poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział Siódmy: „Przyjaciela należy bronić.”

„Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapomniały jak latać.”
~ Antoine de Saint-Exupery
~*~

         Siedziałam w kuchni, podpierając głowę na dłoniach i obserwując Alex przy robieniu śniadania. Szkoda, że jeszcze tylko tydzień będzie musiała je robić. Już zdążyłam się przyzwyczaić, że zawsze kanapki i gorąca herbata czekają na mnie z samego rana. No, ale cóż, mniejsza z tym. Jestem już ubrana w białe spodnie dżinsowe, czarną tunikę, niebieskie botki na szpilce oraz marynarkę w kolorze obuwia. Prawą dłoń ozdabiała mi turkusowa bransoletka, a lewą firmowy zegarek. Oczywiście nie obyło się bez dodatków typu naszyjnik, pierścionek i tych cholernych okularów. Nie chce mi się ruszać, ale uczelnia wzywa. Masakra.

            Staroangielski, to język, którego na pewno nie umieszczę na liście ulubionych przedmiotów. Pani Smith gada coś o gramatyce, a ja rysuję szlaczki w zeszycie. Po moich obu stronach siedziały dziewczyny, z czego tylko Mygale słuchała zrzędzenia starej, wrednej ropuchy, która miała czelność postawić opieprzyć mnie i zwyzywać od nieuków tylko dlatego, że nie wiedziałam jednej rzeczy. Zołzowata baba myśli, że może się nade mną znęcać dlatego, że moi rodzice są bardziej znani od niej. Tak mi strasznie przykro. Poderwałam się z miejsca, słysząc dzwonek i wybiegłam z klasy, rzucając za sobą szybkie „Widzimy się po zajęciach”. Już miałam siadać pod salą do prawa, ale usłyszałam znajomy głos. Od razu podążyłam w kierunku, gdzie znajdowała się Charlotte. Coś mi nie pasowało … Była, jakby przerażona. Przyspieszyłam kroku, kiedy z oddali zobaczyłam brązowe włosy Alicii.

- Zostaw ją Parker – warknęłam, stając za plecami szatynki. Ona od razu się odwróciła i zmierzyła mnie nieprzychylnym spojrzeniem. Uniosła wysoko brew, uśmiechając się w ten swój sukowaty sposób, który doprowadzał mnie niemalże do furii. Albo to na Hostem tak działał. Już zdążyłam się pogubić.

- Obie jesteście siebie warte – zakpiła, odchodząc. Przechodząc obok mnie zarzuciła włosami, a ja ledwo powstrzymałam się od złapania tych kudłów i przeciągnięcia nimi kilkukrotnie po podłodze.

        Powiedziałam coś pod nosem, ale sama tak naprawdę nie wiem, co. Przekręciłam głowę w kierunku blondynki. Kiedy tylko zobaczyłam, w jakim jest stanie, znalazłam się przy niej w dwóch krokach i z całej siły do siebie przytuliłam. Całe oczy miała zapłakane, a jej ciało trzęsło się, jak galaretka. Poczułam, jak obejmuje mnie w pasie i przyciąga mocniej do siebie, pociągając cicho nosem. Nie wiem, co ta suka jej powiedziała, ale Hostem jej kłaki ze łba powyrywa. Jak? Zauważyłam, że ostatnio dosyć często kręci się koło Tomlinsona. Napuszczę go na nią. Na pewno nie będzie zadowolony, kiedy dowie się, że ktoś znęca się nad jego ukochaną, młodszą siostrzyczką.

- Nie płacz, nie warto – powiedziałam cicho, gładzić pocieszająco jej plecy. Wiem, że to oklepany tekst, ale nic innego odpowiednio szybko nie przyszło mi do głowy. Pokręciła przecząco głową, jeszcze mocniej wybuchając. Madeleine myśl. – Chcesz iść stąd do domu? – zapytałam, odciągając ją od siebie nieznacznie, żeby popatrzeć na jej twarz. Przytaknęła, znów się we mnie wtulając.

        Westchnęłam cicho, wyciągając telefon z przedniej kieszeni i szukając tego konkretnego numeru. Nie chce z nim rozmawiać, ale w tym momencie Charlotte jest ważniejsza, niż moje widzi mi się. Przyłożyłam telefon do ucha, ale nikt nie odbierał. Zrezygnowana wysłałam smsa do Lex, że muszę iść, przyjadę po nie, a nauczycielkom niech wciśnie jakiś wiarygodny kit o złym samopoczuciu czy ważnej rozmowie z rodzicami na Skypie. W końcu nie raz dawali się na to nabrać. Wydaje mi się, że dając mi wolną rękę liczyli na to, że staruszkowie zwiększą dofinansowania, które co miesiąc przelewają na konto uczelni.

       Kiedy posadziłam ją w fotelu pasażera cały czas płakała. Chciałam coś zrobić, ale nie miałam pojęcia co. Byłam kompletnie do niczego, jeżeli chodziło o pocieszanie ważnych dla mnie osób. Zawsze bałam się, że powiem coś nie tak i tylko pogorszę sytuację. Dlatego odsuwałam się w cień, a całą robotę zostawiałam Alex, ale niestety teraz nie mogłam nic zrobić. Kolejna lekcja już się zaczęła, więc musiałam wykombinować coś sensownego sama. Włączyłam radio, żeby choć trochę rozładować napiętą atmosferę wewnątrz pojazdu. Wyszukałam w nawigacji adres dziewczyny i odjechałam. Widziałam za sobą kilka zdziwionych spojrzeń. No tak, przecież sama Davies zrywa się wcześniej ze szkoły bez wiedzy nauczycieli. Masakra totalna. Zastanawiam się, co ta dziwka mogła jej powiedzieć. Na pewno nie była to prawda, ale pewnie musiało boleć. Popatrzyłam na nią kątem oka, kiedy byłyśmy już na miejscu.

- Nie mów nic Louisowi, proszę – wyszeptała, cały czas patrząc przez szybę. Pokiwałam twierdząco głową. Wiedziałam dobrze, o co chodzi – szatyn jest wybuchowy i przewrażliwiony na punkcie siostry, co tworzy niebezpieczną mieszankę, której lepiej nie dotykać. Ale czy właśnie nie do tego chciałam doprowadzić? To on miał wyeliminować Alice z życia publicznego, a co za tym idzie życia Charlotte. 

~*~

        Zapukałam niepewnie do drzwi, cały czas obejmując nową przyjaciółkę w pasie. Drzwi otworzył mi ten cały Liam. Na początku był zdziwiony moim widokiem tutaj, ale kilka sekund później jego wzrok powędrował na zapłakaną blondynkę. Nie czekając na nic wziął ją na ręce i zaczął się kierować, najprawdopodobniej, do jej pokoju. Już chciałam iść do samochodu, ale chłopak to zauważył i zawołał niejakiego Nialla - pogromcę dobrego humoru Natalie, który spiął się, widząc w jakim stanie jest blondynka i wciągnął mnie do środka, po czym zaprowadził do salonu. Kazał usiąść na kanapie, a ja ledwo powstrzymałam śmiech, kiedy wspomnienie chowania się za nią wkroczyło do mojego mózgu. Niegrzeczny mózg, nie rób mi takich rzeczy, bo któregoś pięknego razu nie wytrzymam. Po chwili trzech chłopaków, razem z Malikiem, siedziało przy mnie. Powiedzieć, że byłam przerażona to niedomówienie. Chciałam uciec od nich najszybciej i najdalej jak to tylko było możliwe. Tylko to mogłoby uratować moje życie, które dobiegało powoli spektakularnego końca.

- Co doprowadziło ją do takiego stanu? – warknął w moim kierunku frajer, z którym wygrałam. Spuściłam wzrok na moje palce, którymi zaczęłam się bawić. W głowie zaczęłam nucić jakąś wesołą piosenkę, aby pozbyć się wrażenia, że moja biedna skóra zaczyna płonąć pod ich spojrzeniem. Cholerne rumieńce.

- Charlotte kazała mi nic nie mówić – burknęłam pod nosem. Nie wiem, czy mnie zrozumieli, ale to już nie mój interes. Niech słuchają jak się do nich mówi. Wyłamałam nerwowo palce i szybko przekalkulowałam, jakie mam szanse na ucieczkę przez okno w tych cholernie niewygodnych butach. Mocno przeraziło mnie to, że wynoszą one krytycznie poniżej zera, dlatego wspaniałomyślnie postanowiłam dalej siedzieć grzecznie na tyłku i modlić się o cud.

     Na pewno nie był nim trzask zamykanych drzwi, który dobiegł do moich uszu z korytarza. Błagałam w duchu wszystkie świętości, żeby to nie była osoba, która za chwilę mnie zabije (czyt. Louis Tomlinson). Chciałam zapaść się pod ziemię, kiedy wcześniej wspomniany szatyn stanął w wejściu. Nie widziałam jego twarzy, ale jestem w stu procentach pewna, że obrzuca mnie teraz badawczym spojrzeniem. Poczułam jeszcze większe ciepło na policzkach, co oznacza jedno - krwiste plamy powiększyły się do żenujących rozmiarów. Nienawidzę się za to.

- Ona nie powinna być teraz w szkole? – usłyszałam jego zdziwiony głos, a moje serce automatycznie przyspieszyło swoją pracę. Czułam je, jak bije, mało nie wyskakując mi zza żeber. Niejeden lekarz złapałby się za głowę, gdyby zmierzył mi ciśnienie.

- Powinna – mruknął pod nosem blondas, którego Mygale wykiwała. Swoją drogą muszę ją poprosić, żeby dokładniej opisała mi jego minę, abym mogła porównać ją do miny Tommo, kiedy przerwałam mu szybki numerek. Mały uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Szybko jednak go zlikwidowałam, nie chcąc kompletnie przesądzić o swoim losie.

- To co tutaj robi i dlaczego mam wrażenie, że jest to związane z moją siostrą? – zadał kolejne pytanie, a w moim umyśle zaczęły przewijać się wszystkie modlitwy, jakich nauczyła mnie dawno temu babcia. Panie Boże, ja wiem, była zła niedobra i krzywdziłam innych ludzi, ale nie chcę skończyć w piekle. W końcu ten kto zabija, przejmuje grzechy swojej ofiary. Czy to oznacza, że jednak przyjmiesz mnie w niebie?

- Bo ma – odpowiedział Liam, jak mniemam po spokojnym głosie. Przełknęłam ciężko ślinę, czując jak staje mi w gardle. Chce do domu. Sięgnęłam do kieszeni i zaklęłam cicho pod nosem orientując się, że został razem z torebką w samochodzie. Czyli jednak nie mam szans na rychłą odsiecz.

- Jaki? – dociekał. Zapanowała cisza, a później ciężkie kroki, które wspinały się po chodach. Podniosłam się nerwowo z siedzenia i, korzystając ze zdziwienia wszechobecnych, pędem udałam się w kierunku wyjścia. Mam nadzieję, że te buty się połamią, żebym mogła je w końcu wyrzucić w diabły. A nie, nie diabły. Myślmy o niebie, z piekła właśnie cudem uciekłam.

        Trzasnęłam za sobą drzwiami, wybudzając tym samym tych frajerów z transu. Pędem udałam się w kierunku bramki. Już byłam przy niej, ale poczułam mocny uścisk na biodrach, a zaraz potem czułam się, jak worek ziemniaków, który ktoś przerzucił sobie przez ramię. Po raz kolejny z resztą. Super! Moje marzenie życiowe zaraz się spełni – zginę z rąk przystojnego gościa. Co?! Ja tego nie pomyślałam! Z powrotem zostałam usadzona na kanapie w bardzo szybkim tempie.

- Coś jej zrobiłaś?! – wzdrygnęłam się, słysząc krzyk, który obudziłby nawet martwego. Zasłoniłam się rękami i zaczęłam krzyczeć razem z nim. Myśl, Madi, myśl! Jakaś szybka bajeczka!

- To nie ja! – opowiedziałam mało inteligentnie, nie podnosząc wzroku i nie opuszczając rąk. Mówiłam już, że chce do domu? Wydaje mi się, że coś wspominałam na ten temat. To teraz chcę milion razy bardziej, żeby móc zaszyć się w bezpiecznym łóżku pod kołdrą i nie wychodzić z niego do końca życia, aby zniwelować szanse na to, że Tomlinson mnie znajdzie i zabije.

- A kto?! – tak, to jest ta mieszanka, o której informowałam wszystkich w samochodzie. Szkoda, że to ja jej dotykam. Nigdy przecież nawet przez myśl mi nie przeszło, że chciałabym być saperem.

- Nie wiem. Znalazłam ją w toalecie, jak płakała, to przywiozłam ją do domu! – pisnęłam, odsuwając się, kiedy usiadł obok mnie.

       Nic to jednak nie dało, bo zostałam w brutalny sposób przyciągnięta do niego za nadgarstek. Jęknęłam z bólu – po tym na pewno ostanie mi ślad. Masakra. Podniósł do góry moją twarz tak, że patrzyłam w jego niebieskie oczy, które teraz stawały się jasno szare. Moje źrenice pomniejszyły się z przerażenia, a zęby zacisnęły się na policzku od środka. Bałam się go, tak najnormalniej w świecie. Nawet Hostem aktualnie siedzi cicho, co nie jest normalne w takich przypadkach. Jednak nie martwię się dlatego, że mnie uderzy, albo coś w tym stylu. Jestem przerażona, ponieważ on może mnie teraz rozpoznać, a jestem pewna, że wtedy wykorzystałby tę wiedzę przeciwko mnie. Na ogół staram się nie patrzeć ludziom w oczy, czuję się wtedy bezpieczniej i wiem, że chociażby chcieli, to nie odczytają moich emocji. Poczułam nieprzyjemne łzy, spływające mi po policzkach. Super, teraz brakuje jeszcze tylko tego, żebym wypłakała sobie soczewki i na pewno wszystko będzie dobrze. Nawet nie mogłam poprawić pieprzonych okularów, które zsunęły mi się na sam koniec nosa.

- Kłamiesz – powiedział, bez mrugnięcia okiem. Podniosłam wysoko brwi, insynuując tym samym, że nie rozumiem, o co mu chodzi. Musiałam grać – obiecałam blondynce. – Jeżeli mi nie powiesz, kto doprowadził Charlotte do takiego stanu, to nie wyjdziesz z tego domu. Przynajmniej nie żywa – ostrzegł. W przypływie nagłej odwagi posłałam mu mordercze spojrzenie, ale się nie odezwałam. Chciałam sięgnąć po telefon, żeby zadzwonić do którejkolwiek z dziewczyn, żeby pospieszyły się na autobus, ale cholerna torebka wciąż znajdowała się na bezpiecznym, tylnym siedzeniu w samochodzie. Masakra do potęgi nieskończonej!

Sorex's POV

        Zaniepokoiłam się nie na żarty, kiedy dostałam wiadomość od Madeleine. Jednak najgorsze było to, że Charlotte również zniknęła, a Alicia i Amanda chodzą nabzdyczone, jak dwa pawie. Wiem, tandetne porównanie, ale aktualnie nic innego nie przychodzi do mojej zmęczonej głowy. Sorex poszłaby na jakąś ostrą imprezę, bo z ostatniej dosyć szybko musiała się ewakuować przez ćwierćinteligencję przyjaciółek, które postanowiły doprowadzić do szału najniebezpieczniejszych ludzi w Londynie. Tak swoją drogą, to nie wiem, jakim cudem te dwie wariatki to przeżyły. Chociaż blondynkę również można doliczyć do listy „Tommo ma zamiar zabić”, ale Hostem ma gorzej.  Tomlinson chyba naprawdę musi kochać siostrę, bo pewnie poleciał na jakąś słodką minkę. A to niespodzianka.

- Jeżeli ona zaraz się nie pojawi, to przy najbliższej okazji ją zabiję – warknęłam, siadając na ławce przed szkołą. Nawet, jeśli chciałybyśmy wrócić autobusem, to ostatni na nasze osiedle odjechał jakieś piętnaście minut temu, a następny pojawi się za cztery godziny. Jak nie więcej. Niech żyje komunikacja miejska!

- Najwyższa pora pójść w ślady Madi i zrobić sobie prawko.– powiedziała spokojnie Natalie. Zadziwia mnie fakt, jak dużo potrzeba, żeby doprowadzić ją do szału. Ja i Madeleine potrzebowałyśmy tylko isrky - jednego krzywego spojrzenia, nieodpowiedniego słowa, cichego prychnięcia - i byłyśmy gotowe do mordu, a Mygale patrzyła po prostu na nas z rozbawieniem i wyciągała te swoje mądre wnioski.

        Schowałam twarz w dłoniach, opierając łokcie o uda. Zaczęłam stukać palcami w bolącą od natłoku myśli głowę, co nie pomagało w najmniejszym stopniu, a jeszcze bardziej doprowadzało mnie do szału. Chce już być w domu, żeby znaleźć namiary na jakąś cholerną imprezę i przez najbliższe kilka dni symulować, że jestem chora, bo jutro będę miała takiego kaca, że się nie obudzę. Idealny plan. Szkoda, że jak zwykle porządna Hostem z odpowiedzialną Mygale pokrzyżują moje plany. Ja pierdole, z kim ja się zadaję? Wyprostowałam się zerkając kątem oka na rudzielca, który tak swoją drogą miał mi opowiedzieć o wyścigu, w którym brała udział, kiedy ja i Madeleine byłyśmy na tej stypie. Wracając… Moja przyjaciółka usiłowała dodzwonić się do drugiej. Po zrezygnowanym wyrazie twarzy domyślam się, że średnio jej to wychodzi.

         I właśnie wtedy zobaczyłam samochód, którego nigdy nie chciałam zobaczyć na żywo. Zaklęłam pod nosem, podnosząc się z ławki i z dumnie uniesioną głową, zaczęłam raźnym krokiem maszerowaćw kierunku naszego mieszkania. Zupełnie zignorowałam zdziwione spojrzenie Nat. Nie chciałam patrzeć na Malika, który samą swoją obecnością powoduje, że mam ochotę go zabić. Owszem, jest wiele takich ludzi, ale on wyjątkowo działa mi na nerwy. Nie wiem, jak to robi i szczerze nie obchodzi mnie to. Najlepiej, żeby całkowicie zniknął z mojego życia. Ugh! Dlaczego akurat z Hostem chciał wygrać? Przecież i tak wiedział, że nie ma najmniejszej szansy. Usłyszałam głośny śmiech Nati, ale dalej się nie odwróciłam, dążąc do wyznaczonego celu. Dlaczego musimy mieszkać tak daleko od tej cholernej szkoły?! Popatrzyłam znudzonym wzrokiem w lewo, gdzie w moim tempie jechało Lamborghini Ursus w czerwonym kolorze. Ładne, ale kierowca to cwel.

- No dalej, wsiadaj. Mam nakaz przywiezienia was do największego domu, jakikolwiek w życiu dane ci będzie zobaczyć – usłyszałam. Nic sobie z tego nie zrobiłam, tylko zaczęłam grzebać w torbie za telefonem. – Alex.– usłyszałam jego westchnienie. Niech nie używa mojego imienia! A już tym bardziej jego zdrobnienia.

- Jedziesz pod prąd – oznajmiłam bez emocji, nie przerywając poszukiwań. Kiedy wreszcie znalazłam komórkę podpięłam do niej słuchawki i natychmiast wsadziłam je sobie w uszy. Uśmiechnęłam się do siebie, kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki „Kings of the World”. Uwielbiam ją, tak samo jak pozostałe dwie duetu Kase&Wrethov.

        Nie zauważyłam, kiedy z samochód zatrzymał się, a z niego wysiadł rozeźlony Speedy, po czym podszedł do niczego nieświadomej mnie i podniósł. Zdezorientowana nawet się nie wyrywałam, tylko patrzyłam przed siebie jak skończona kretynka. Posadził mnie na miejscu pasażera obok kierowcy i zablokował drzwi, żebym przypadkiem nie uciekła. Właśnie w tym momencie odzyskałam pełną świadomość sytuacji. Zaczęłam szarpać się z klamką, ku niesamowitemu rozbawieniu Mygale. Upewniłam się, że Malik jeszcze nie wszedł i odwróciłam się do niej.

- Nie cieszyłabym się tak bardzo na twoim miejscu. Ten blond frajer również tam będzie – warknęłam, a jej twarz zrobiła się biała, jak kartka papieru. Momentalnie wysiadła z samochodu i zaczęła iść w kierunku centrum miasta.

        Malik rzucił mi rozeźlone spojrzenie, na co ja odpowiedziałam wielkimi wyszczerzem. Mruknął coś pod nosem i zupełnie ignorując rudą, która cały czas się oddalała, odpalił silnik i pojechał przed siebie. Otworzyłam szeroko usta w niedowierzaniu. Chciałam coś powiedzieć, ale zastygła  z otworzonymi ustami. Wściekła odwróciłam się w kierunku szyby i zaczęłam obserwować mijane budynki. Zapowiada się zajebiste popołudnie.

Hostem's POV

         Jestem w stu procentach pewna, że Malik pojechał po dziewczyny, ale Tommo się rozczaruje, ponieważ one i tak nie wiedzą zupełnie nic. Westchnęłam ciężko, przenosząc spojrzenie z telewizora na schody. Zagryzłam mocno dolną wargę, poprawiając spadające okulary. Bardzo chciałabym pójść teraz do Charlotte i z nią porozmawiać, ale znając życie kretyn siedzący obok mnie polezie za mną, żeby podsłuchiwać. Usłyszałam szczęk otwieranych drzwi, a zaraz potem w pomieszczeniu pojawili się Speedy wraz z rozeźloną Sorex. Uśmiechnęłam się pod nosem. Blondynka ma zdecydowanie kilkakrotnie trudniejsze zadanie, jakim jest panowanie nad temperamentem. Wiem, że gdyby nie potrafiła tego zrobić, to Mulat już dawno leżałby martwy gdzieś w rowie. Przyjaciółka usiadła obok mnie i zaczęła tempo wpatrywać się we wrzosową ścianę.

- Co stało się mojej siostrze? – zapytał Louis, od razu przechodząc do konkretów. Miałam wrażenie, że to jedno pytanie stało się jego durną mantrą. Alex wybałuszyła oczy i popatrzyła na niego pytająco. – Ty nic nie wiesz! – pacnął się z otwartej dłoni w czoło. Zaczęłam śmiać się, jak jakaś głupia. On faktycznie jest ograniczony umysłowo. Popatrzył na mnie z mordem w oczach.

 - Jedyną osobą, która wie cokolwiek jestem ja – wydyszałam, pomiędzy kolejnymi napadami, łapiąc się za bolący brzuch. Wiem, że skazałam się na jeszcze dłuższe siedzenie w tym domu, ale dla jego miny warto było się poświęcić.

       Nagle do mojej głowy wpadł genialny pomysł. Chwyciłam telefon Lex i, pomimo jej ogromnego oburzenia, zaczęłam przeszukiwać listę kontaktów, znajdując ten jeden konkretny. Nawiązałam połączenie i przyłożyłam urządzenie do ucha. Musiałam czekać dokładnie cztery i pół sygnału, żeby usłyszeć głos po drugiej stronie.

~ Lex? – powiedziała zdziwiona, ale i zapłakana, Char. Westchnęłam ciężko.

~ Nie, tutaj Madeleine. Chciałam, żebyś zeszła tutaj do nas, bo znając nadopiekuńczość twojego brata zaraz ściągnie do salonu pół uczelni – odparłam rozbawiona. Moje stwierdzenie niemalże natychmiast spotkało się z dość głośnym „Przypominam, że jestem w tym samym pokoju”. Zupełnie jednak go zignorowałam.

~ Daj mi dwie minuty – ciche westchnienie wyrwało się z ust blondynki. Pokiwałam głową odruchowo, chociaż wiedziałam, że i tak tego nie zobaczy.

      Rzuciłam iPhone‘a na kolana przyjaciółki i rozsiadłam się na sofie, zdejmując te cholernie niewygodne szpilki. Nienawidzę takich butów, ale skutecznie maskują mój nienajwiększy wzrost, czego nie staram się robić w te noce. Tak, moje życie kręci się wokół tego, żeby nie da się rozpoznać i jednocześnie starać się, żeby mieć jak najwięcej niesamowitych wspomnień. No ciekawie jest, nie zaprzeczę. I mimo wszystko podoba mi się taki sposób egzystencji. Automatycznie odwróciłam wzrok na schody, kiedy pojawiła się na nich Charlotte. Miała na nosie okulary przeciwsłoneczne. Szybko podeszła do sofy i zgrabnie władowała się między mnie, a Alexandrę. Uśmiechnęłam się pocieszająco, kiedy jej wzrok skupił się na mnie. Usiłowała to odwzajemnić, ale z marnym skutkiem, ponieważ wyraz jej twarzy wyglądał bardziej, jak grymas. Nie przejmowałam się tym jednak – doskonale wiem, w jakim jest aktualnie stanie. Sama doświadczyłam dręczenia ze strony Alicii, ale w końcu udało mi się ją odpędzić. Wydaje mi się, że już kiedyś o tym wspominałam, ale nieważne.

- Nic ci nie powiem. O to samo poprosiłam Madi, a Lex nic nie wie, więc możesz im już pozwolić wrócić do domu – wyjaśniła krótko dziewczyna, patrząc w to samo miejsce, w które cały czas wpatrzona jest druga blondynka. Wyglądały w tym momencie, jakby podzieliły się mógiem, a potem zawiesiły.

- Możesz mi chociaż wyjaśnić, dlaczego nie chcesz mi tego powiedzieć? – warknął. Chciał podejść do siostry, ale Liam w ostatnim momencie go powstrzymał. Wciąż nie mogę uwierzyć, że mój Allan prowadzi z nim warsztat samochodowy. Chociaż,  wydaje mi się, że jest trochę bardziej ogarnięty od całej reszty tej bandy. To już komplement z mojej strony, którego i tak  nigdy nie wypowiem na głos.

- Właśnie dlatego – odpowiedziała, podnosząc się z siedzenia i łapiąc nas za nadgarstki. W ostatnim momencie nałożyłam buty.

      Zaczęła iść w kierunku drzwi. Nie protestowałyśmy, a nawet wręcz przeciwnie – w tym przypadku dałyśmy sobą manipulować. Każda z nas doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wesoła gromadka powędrowała za nami. Char w ostatnim momencie zatrzasnęła im drzwi przed nosem, co spotkało się z przekleństwami „po drugiej stronie”.

- Idźcie, ja sobie z nimi poradzę – powiedziała, a na jej twarzy w końcu pojawił się delikatny uśmiech. Obie automatycznie pokiwałyśmy głowami. Chciałam jeszcze zapytać, czy aby na pewno nie chce naszej pomocy, ale nie zdążyłam, ponieważ zamknęła za sobą wejście.

     Po niecałej minucie wsiadłyśmy do mojego samochodu, po czym od razu odpaliłam silnik i odjechałam. Przez pierwsze pięć minut żadna z nas się nie odzywała. Widziałam, jak Stane wierci się na siedzeniu obok z ciekawości. Dobrze wiem, co doprowadza ją do stanu, jakby miała owsiki. Westchnęłam ciężko, zaciskając dłonie na kierownicy. Chce, żebym jej wszystko wyjaśniła, a ja dobrze wiem, że tej dziewczynie się to należy.

- Masz mi nie przerywać – mruknęłam w końcu, nie odrywając wzroku od jezdni. Nie wiem, ile tam siedziałyśmy, ale godziny szczytu już dawno minęły.

Mygale's POV

       Nawet nie wiecie, jaka jestem szczęśliwa, że jednak udało mi się nie pojechać do tego pieprzonego domu. Tak wiem, obie moje przyjaciółki dalej nie wiedzą, co naprawdę zrobiłam temu blond patafianowi. Chodzi o to, że na tej imprezie był zbyt nachalny, o ile nie trzeba by było powiedzieć, że chamski, zboczony i obleśny. Po tym, jak Hostem i Sorex mnie zostawiły usiadłam na barowym krześle i znudzona bawiłam się szklanką, która była wypełniona do połowy drinkiem Black Magic. Niby to tylko wódka zmieszana z Kahluą i cytryną, a bardzo ją lubię. Nie należy do najmocniejszych, ma brązowy odcień i kawowy smak. Szkoda tylko, że niedoświadczony barman nie umiał nawet podać jednego z moich bardziej ulubionych drinków. Dobra, nie ważne. W pewnym momencie podszedł do mnie Niall z szerokim uśmiechem, przyklejonym do twarzy. Westchnęłam ciężko wiedząc, że w kierunku, w którym zmierza chłopak znajduję się tylko ja. Wbrew pozorom w ogóle nie chciałam być w tym miejscu - po prostu pomagałam Alex, której impreza i tak się należała, a teraz jeszcze przyplątał się jakiś napaleniec. Zaczął flirtować w nieudolny sposób (nie wiem, czy to przez alkohol, którym walił na kilometr, czy już tak ma). W końcu, kiedy przeszedł do obmacywania, zdenerwowałam się. Pozwoliłam mu się zaprowadzić do pokoju, a zaraz potem zwiałam, kiedy zabrał się do ściągania mojej sukienki. Tak, nie chcę go widzieć na oczy.

        Aktualnie stoję w centrum miasta i czekam, aż przyjedzie po mnie taksówka. Dojście tutaj zajęło mi godzinę, ale w cale się nie spieszyłam. Pewnie dziewczyn i tak nie będzie w domu, kiedy tam wrócę, bo Tomlinson nie odpuści im tak łatwo. Nie jestem w stu procentach pewna, ale wydaje mi się, że wiem, o co chodzi. Wnioskując po tym, że Madeleine odjechała, Charlotte również zniknęła, a Alicia i Amanda chodziły jeszcze wyżej nad ziemią, niż dotychczas, te dwie ostatnie musiały coś nagadać blondynce, która się popłakała, a Madi zawiozła ją do domu. Tam Tomlinson wpadł w szał, widząc stan, w jakim znajduje się jego siostra. Biedne… To cud, jeżeli kiedykolwiek stamtąd wyjdą. Ale przynajmniej mogę być dumna ze swojej inteligencji i zdolności logicznego rozumowania.

        Pomachałam zamaszyście ręką do rozglądającego się na wszystkie strony taksówkarza, sygnalizując tym samym, że to ja na niego czekam. Na jego twarz automatycznie wpłynął miły uśmiech. Mam nadzieję, że nie trafiłam na jakiegoś gbura. Podeszłam do drzwi po lewej stronie kierowcy i zajęłam miejsce pasażera. Nie widziałam najmniejszej potrzeby, żeby jechać z tyłu, skoro jestem sama. Odwróciłam się przodem do faceta, który na oko miał trzydzieści parę lat i przywitałam się cichym „dzień dobry”. Jak bardzo jestem pewna, że mnie rozpoznał? W stu procentach. Przecież nie raz byłam na okładce szmatławców, przedstawiana, jako córka „najlepszych prawników w kraju, jak nie na świecie”. Totalna nuda.

- Queen Victoria Street dwadzieścia – powiedziała, wyszukując w mojej przepastnej torebce telefonu. Musiałam sprawdzić, czy te dwie wariatki nie dały jakiegoś znaku życia. Westchnęłam cicho, kiedy na wyświetlaczu nie pojawił się numer żadnej z nich.

- Jakiś problem z chłopakiem? – zaśmiał się mężczyzna, a ja automatycznie pokiwałam energicznie głową, chowając z powrotem przyrząd.

- Powiedzmy, że żywot moich przyjaciółek dobiegł już końca, ewentualnie właśnie jest na skraju – powiedziałam, patrząc prosto w przednią szybę. Usłyszałam gardłowy śmiech, ale w dalszym ciągu nie widziałam potrzeby, żeby odwracać się w kierunku kierowcy.

- To muszą mieć ciekawie – kontynuował rozmowę. Nie wiem, czy jestem z tego zadowolona, a może raczej załamana. Powiedzmy, że podchodzę do sprawy neutralnie.

         Godziny szczytu w Londynie to nic przyjemnego, więc dopiero po dwóch godzinach stania w korku mogłam wejść do mieszkania. Myślałam, że szlag mnie w tym samochodzie trafi i to nie z powodu przemiłego kierowcy, z którym dało się o wszystkim porozmawiać. Ja naprawdę martwię się o te dwie świruski, a one w dalszym ciągu nie dają znaku życia. Rzuciłam się na duże łóżko w swoim mocno żółtym pokoju. Nie chciało mi się dosłownie nic robić, najchętniej bym usnęła. I po kilku minutach właśnie tak się stało.

Hostem's POV

- No i tak właśnie się sprawa przedstawia – zakończyłam opowiadać sytuację, której byłam świadkiem dzisiaj na uczelni. Akurat parkowałam Volkswagena na parkingu. Wysiadłyśmy z samochodu, a ja zamknęłam wszystkie drzwi za pomocą zamka centralnego.

- Pierdolona dziwka – warknęła Lex, zaciskając mocniej pięści i przyspieszając kroku. Widziałam, że na każde wspomnienie Parker złość coraz bardziej w niej narasta. Nienawidziła tej jędzy w tym samym stopniu, co ja i Natalie.

        Nasze wejście do domu spotkało się z głośnym trzaśnięciem drzwiami, co oczywiście było spowodowane przez wybuchowy charakter Lex. Spodziewałam się tego, ale mimo wszystko podskoczyłam przestraszona. Usłyszałyśmy huk na górze, a zaraz potem po schodach zeszła mrucząca coś pod nosem Nat. Podejrzewam, że to ona spadła z łóżka, bo jest jeszcze zaspana. Zmierzyła nas wzrokiem, udając się w kierunku łazienki. Ja sama natomiast wyjęłam papierosy z torebki i poszłam na taras. Wyjęłam jednego, rozsiadając się na kafelkach, którymi wyłożona była podłoga. Wiał dość chłodny wiatr i temperatura na pewno nie przekracza dziesięciu stopni, ale nie chce mi się już wracać do środka. Zaciągnęłam się dymem papierosowym, ale zrobiłam to chyba ciut za mocno, ponieważ zaczęłam się dusić. Uderzyłam pięścią kilka razy w klatkę piersiową, a w oczach stanęły mi świeczki. O ja pierdziele, nie przyjemnie. Usłyszałam śmiech, więc odwróciłam się, żeby zobaczyć osobnika, który aktualnie stoi w drzwiach i się ze mnie nabija. Kiedy zobaczyłam Tomlinsona padłam na zawał.

- Kilka godzin temu się od ciebie uwolniłam – warknęłam w jego kierunku, po raz kolejny przykładając filtr do ust. Obserwowałam, jak chłopak siada obok mnie, a zaraz potem zabiera mi szluga. – Ej! – pisnęłam, kiedy dotarło do mnie, co się przed chwilą stało.

- Dobrze wiesz, że ja nie odpuszczę, dopóki nie dowiem się wszystkiego, co chcę wiedzieć – powiedział, obserwując dokładnie moją twarz. Spięłam się i spuściłam wzrok, odwracając się do niego bokiem. Na mojej twarzy pojawiły się rumieńce. Jakie to... naturalne i niewinne. Masakra.

- Nie powiem, bo obiecałam Charlotte – mruknęłam. Chciałam wstać, ale w ostatnim momencie przytrzymał moje ramię. – Zimno – poinformowałam Louisa, pocierając ramiona dłońmi. Westchnął zrezygnowany, jednak pozwolił mi wejść do środka.

       Nie zdziwiłam się ani trochę, kiedy w salonie zobaczyłam Liama. Zastanawiam się tylko, dlaczego nie wziął tamtych dwóch przydupasów, a jego. Chociaż po dłuższym zastanowieniu, to nie moja sprawa, a poza tym nie obchodzi mnie to wcale. Weszłam do kuchni, wyciągając z szafki paczkę ciastek, po czym skierowałam się do mojego pokoju. I tak wiem, że Tomlinson pójdzie za mną, więc przynajmniej nie umrę tam z głodu. Zamknęłam za sobą drzwi. Po woli położyłam się na łóżku i podciągnęłam tak, że spoczęłam w pół siadzie. Rozpakowałam moje skarby. W tym momencie do pokoju wparował szatyn. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale domyślam się, iż jest podenerwowany moim nagannym, w jego mniemaniu, zachowaniem. Niedobra ja.

- Dlaczego tak strasznie staracie się to przede mną ukryć? – zapytał z, jakby, wyrzutem. Wzruszyłam bezradnie ramionami, kończąc już drugie ciacho. O tak, tego było mi trzeba.

- Pomyślałeś, że Char nie chce, żebyś miał przez nią kłopoty? – zapytałam, biorąc do ręki telefon, żeby sprawdzić godzinę. Dziewiętnasta – najwyższa pora zabrać się za ogrom nauki, bo się nie wyrobię.

         Zupełnie ignorując szatyna usiadłam na obrotowym krześle przy biurku i zaczęłam przerzucać książki na półce. Jęknęłam zrezygnowana, kiedy uświadomiłam sobie, że angielski dalej jest w torbie na dole. Wyjęłam telefon i szybko napisałam do Alex, żeby przyniosła mi ją na górę. Za ten czas otworzyłam książkę do historii demokracji i wzięłam się za wypisywanie dat z ostatniego tematu. Czułam na sobie wzrok Tommo podczas wykonywania każdej, nawet najmniejszej czynności. Starałam się go zignorować, co wbrew pozorom w cale nie było aż takie łatwe. Drzwi się otworzyły, ale blondynka przez nie nie weszła, tylko wrzuciła moje rzeczy. Wywróciłam oczami, podchodząc do torebki. Już chciałam wrócić na moje poprzednie miejsce, ale poczułam bardzo mocny uścisk na nadgarstku. Jestem pewna, że przez pierwszych kilka sekund krew przestała dopływać do mojej dłoni, przez co uwydatniły się na niej wszystkie żyły. Chyba to zauważył, bo jego palce przestały wbijać się w moją dość delikatną skórę.

- Nie ignoruj mnie, tylko odpowiadaj na pytania – rozkazał, a po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Chyba się go trochę przestraszyłam, ale minimalnie!

- Zrozum, że twoja siostra poprosiła mnie, żebym nic ci nie mówiła, a ja zamierzam uszanować jej zdanie – powiedziałam znudzona, poprawiając okulary na nosie. Niech on już sobie pójdzie, bo ja w końcu chcę zdjąć to cholerstwo!

- Chociaż mała podpowiedź – jęknął. Wywróciłam zrezygnowana oczami, zagryzając dolną wargę. Pokręciłam przecząco głową. Zaklął coś pod nosem i wyszedł z pomieszczenia, trzaskając za sobą drzwiami. Spokojnie panie furiat, remont jest kosztowny i niespieszno mi do niego.

      Zeszłam na dół, kiedy ich samochód zniknął spod naszego okna. Rozsiadłam się między dziewczynami i zaczęłam szczerzyć się do Natalie. Właśnie sobie przypomniałam, że miała nam coś ciekawego opowiedzieć. Na początku jej mina wyrażała czyste zdziwienie, a zaraz potem pokręciła głową z dezaprobatą, na co ja wyszczerzyłam się jeszcze bardziej.

- Oczywiście, że wygrałam! – wypaliła, zakładając ręce pod piersiami. Machnęłam głową, widząc, jak blond głowa Alex pojawia się w wejściu. – Dwieście – wyszczerzyła się. O tak i takie informacje Hostem lubi!  

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział Szósty: „U rodziców na bankiecie.”

„Małżeństwo i rodzina są tylko i wyłącznie tym, co sami z nich czynimy.”
~Carlos Ruiz Zafón
~*~
         Na drugi dzień nie poszłyśmy do szkoły, bo musiałyśmy się spakować. Oczywiście nasi rodzice nie omieszkali zadzwonić do szkoły, żeby poinformować samą dyrektorkę o naszej nieobecności. Okazało się również, że zabukowali nam bilety na samolot. Jak ja ich wszystkich nienawidzę. Pewnie znów będzie to wyglądać w ten sposób, że zostaniemy przedstawione bandzie starych, zboczonych, mało dyskretnych facetów, którzy napalają się na wszystko, co ma tyłek i cycki. Tak, zdecydowanie wolałabym w jakiś bardziej pożyteczny sposób zagospodarować ten czas, ale oczywiście coś, czego w cale nie mam ochoty robić jest ważniejsze. Westchnęłam ciężko, podnosząc się niechętnie z cieplutkiego łóżeczka. Podpełzłam do szafy i zaczęłam przerzucać ubrania. Mam cztery godziny do odlotu jakimś obrzydliwie luksusowym samolotem, a nawet nie spakowałam walizki. Nie mam bladego pojęcia, w czym mogłabym wystąpić na tym wieczorze. Wiem tylko tyle, że musi to być jakaś kiecka. Podeszłam do telefonu, który zaczął dzwonić. Kiedy tylko zauważyłam, kto chce wysłał mi wiadomość modliłam się w duchu, żeby okazało się, że jednak odwołali ten pieprzony bankiet. W końcu za marzenia nie karają.

Matka: Nie martw się o ubranie. Mam dla ciebie przygotowanych kilka sukienek, musisz tylko wybrać sobie jedną. 

      Masakra, masakra, masakra. Już widzę te wszystkie ich „bajkowe kreacje, które na pewno mi się spodobają”. Pewnie większość z nich będzie bardziej księżniczkowata, niż to się może komukolwiek wydawać. Zrezygnowana władowałam do walizki jakieś spodnie, sweterek, bieliznę i szpilki. Nie zamierzam przebywać w tym miejscu dłużej, niż to konieczne. Właśnie dlatego zostaję tam jeden dzień. Dopakowałam jeszcze pierwszą lepszą piżamę, kosmetyczkę oraz szkatułkę. Natomiast na podróż wyciągnęłam z szafy coś, co nadaje się na tę okoliczność. Mianowicie dżinsowe, podarte spodnie, czarną bokserkę, szary sweterek oraz trampki. Wiem, że rodzicom nie spodoba się mój strój, ale to tylko jeszcze bardziej utwierdza mnie w tym, że go założę.

       Siedziałyśmy we trzy w salonie, a do wyjścia zostało nam jeszcze dziesięć minut. Na lotnisko pojedziemy moim samochodem, gdzie zostawię go na strzeżonym parkingu, a później to już wiadomo. Odprawa i wylot. Widzę po minach dziewczyn, że najchętniej wyskoczyłyby przez okno. No proszę, ja również. Może by tak grupowe samobójstwo? Oskarżą nas o przynależenie do sekty i pochowają na niepoświęconej ziemi. Taa... Zdecydowanie powinnam przestać czytać książki o takiej tematyce. Zrezygnowana podniosłam się z siedzenie i, chwytając torbę podróżną, udałam się w kierunku wyjścia. Nie jadłam dziś śniadania, bo nie jestem w stanie nic przełknąć. Po wczorajszym dniu postanowiłam unikać zagrożenia prowadzącego do uduszenia się. Duży kęs jedzenia w gardle właśnie nim jest. Wsadziłam nasze trzy walizki do bagażnika, a zaraz potem usiadłam za kierownicą. Westchnęłam ciężko, zapinając pasy. W połowie drogi, stojąc na setnych z kolei światłach, nie wytrzymałam już i zapaliłam papierosa. Jeszcze trochę i wybuchnę. Jestem dosłownie, jak tykająca bomba zegarowa. Nie dość, że muszę jechać do pieprzonego Manchesteru, na porąbaną imprezę rodziców, którą można porównać do stypy po mało lubianej stryjence, to jeszcze sygnalizacje świetlne uwzięły się dzisiaj na mnie i muszę stać na każdym czerwonym. To jest dopiero masakra.

~*~
 
         Kilka godzin później taksówka, do której wsiadłyśmy na lotnisku, parkowała już pod moim wielkim, przypominającym mały pałac domem, w którym nie było mnie od rozpoczęcia studiów i gdyby nie fakt, że zostałam do tego zmuszona, to nie byłoby mnie tu dalej. Dziewczyny mieszkały w sąsiednich budynkach – Alexandra naprzeciwko, a Natalie obok. Życzyłyśmy sobie nawzajem powodzenia i ruszyłyśmy, każda w swoim kierunku. Gdy stanęłam pod drzwiami zacisnęłam mocno powieki i dopiero wtedy zapukałam w nie z całej siły. Nie miałam zmiaru używać kołatki. To debilne. Nie minęło kilka sekund, a otworzyła mi je gosposia, którą pierwszy raz widzę na oczy, aczkolwiek już wiem, że się nie polubimy. Blondynka, mniej więcej w moim wieku, wysoka, nawet zgrabna. Po pierwszym spojrzeniu na jej twarzy można było dostrzec, że wcale nie chce robić za pomoc domową. No cóż, mówi się trudno. Weszłam do środka, kiedy przesunęła się do tyłu, zapraszając mnie gestem dłoni. Od razu powędrowałam w kierunku salonu zapewniając blondi, że sama poradzę sobie z moim bagażem.

        Wielkie pomieszczenie, urządzone w nowoczesnym stylu, którego nigdy nie lubiłam – było za duże – przywitało mnie swoją idealnością i perfekcją w każdym detalu. Wszystko było do siebie dopasowane. Zauważyłam na białej, skórzanej kanapie moją siedmioletnią siostrę, która skakała po kanałach ze znudzeniem wymalowanym na twarzy. Uśmiechnęłam się delikatnie i zaszłam ją od tyłu, żeby zasłonić jej niebieskie oczy. Na początku poczułam, jak mruga zdezorientowana. Postanowiłam, więc że ułatwię jej zadanie. Odstawiłam torbę na podłogę przy moich nogach i pochyliłam się nad nią.

- Urosłaś szkrabie – powiedziałam jej prosto do ucha. Dziewczynka natychmiast poderwała się do góry i, stając na kanapie, przytuliła mnie do siebie z całej siły. Ja również objęłam ją w psie, przyciągając mocniej.

- Madeleine! – krzyknęła, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. – Tęskniłam za tobą – dodała już trochę ciszej, a ja poczułam, że skóra zaczyna mi moknąć.

       Od razu odciągnęłam siostrę od siebie i ustawiłam tak, żeby mieć dobry widok na jej zapłakaną twarz. Bez sekundy namysłu zaczęłam ścierać słoną ciecz z jej delikatnej twarzy. Nienawidzę, jak Vanessa płacze. To tak, jakby ktoś wbił mi w serce nóż i zaczął nim kręcić na wszystkie strony. Uśmiechnęłam się do niej blado.

- Zbieraj się, pójdziemy gdzieś tylko we dwie – powiedziałam. Blondyneczka gorliwie pokiwała głową i już jej nie było. Zaśmiałam się cicho w odpowiedzi na jej entuzjazm.
      Ja sama natomiast w tempie natychmiastowym udałam się w kierunku mojego starego pokoju. Kiedy tylko otworzyłam białe, drewniane drzwi doznałam szoku. Zupełnie nic się w nim nie zmieniło. Fioletowe ściany, duże, dwuosobowe łóżko wykonane z czarnego drewna i biurko z tego samego materiału. Pokręciłam energicznie głową, rzucając w kąt walizkę. Nie chciałam wspomnień. Wsadziłam do kieszeni telefon oraz portfel, po czym zbiegłam po schodach. W holu czekała już na mnie zniecierpliwiona Van. Powiedziała gosposi, że wychodzimy i z całej siły pociągnęła mnie w kierunku wyjścia. Kiedy byłyśmy już na dole zaczęła machać kluczykami do jednego z cholernie drogich samochodów rodziców. Wybuchłam gromkim śmiechem, odbierając od niej przedmiot. Udałyśmy się w kierunku garażu, gdzie blondynka wskazała krwisto czerwonego Chevroleta Camaro. Wsiadłyśmy do niego, a kiedy miałyśmy już zapięte pasy popatrzyłam na nią wyczekująco?

- Gdzie sobie księżniczka życzy? – zapytałam, unosząc jedną brew, czym wywołałam szeroki uśmiech na jej twarzy. Dotknęła wskazującym palcem prawego policzka, udając że się zastanawia. Tak naprawdę obie dobrze wiedziałyśmy, gdzie chce jechać.

- Lody w naszej galerii! – krzyknęła wesoło, podskakując na fotelu. Zaśmiałam się pod nosem, odpalając silnik. Od początku wiedziałam, że to właśnie tam się wybierzemy, ale fajnie jest czasami powygłupiać się z młodszą siostrą, którą widzi się raz na bardzo długi czas.
       Całą drogę śpiewałyśmy piosenki, jakie leciały w radiu. Wreszcie mogę spędzić czas z jedyną osobą z rodziny, którą kochałam bardziej niż siebie i swoje przyjaciółki. Vanessa czasami przyjeżdżała do mnie do Londynu, ale to nie to samo, co mieć ją przy sobie na co dzień. Najgorsze było jednak to, co opowiadała mi czasami w nocy, kiedy spała właśnie u mnie, a nie mogła zasnąć. Mówił, że rodzice w ogóle nie zwracają na nią uwagi, a kancelaria pochłania cały ich czas. Przyprowadzają do domu coraz to nowych klientów i nie zwracając uwagi na to, że coś od nich chce zajmując się obcymi ludźmi. Zawsze gotowało się we mnie, kiedy tego słuchałam, ale starałam się być wsparciem dla najważniejszej osoby w moim życiu i po prostu tego nie pokazywać.

       Zaparkowałam przed dużym budynkiem i udałam się z siostrą w kierunku wejścia, prowadząc ją za rękę. Śmiałyśmy się ze wszystkiego, co popadnie. Nawet z jakieś pary, która zbyt odważnie okazywała swoje uczucia na ławce przed ogromnym akwarium z rekinami, które znajdowało się wewnątrz galerii. Dla zabawy zaczęłam zasłaniać jej dłonią oczy, a ona szarpała się na wszystkie strony, żeby tylko to zobaczyć coś zakazanego.

       Zajęłyśmy miejsca w lodziarni i złożyłyśmy zamówienia na dwa duże desery. Pamiętacie, jak powiedziałam, że od czasu wyjechania na studia nie było mnie w domu – to prawda, ale do Manchesteru przyjeżdżałam kilkakrotnie. Tak, tylko po to, żeby pobyć z Vanessą. Uwielbiam patrzeć na to, jak uśmiecha się dlatego, że to moja osoba sprawia jej radość. Uważam, że zasługuje na lepsze życie niż to z rodzicami i właśnie dlatego, kiedy tylko skończę studia zabiorę ją z tego piekła, żeby mogła żyć tak, jak jej się to podoba i w przyszłości robić to, co będzie chciała. Każdy sąd przyzna mi opiekę nad nią nawet, jeżeli rodzice mają znajomości. Ja mam więcej pieniędzy od nich.
        W pewnym momencie mój wzrok przykuła grupka chłopaków. Jestem pewna, że już wcześniej gdzieś ich widziałam. Nie mogę sobie tylko przypomnieć, skąd pamiętam ich twarze. Jednak, kiedy ten moment nastąpił zaczęłam dławić się lodami, które właśnie przełykałam. To przerażające, jak bardzo los chce się mnie pozbyć z tego świata. Czuję się, jakbym grała główną rolę w "Oszukać przeznaczenie". Jak to możliwe, że Tomlinson i jego banda przyjechali do tego samego miasta, co ja. Poczułam, jak siedmiolatka wali mnie z całej siły w plecy. Kiedy tylko udało mi się złapać normalny oddech popatrzyłam na nią znad okularów. Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi. Położyłam na stolik zapłatę za deser, ponieważ już skończyłyśmy jeść i ruszyłyśmy na podbój sklepów. Jeżeli znów zobaczę Tommo (mam nadzieję, że to ostatnie było tylko moim przywidzeniem), to najpierw zamknę się w szatni, a zaraz potem załamię psychicznie i siłą mnie stamtąd nie wyciągną, dopóki on nie zniknie z tego miasta.

~*~
 
         Wieczorny bankiet zbliżał się nieubłaganie, więc po dwóch godzinach musiałam wrócić z vanessą do domu. Byli tam już nasi rodzice. Widziałam, że usilnie starają się nawiązać ze mną rozmowę, ale za każdym razem zbywałam ich półsłówkami i niepełnymi odpowiedziami. Niech wiedzą, że jestem tu z przymusu, a nie przyjemności. Matka zaprowadziła mnie do swojej garderoby, gdzie znajdowały się trzy sukienki. Niebieska, różowa i pudrowa. Miałam sobie jedną wybrać na dzisiejszy wieczór. Ze zrezygnowaniem chwyciłam pierwszą lepszą, udając się do swojego pokoju. Zapowiada się niesamowicie wspaniały wieczór. Czujecie ten sarkazm?

           Po wyjściu z łazienki, z ręcznikiem na głowie, weszłam z powrotem do mojego pokoju. Miałam założony jedynie zielony, satynowy szlafrok do pół uda, który przewiązałam w pasie. Westchnęłam ciężko, otwierając moją kosmetyczkę, a z niej natomiast wyjęłam biały lakier do paznokci. Usiadłam niechętnie na łóżku, zaczynając od malowania stóp. Nienawidzę tego, ale trudno. Przecież, skoro już tutaj jestem, to chyba wypada pokazać się z jak najlepszej strony. Przynajmniej, żeby nie wypaść na idiotkę przed kamerami i całą Anglią. Szmatławce wyjątkowo bardzo interesowały się moimi rodzicami. Pisali o wszystkim, co się w ich życiu działo. Czasami nawet mnie starali się napastować, ale wystarczyło przywołanie kilku paragrafów przez Alex, która stawała w mojej obronie i po stosunkowo krótkim czasie dali sobie spokój. No cóż, widocznie moim rodzicom cała ta szopka się podobała. Zawsze uwielbiali zamieszanie dookoła siebie. 

      Akurat, kiedy kończyłam, do mojego pokoju wpadła uśmiechnięta Van i zaczęła wchodzić pod łóżko. Obserwowałam to ze zdziwieniem, ale postanowiłam siedzieć cicho, żeby zobaczyć, jak rozwinie się dalsza akcja. Nie minęło dużo czasu, a usłyszałam ciche pukanie w drzwi. Rzuciłam „proszę”. W środku pokazała się głowa gosposi.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale państwo kazali mi przygotować młodszą córkę do bankietu, a widziałam, jak ucieka mi na to piętro. Nie ma jej może u pani w pokoju? – zapytała, przybierając na twarz wymuszony uśmiech. Podniosłam wysoko jedną brew i pokręciłam przecząco głową. Dziewczyna skinęła głową i już po sekundzie wejście z powrotem zostało zamknięte.

       Zeszłam z łóżka uważając, żeby nie rozmazać jeszcze mokrego lakieru i schyliłam się, żeby zajrzeć w miejsce, gdzie zniknęła blondynka. Jej twarz wyrażała tylko jedno – wściekłość i chęć mordu. Miała zaciśnięte powieki, więc nie zauważyła, że ją obserwuję. Odchrząknęłam, a głowa siedmiolatki od razu odwróciła się w moją stronę. Posłałam jej pocieszający uśmiech.

- Co jest, księżniczko? – zapytałam, robiąc jej miejsce, żeby mogła wyjść z dotychczasowej kryjówki. Usiadła po turecku na moim posłaniu i podparła głowę na dłoniach, wpatrując się w podłogę beznamiętnym wzrokiem.

- Nie chcę tam iść. Ci wszyscy faceci i te wszystkie kobiety znów będą na mnie patrzeć i komentować to, jak wyglądam. Nie lubię tego – powiedziała gorzko, krzywiąc się jakby chciała powstrzymać płacz, a ja myślałam, że zaraz wybuchnę. Wszystko się we mnie zagotowało. Jak oni mogą robić jej takie świństwo i zmuszać ją do uczestniczenia w tych spotkaniach dla bandy snobów. Chciałam krzyczeć, piszczeć, przeklinać i wszystko, co jeszcze może zniszczyć tą perfekcję dookoła mnie. Co zrobiłam? Przyciągnęłam do siebie siostrę.

- Jak chcesz, to możesz dalej chować się u mnie w pokoju. Jak będę wychodzić, to zamknę go na klucz, żeby nikt cię nie znalazł – powiedziałam, gładząc jej złote włosy. Poczułam, jak mocniej mnie obejmuje. Ucieszyłam się, że napięcie ulatnia się z jej ciała.
- Dziękuję – szepnęła prosto w mój brzuch. Odciągnęłam ją od siebie, na długość ramion i spojrzałam prosto w niebieskie oczy, kucając przed nią.
- Skończę się malować i cały kuferek jest do twojej dyspozycji – uśmiechnęłam się szeroko, kiedy zauważyłam, jak na jej twarz wkracza grymas szczęścia. Pokiwała gorliwie głową. Uwielbiała używać moich kosmetyków i udawać, że jest sławną na cały świat wizażystką i stylistką.
- Pójdę na chwilę do mojego pokoju i zaraz wracam – powiedziała. Zmarszczyłam czoło.
- Nie boisz się, że ta gosposia cię złapie i siłą zaciągnie na przebranie? – zapytałam zdziwiona. Na twarz Vanessy wkroczył wredny uśmiech. Wyczuwam charakter młodej Hostem.

- Nie lubię jej. To wredna zołza, która nie potrafi mnie upilnować – wzruszyła ramionami i już po chwili znajdowała się na korytarzu. Pokręciłam głową z dezaprobatą, jednak lekkiego uśmiechu, cisnącego mi się na usta nie byłam już w stanie pohamować. Moja krew. I bardzo dobrze, przynajmniej mam pewność, że poradzi sobie w życiu.

        Postanowiłam, że wykorzystam kilka minut, przez które będę sama i zaczęłam kończyć przygotowania. Nałożyłam makijaż, wysuszyłam włosy, które zaczęły spływać mi po ramionach kaskadami brązowych fal i wzięłam się za ubieranie różowej sukienki. Była ładna, musiałam to przyznać. Długa, z szerokim ramiączkiem na jedno ramię i z paskiem materiału dookoła bicepsa. Nie zmienia to jednak faktu, że zawsze z tym miałam największy problem. Zaklęłam pod nosem, kiedy po raz kolejny nie udało mi się dostać dłońmi do suwaka. Masakra!

- Może pomóc? – usłyszałam głos, od którego krew mi zastygła. Zaczęłam szybciej oddychać i miałam wrażenie, że dłonie mi się pocą. Serce przyspieszyło rytmu, a oczy szerzej się otworzyły.
       Zrobiłam mały krok w prawo, żeby móc zobaczyć go w odbiciu lustra. Stał w wejściu na taras, opierając się o framugę, z założonymi na wysokości klatki piersiowej rękoma. Otworzyłam jeszcze szerzej oczy, kiedy zaczął się przemieszczać po moim pokoju, by kilka sekund później stanąć za moimi plecami i zapiąć durną sukienkę. Wzdrygnęłam się, gdy przybliżył usta do mojego ucha tak, że czułam na nim jego oddech. Nie powiem, było mi całkiem przyjemnie. Kiedy sobie uświadomiłam, co przed chwilą pomyślałam od razu odskoczyłam od rozbawionego chłopaka.

- Co tutaj robisz? – zapytałam, starając się opanować całe moje ciało. W celu zamaskowania zmieszania podeszłam do cielistych szpilek, które założyłam na bose stopy. Poczułam się nieco pewniej, kiedy mój wzrost podniósł się o kilkanaście centymetrów i nie musiałam już tak bardzo zadzierać głowy, patrząc na niego.
- Przepięknie wyglądasz, księżniczko – powiedział, zupełnie ignorując moje poprzedni pytanie. Kiedy poczułam pieczenie na policzkach, od razu spuściłam głowę, zasłaniając je długimi włosami.

- Nie mów do mnie księżniczko – mruknęłam, uświadamiając sobie, że tak samo zwracam się do mojej siedmioletniej siostry. Usłyszałam w odpowiedzi jego ciche parsknięcie, a zaraz potem poczułam w talii jego duże dłonie. Robi mi się gorąco – niedobrze. To nie możliwe, żeby jego obecność tak na mnie działała. To drżenie to na pewno z obrzydzenia. Muszę sobie to jak najszybciej wmówić.
 - Przyjechałem na wyścig – mruknął po chwili ciszy, a ja cała spięła się w środku. W Manchesterze jest wyścig (co z tego, że nie motorowy, samochodami też potrafię i bardzo lubię się ścigać), a muszę siedzieć na tym cholernym bankiecie. – Hostem się chyba dzisiaj nie pojawi, więc Zayn powinien wygrać – dodał, a mnie momentalnie ścięło. Tym bardziej chciałabym tam być! Powstrzymałam w sobie chęć jęknięcia i tupnięcia nogą, jak mała dziewczynka, która nie dostała wymarzonej zabawki. Wtedy już zupełnie wyglądałabym, jak rozpieszczona  księżniczka. 

- Muszę już iść – powiedziałam, zerkając kątem oka na zegarek, zdobiący komodę.

      Tomlinson pokiwał twierdząco głową i odsunął się ode mnie. Posłał mi pokrzepiający uśmiech, kiedy patrząc na mnie, zmierzał tyłem w kierunku tarasu, który jest połączony z moim pokojem. Zbił mnie tym z pantałyku, przyznaję bez bicia. Na dworze było już ciemno, a gwiazdy świeciły na niebie. Pomachałam chłopakowi, który po kilku sekundach zniknął za barierką. Sama siebie tym zdziwiłam, ale było już za późno na powstrzymywanie się. I właśnie w tym momencie do pokoju weszła moje siostra. Pożegnałam się z nią, wskazując na kosmetyczkę, szkatułkę i telefon, który wręcz pokochała, po czym opuściłam pomieszczenie. Zamknęłam drzwi na klucz; zgodnie z wcześniej złożoną obietnicą, po czym wsadziłam niewielki przedmiot do stanika. Tak, kocham nie mieć kieszeni. Powolnym krokiem zeszłam po schodach. Całe to durne przyjęcie miało odbywać się w jakimś obrzydliwie bogatym lokalu, gdzie na co dzień chodzi tylko trochę mniej snobów na raz, niż będzie ich tego wieczora. Posłałam niechętne spojrzenie matce, nie dając jej nawet się dotknąć i wyszłam na zewnątrz.

      Chłodne, angielskie powietrze od razu owiało całe moje ciało, przyprawiając mnie o dreszcze. Sukienka zafalowała na wietrze, a ja starając się ją trzymać w jednej ręce, żeby nie ciągnęła mi się na razie po ziemi, poszłam w kierunku czarnej limuzyny. Drzwi otworzył przede mną podstarzały szofer, którego pamiętam jeszcze z czasów dzieciństwa. Posłałam w jego kierunku ciepły uśmiech, co oczywiście odwzajemnił natychmiast. Wiedziałam, że nie robi tego z przymusu. Usiadłam na skórzanej tapicerce i zaczęłam wpatrywać przez przyciemniane szyby. Nie minęła minuta, a obok mnie pojawili się rodzice. Obrzuciłam ich beznamiętnym spojrzeniem, wracając do obserwowania krajobrazu za oknem, który teraz zaczął się poruszać. Wiecie co? Masakra!

- Zdaję sobie sprawę z tego, że bierzesz czynny udział w tym, żeby nie było tutaj teraz z nami Vanessy – powiedziała chłodno kobieta o blond włosach. Zupełnie ją zignorowałam, czując coraz większą niechęć z każdym, mijanym domem. – Przed budynkiem będzie cała masa fotografów, więc postaraj się choć na chwilę uśmiechnąć – wzruszyłam ramionami, co miało oznaczać, że jeszcze się zastanowię. Usłyszałam ciche westchnienie.

          Kiedy tylko czarny, długi samochód zatrzymał się na miejscu rozbłysły flesze aparatów. Serio ludzie? Przecież to żadna premiera filmu, ani nawet otwarcie czegoś tam, tylko denny bankiet z okazji dziesięciolecia kancelarii prawniczej. Przewróciłam oczami, przybierając na twarz szeroki, sztuczny do granic możliwości, słodziutki uśmiech i wyszłam z wnętrza bezpiecznego pojazdu, uprzednio żegnając się z szoferem, który życzył mi powodzenia. Nie zatrzymując się, ruszyłam w kierunku schodów, prowadzących do ogromnych drzwi wejściowych, wykonanych z ciemnego drewna. Wspominałam kiedyś, że nienawidzę tego miejsca? Żwawym krokiem maszerowałam przed siebie, nie zważając na prośby fotografów, żeby choć na chwilę się zatrzymać. W pewnym momencie poczułam uścisk na lewym przedramieniu. Od razu odwróciłam się w tamtym kierunku. Zobaczyłam uśmiechającą się w równym stopniu sztuczności, co ja Lex. Zbliżyła się do mojego ucha.

- Ta mała, ruda zołza Mygale nażarła się czegoś i teraz udaje, że umiera nad kiblem – warknęła. Złapałam jej dłoń i szybkim tempem powędrowałam po schodach na górę. Mój następny cel – łazienka damska.

- Mów teraz. – powiedziałam, zakładając ręce na piersiach i opierając o jedną z umywalek, usytuowanych w marmurze. Zmierzyłam niechętnym wzrokiem dziewczynę, która wyszła z pomieszczenia.
- Jak już powiedziałam, najadła się czegoś nafaszerowanego konserwantami i teraz ślęczy nad kiblem, wywołując wymioty. Masz – powiedziała, podając mi telefon z otwartą ostatnią wiadomością od naszej przyjaciółki.

Mygale: No to życzę wam powodzenia w poznawaniu nowych ludzi, którzy są zupełnie tak samo pojebani jak ten cały blondyn z paczki Tommo. Aktualnie siedzę przed telewizorem, a piętnaście minut temu rzygałam jak kot. Cud? ;)
 
- Zołza – skomentowałam. Ja już jej dam, wymigiwanie się od takich rzeczy. Będzie przede mną uciekać jak jeszcze nigdy i popamięta mnie do końca życia. I właśnie wtedy wpadłam na genialny pomysł. Malik nie może sobie od tak po prostu wygrać w naszym mieście. Zaczęłam stukać palcami w dotykową klawiaturę, naciskając później „wyślij”. – W Manchesterze jest dzisiaj jakiś wyścig, a skoro my nie możemy, to niech ta jędza się na coś przyda – wytłumaczyłam szybko, oddając iPhone‘a Alex, która odpowiedziała skinieniem głowy.

 Sorex: Bierz dupę w troki i zapierdalaj do Matsa. On ci da motocykl, a potem jedziesz skopać poślady Malikowi. Hostem xx


~*~
 
       Trzy godziny. Bite trzy, cholerne godziny, jak siedzę na tej stypie. Właśnie trzymam w dłoni siódmy już chyba kieliszek drogiego jak sto diabłów szampana i opróżniam go po woli, rozmawiając z jakiś starym oblechem. Jeden już oberwał po mordzie za obmacywanie mnie. Widziałam to rozbawienie na twarzy Sorex, kiedy matka opierdalała mnie, mówiąc że wyszłam na niewychowaną dziewuchę. No sorry, pretensje do samej siebie, mamuniu. Przewróciłam oczami słysząc kolejny, niewybredny komplement z ust mojego rozmówcy. Powiedziałam grzecznie „do widzenia panu”, czując że już dłużej nie zniosę jego towarzystwa i udałam się w kierunku blondynki.

- Jakieś wieści od Nat? – zapytałam tak, żeby tylko ona mnie usłyszała. Lex pokazała gestem dłoni, żebym poczekała i zaczęła grzebać w swojej małej torebeczce. Podała mi swój telefon, a ja od razu go odblokowałam. Nic, zero, nul. Masakra. Oddałam przedmiot przyjaciółce i wróciłam do użerania się z bandą nadętych bufonów. Jak ja to kocham.

        Kiedy o godzinie pierwszej w nocy w końcu wróciłam do domu (bez rodziców, którzy jeszcze żegnali gości) byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Gosposi już nie było, więc to stróż otwierał mi drzwi. Podziękowałam mu bez słowa szerokim uśmiechem i szybko weszłam na górę po schodach. Nie wiem, dlaczego, ale miałam nadzieję spotkać tam Tomlinson ‘a, żeby z nim chwilę pogadać.  Niepotrzebne skreślić grubą krechą. Tak, zdecydowanie bardzo chce mi się spać. Wyjęłam ze stanika kluczyk po tym, jak pchnęłam drzwi, a nie mogłam sobie z nimi poradzić. Zapaliłam światło, a widok jaki ukazał mi się zaraz po tym był najsłodszym, jaki kiedykolwiek w życiu udało mi się zobaczyć.

          Na moim łóżku leżała Vanessa, wtulona w swojego białego misia, którego dostała ode mnie cztery lata temu, jako prezent na trzecie urodziny. Nie wiedziałam, że ten kawałek szmaty i kupka pluszu mogą się aż tak długo trzymać w jednym kawałku. Pomijając; twarz blondynki była cała umazana, niepasującymi do siebie w żaden sposób w kolorystyce, kosmetykami. Zdaję sobie sprawę z tego, że pokruszony puder na podłodze już pewnie do niczego się nie nada, ale mimo wszystko nie jestem z tego powodu zła. Jeżeli moja księżniczka jest szczęśliwa, to cała reszta staje się mało ważna. Zdjęłam szpilki, które obtarły mi stopy i uklękłam przy dziewczynce. Odgarnęłam jej jedno pasemko włosów z twarzy, wkładając za ucho. Nie mam sumienia jej budzić, a sama wylatuję za jakieś sześć godzin, więc wypije kilka napojów energetyzujących i wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego po prostu nie pójdę do jednego z pokoi gościnnych – nie lubię ich. Zawsze kojarzyły mi się z obcymi ludźmi, którzy współpracowali z rodzicami. Nienawidziłam ich za to, że moi rodziciele więcej czasu przeznaczają na nich, niż na mnie. Ta trauma trzyma się mnie do dzisiaj. Potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić z niej niepotrzebne myśli i chwyciłam iPhone‘a w dłonie, po czym zrobiłam siostrze zdjęcie, od razu ustawiając je, jako tapeta.

       Wyjęłam z torby podróżnej to, co przygotowałam na dzisiaj. Mianowicie białe spodnie, czarną bokserkę oraz szary crop top z motywem flagi USA z długim rękawem. Weszłam po cichu do łazienki, zamykając za sobą drzwi najdelikatniej, jak to tylko możliwe. Położyłam ciuchy na szafce i wzięłam się za rozbieranie. Oczywiście największy problem miałam z suwakiem, ale i tak było łatwiej go rozsunąć, niż zasunąć. Od razu powstrzymałam obraz Tomlinsona, stojącego za mną i ciągnącego za suwak. Chwyciłam płyn do demakijażu, a potem zaczęłam go zmywać z mojej zmęczonej twarzy. Z doświadczenia wiem, że gdybym umyła się z nim, to najprawdopodobniej byłby wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinien. Zdjęłam z siebie resztę ubrań, które od razu wylądowały w koszu na pranie, nie zwracałam uwagi na kieckę i weszłam do wanny.

         Kąpałam się równe dwie godziny. Wyszłam dopiero wtedy, kiedy woda zrobiła się całkowicie zimna, a komfort spadł do zera. Ubrałam na siebie wcześniej przygotowane rzeczy i wróciłam do pokoju, gdzie siedmiolatka spała sobie w najlepsze. Z niewielką różnicą, która wynikała z tego, że się przekręciła. Mogłabym tak długo stać, ale postanowiłam zgasić światło i zejść do kuchni. Gdy już tam byłam od razu rzuciłam się w kierunku szafki z zapasem Blacków. Otworzyłam jeden i na raz wypiłam pół puszki. O tak, zdecydowanie tego było mi trzeba. Nie widząc nic innego do roboty, powędrowałam w kierunku salonu, gdzie rozłożyłam się na kanapie i włączyłam telewizor. Jestem pewna, że nikt nie zwróci na mnie uwagi, ponieważ ten dom jest na to zbyt duży. Raz nawet specjalnie włączyłam kino domowe najgłośniej jak było mi to dane, chcąc zakłócić spotkanie w gabinecie ojca, ale nawet sprzątaczka zaczęła odkurzać, więc zrezygnowałam.

          Za oknami zaczynało już po woli wschodzić słońce. Niechętnie przeniosłam swój wzrok na zegarek, wiszący na ścianie. Wskazywał wpół do piątej nad ranem. Westchnęłam ciężko, przecierając twarz dłońmi. Podniosłam się niechętnie  siedzenia i powędrowałam w kierunku kuchni, żeby wyrzucić puste opakowanie po napoju, a zaraz potem do swojego pokoju. Od razu zabrałam się do pakowania kosmetyków i całej reszty moich rzeczy. Nie chcę tutaj zostawiać niczego, czego nie muszę. Mój wzrok automatycznie powędrował na śpiąca siostrę. Ją też chciałabym zabrać ze sobą, żeby w końcu wyrwała się z tego piekła, ale jeszcze nie teraz. Najpierw skończę te pieprzone studia, a potem uciekniemy we dwie (oczywiście postaram się o opiekę nad nią, a jak mi jej nie dadzą, to po prostu Madeleine Davies już nie będzie, a jej miejsce raz na zawsze zastąpi Hostem) gdzieś do Ameryki.

             O szóstej cały dom dalej spał. Musiałam się zbierać, żeby zdążyć na samolot, bo jestem za bardzo padnięta, żeby aż tyle drogi prowadzić samochód, a na kolejny dzień nie chcę tutaj zostawać. Potrząsnęłam lekko ramię blondynki. Obudziła się od razu i popatrzyła na mnie zaspanymi oczami.

- Muszę już iść, ale obiecuję, że niedługo do ciebie zadzwonię – powiedziałam, przyciągając do siebie siostrę. Poczułam, jak wstrząsa nią spazmatyczny szloch. Mnie samej zachciało się płakać, ale muszę  być silna – właśnie dla niej. – Nie płacz, księżniczko – wyszeptałam, całując czubek jej głowy. Pocałowałam ją ostatatni raz, uśmiechnęłam pokrzepiająco i wyszłam, nie odwracając się za siebie. W innym przypadku wróciłabym do Van i porwała na drugi koniec świata.
           Siedziałam w tym cholernym samolocie, wpatrując się w jebane niebo i miałam ochotę wyskoczyć przez pieprzone okno. Już dawno przestałam zwracać uwagę na to, że mam mokre policzki i zaczerwienione, nie tylko od nieprzespanej nocy, oczy. Dziewczyny były w identycznych humorach, jak ja, więc możecie sobie wyobrazić, jak mamy zajebiście. Alex zawzięcie z kimś smsuje, a Natalie przegląda Internet. Jakaś totalna masakra!

           W domu byłyśmy równo o czternastej. Rzuciłam torbę do salony, obok kanapy i od razu poszłam do swojego pokoju. Zdjęłam z siebie tylko kurtkę, po czym od razu opadłam zmęczona na łóżko. Te kilkanaście godzin, spędzonych w Manchesterze, to była kompletna porażka. Nienawidzę wracać do tego przeklętego domu, bo wracam w takim humorze, jakby ktoś mi w rodzinie umarł. Z takimi przemyśleniami zasnęłam wycieńczona.