środa, 31 grudnia 2014

Epilog: "Happy End (?)"

         Niewysoka blondynka przemierzała zatłoczone ulice Londynu, chcąc jak najszybciej dostać się do domu, w którym mieszka wraz z bratem i jego przyjacielem. Jednak to nie miała potrwać długo, ponieważ za około trzy dni przeprowadza się do swojego chłopaka – Davida. Uśmiechnęła się na samo jego wspomnienie. Już nie mogła się doczekać momentu, w którym będą mogli spędzić trochę czasu razem. Jednak nie może się tym teraz zajmować. Za jakieś piętnaście minut przyleci Madeleine z niespodzianką dla Zayna. Jedna dobrą, a drugą… trochę gorszą, ale Malik to silny facet i powinien sobie poradzić.

         Skrzywiła się mocno, czując pierwsze krople deszczu, które spadały prosto na jej odkryte ramiona. Od kilku dni w stolicy panowała wręcz idealna, letnia pogoda, ale niestety w tym momencie wszystko wróciło do normalności. Lottie schowała dłonie do kieszeni swoich długich, luźnych spodni i przyspieszyła kroku, postanawiając skorzystać z taksówki. To tylko kilka funtów, a ona przynajmniej dotrze do domu nie przemoczona.

         Kiedy tylko znalazła się na miejscu, zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła się o nie, zamykając na chwilę oczy. Teraz będzie musiała poinformować Lou i Zayna, że będą dzisiaj mieli dwójkę gości. Nie będzie to łatwe, ponieważ oni mają nie dowiedzieć się, kim są. Odetchnęła głęboko, prostując się. Wytarła dłonie o wilgotne spodnie i ruszyła przed siebie. Obydwoje siedzieli w salonie, bezsensownie wpatrując się w telewizor, w którym leciał mecz pomiędzy Arsenalem Londyn a Manchesterem City. Nie krzyczeli, nie przeklinali, nie dopingowali, po prostu pili piwo w praktycznie się nie poruszali. Od jakiegoś czasu zupełnie przestali przypominać siebie.

- Może byście tak w końcu ruszyli szanowne cztery litery i posprzątali. Chciałam was poinformować, że będziemy mieć dzisiaj gości, a ja nie zamierzam przyjmować ich w chlewie – mruknęła, zaczynając zbierać opróżnione przez nich puszki. Oboje popatrzyli najpierw na siebie, a później na nią.

- Kto przyjeżdża i po jakiego chuja? Nie prosiliśmy się o żadnych gości – warknął Malik, ale mimo wszystko zaczął pomagać siostrze swojego brata. Louis nie ruszył się nawet o milimetr tylko w dalszym ciągu wpatrywał się w ekran telewizora.

- Czy chociaż raz w życiu nie możecie powiedzieć „Super Lottie, w końcu będziemy mogli porozmawiać z kimś innym niż ty!” – zironizowała, przewracając oczami. Naprawdę miała ich wszystkich dość, przez co cicha nadzieja tliła się gdzieś w jej umyśle, że przyjazd Madeleine zmieni cokolwiek.

- To są twoi goście, nie nasi, Charlotte, więc to ty powinna się cieszyć a nie mu – bąknął cicho Mulat, wychodząc z salonu. Blondynka westchnęła ciężko, po raz kolejny od przyjścia do domu i ruszyła w kierunku drzwi, do których ktoś zapukał cicho. Wiedziała, że Madi powinna pojawić się w najbliższej przyszłości, ale nie spodziewała się, że aż tak szybko. Szczerze powiedziawszy liczyła na to, że korki w Londynie będą dzisiaj znacznie większe. Mogłaby przynajmniej przygotować chłopaków na to, kogo zobaczą. Niestety nie zdążyła dojść do drzwi jako pierwsza, ponieważ wyprzedził ją Louisa. Cofnęła się, jakby w razie czego jej brat miał nie ucieszyć się z wizyty szatynki.

         Tomlinson na początku był sceptycznie nastawiony co do tego, czy aby na pewno chce wpuszczać i patrzeć na gości swojej młodszej siostry, ale kiedy w oknie, wychodzącym na podjazd zauważył ten samochód os razu wiedział, że musi sprawdzić, kogo tym razem postanowiła sprowadzić do domu. Wyminął ją w korytarzy i natychmiast otworzył drzwi na oścież. Wmurowało go w podłogę, kiedy ją zobaczył. Miała niepewny wyraz twarzy, ale oprócz tego nie zmieniła się nawet w najmniejszym stopniu. Nawet włosy miała tej samej długości, co trzy lata temu, kiedy widział ją po raz ostatni.

- Hej – powiedziała cicho, a do niego dopiero w tym momencie wróciła świadomość. Niewiele myśląc wręcz rzucił się na nią i mocno do siebie przyciągnął, zamykając w szczelnym uścisku. Czuł się, jakby zaraz miał się rozpłakać ze szczęścia, ale powstrzymał się, wiedząc jak skończyło się to ostatnim razem. – Poczekaj – zaśmiała się, odsuwając się od niego. Zmarszczył brwi, ale postanowił poczekać, aż będą sami i dopiero wtedy weźmie się za opieprzanie jej. Musi powiedzieć, co mu leży na sercu, bo w innym przypadku nie powie tego już nigdy więcej, bo najnormalniej w świecie będzie się nią opiekował, jak przystało na prawdziwego faceta.

         Madeleine schyliła się i wzięła na ręce małego, około dwuletniego chłopczyka, którego wcześniej nie zauważył. Dzieciak miał kruczoczarne włosy i niebieskie oczy. Dwa palce trzymał w buzi i patrzył przestraszony na wszystko, co działo się dookoła niego. Tommo zmarszczył brwi, zauważając w nim wręcz uderzające podobieństwo do jednego ze swoich przyjaciół. Cofnął się, wpuszczając ciemnowłosą głębiej do domu, za co posłała mu wdzięczny uśmiech. Nie dążył jednak zamknąć za nią drzwi wejściowych, ponieważ Malik uprzedził go i wybiegł z budynku na taras, rozglądając się uważnie dookoła.

- A gdzie Lex? Powiedz mi, że znów jej coś odpierdoliło i właśnie chowa się za którymś z tych jebanych krzaków, żeby mnie przestraszyć! – krzyknął, rozglądając się dookoła. Dziewczyna spuściła głowę, mocniej przyciągając do siebie dziecko, które trzymała na rękach.

- Alex tutaj nie ma – powiedziała cicho, przygryzając dolną wargę. Louis zmarszczył mocno brwi. Przeczuwał, że coś musiało być nie tak. Przecież blondynka nie zostawiłaby swoich najlepszych przyjaciółek, kiedy akurat te zdecydowały się zamieszkać z powrotem w jednym mieście. Szczerze wątpił w to, że Niall pozwoliłby na to, żeby Natalie zamieszkała gdziekolwiek indziej, niż on sam. Z resztą to samo tyczyło się jego i Hostem.

- Jak to nie ma? – Mulat wpadł z powrotem do domu i położył dłonie na ramionach ciemnowłosej, zaczynając nią mocno potrząsać. Chłopczyk natychmiast zaczął płakać, ale czarnowłosy zdawał się tego nie zauważyć, ponieważ w dalszym ciągu nie zaprzestawał swoich działań.

- Zayn spokojnie! Lex nie żyje – chłopak zamarł, wpatrując się w nią rozszerzonymi oczyma. Nie wierzył; nie chciał wierzyć, a ona doskonale widziała to po jego wyrazie twarzy. – Dwa miesiące temu, kiedy miałyśmy zaplanowany już przyjazd i zabukowane bilety ona wymyśliła sobie wyścig. Wiesz, jaka była. Jeżeli coś sobie ubzdurała, to nie było takiej możliwość, żeby ją od tego odciągnąć. Miałyśmy swoich wrogów w Nowym Yorku i właśnie w ten wieczór oni też postanowili się zmierzyć. Doszło do wypadku, tamten chciał ja wyprzedzić i nie wyrobił na zakręcie, przez co zajechał jej drogę. Ogień dostał się do benzyny. Wybuch był tak potężny, że nawet nie było czego zbierać.

- A ten chłopiec na twoich rękach? – zapytał niepewnie Tommo, mierząc uważnym spojrzeniem przyjaciela. Widział ból na jego twarzy i w cale mu się to nie podobało. Doskonale wiedział, jaki potrafi być w chwilach załamania, a nie chciał patrzeć na niego, kiedy jest w totalnej rozsypce.

- Wiem, że możesz mi nie uwierzyć, ale to twój syn Zayn. Sorex dowiedziała się, że jest w ciąży tydzień po tym, jak zamieszkałyśmy w Nowym Yorku. Nawet nie wiesz, ile razy trzymała telefon w dłoni, chcąc do ciebie zadzwonić i powiadomić się o tym, ale nie miała na tyle odwagi. Cholernie bała się, że ją wyzywasz i nie będziesz chciał się do niej więcej odezwać. Planowałyśmy przyjazd do Londynu już pierwszego dnia po ucieczce, ale ze względu na Emilio nie doszło to do skutku przez ostatnie trzy lata – mówiła powoli, dalej nie podnosząc wzroku. Chłopiec uspokoił się już nieznacznie, ale dalej cicho łkał w jej ramionach.

- Stary, nie potrzebujesz badań DNA. Tylko oczy ma inne, a tak to jesteś cały ty – powiedział nagle szatyn, postanawiając włączyć się do rozmowy i pomóc dziewczynie, do której w dalszym ciągu należało w całości jego serce. Do domu wpadli Natalie z Niallem. Jednak żadne z nich się nie odezwało. Tak naprawdę nie mieli bladego pojęcia, na czym aktualnie stoją i czy za chwilę nie będą musieli wzywać karetki.

- Mogę go na ręce? – zapytał po chwili ciszy Malik, wskazując głową na małego. Madi przygryzła ponownie dolną wargę i zwróciła się do dziecka.

- Chcesz, żeby tata cię potrzymał? – Louisowi zrobiło się cieplej na sercu, kiedy usłyszał, jak delikatnie się do niego zwraca. W duchu obiecał sobie, że kiedyś będzie postępowała w ten sam sposób z ich dziećmi.

- To ten, o którym opowiadała mi mama? – zapytał cichutko, ponownie wkładając prawie całą dłoń do buzi. Madeleine kiwnęła twierdząco głową, na co on natychmiast odwrócił się w kierunku czarnowłosego, wyciągając ręce w jego kierunku.

         Zayn bez chwili zastanowienia przygarnął go do siebie i niemalże wbiegł po schodach, wchodząc od razu do swojego pokoju. Zasunął jedne z drzwi szafy, które pełniły funkcję lustra i stanął przed nimi, zaczynając uważnie przyglądać się sobie i dziecku, trzymanemu przez siebie na rękach. Dopiero teraz zaczął zauważać podobieństwa, o których mówił Louis zaledwie minutę temu. Tylko oczy miał inne – błękitne, jak Alex.

- Emilio, obiecuję ci, że nikt nigdy cię nie skrzywdzi i że nauczę się kochać cię tak samo, jak twoją mamę – łzy już dawno spływały mu po policzkach, ale nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Trzymał na rękach część siebie i najważniejszej kobiety, jaką kiedykolwiek było mu dane w życiu poznać. To w nim biło to samo serce, co w Lex i miał nieodparte wrażenie, że patrzyły na niego te same tęczówki. Przepełnione dziwnym szaleństwem, które od zawsze go pociągało. Zdał sobie sprawę z tego, że trzyma na rękach część jej. Emilio był ostatnim, co mu po niej zostało i miał zamiar dbać o to lepiej, niż o samego siebie.

- A ja już cię kocham tatusiu. Tak samo, jak mamusia.

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział Dwudziesty: "Pożegnanie.

         Hostem's POV

         Stoimy właśnie na lotnisku z Lex i czekamy na samolot do Rio de Janeiro. Czuję się wręcz fatalnie i po wczorajszym pocałunku z Louisem w cale nie chcę się ruszać z Londynu, ale niestety wszystko już mamy zaplanowane, a ja chcę się oduczyć tchórzostwa, do którego przyzwyczaiłam się w Ameryce i w końcu doprowadzać wszystkie plany od początku do samego końca. Chociaż… Czy uciekanie nie jest jego oznaką? Ugh! Powinnam zdecydowanie mniej myśleć, bo nie wychodzi mi to później na dobre.

         Westchnęłam ciężko, słysząc w głośnikach, jak wywołują nasz lot. Podniosłam się z krzesła i automatycznie złapałam dłoń Alex, której policzki już dawno były mokre. Ona też nie chciała lecieć. Do teraz nie potrafię zrozumieć, dlaczego po prostu nie zrezygnowałyśmy. Chyba po prostu jesteśmy pieprzonymi masochistkami.

          Louis‘s POV

         Obudziłem się i automatycznie coś zaczęło mi nie pasować. Natychmiast otworzyłem oczy, od razu dowiadując się, co to jest. Mianowicie, brakowało Madeleine, która na pewno usnęła na mojej klatce piersiowej. Poderwałem się z łóżka i zbiegłem na dół, żeby jej poszukać. Niestety już sama cisza mówiła sama za siebie. Wróciłem z powrotem na piętro, a zaraz potem wpadłem do pokoju Alex, której również nie było. Tylko Malik, mocno przytulający się do poduszki. Ochujały nas – znowu.

          Mygale's POV

         Weszłam do kuchni i przeszukałam wzrokiem całą zawartość lodówki. Nie było w niej zupełnie nic ciekawego, a ja jestem głodna. Za niedługo powinny pojawić się dziewczyny, a wtedy mamy poczekać na wieczór, jakoś pozbyć się blondasa i wyjechać. Niby brzmi prosto i ładnie, ale znając życie tych kilka godzin, to będzie przejście przez mękę. Zaczynając od czekania, a kończąc na pozbyciu się Nialla. Szczerze powiedziawszy chciałabym mieć to wszystko już za sobą i móc leżeć w swoim nowym, wygodnym łóżku. Szkoda tylko, że bez takiego jednego blondyna.

- Natalie, muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego – do pomieszczenia weszła Lottie ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami i spuszczoną głową. Jej wzrok błądził po całym pomieszczeniu, byleby tylko nie po mnie. Przynajmniej takie miałam wrażenie.

- Horan nas nie słyszy, bo dalej rozmawia z tym chłopakiem. Możesz spokojnie mówić – powiedziałam, zamykając lodówkę i siadając na jednym z blatów. Chwyciłam w dłoń jabłko leżące obok. Jak się nie ma co się lubi, to się je co się ma, niestety.

- Nie jadę z wami – zamrugałam kilkukrotnie, zatrzymując się w miejscu z zębami, wgryzionymi w owoc i przyjrzałam jej się uważnie. Nie za bardzo dotarło do mnie, o co chodzi dziewczynie. – To znaczy nie przeprowadzam się z wami do Nowego Yorku, tylko lecę z Niallem z powrotem do Londynu. Przepraszam, ale po prostu nie dam rady dłużej prowadzić takiego życia. Nie, żeby nie podobało mi się z wami przez ostatnie kilka lat, ale to po prostu nie dla mnie. Mam nadzieję, że zrozumienie – objęła się ramionami, spuszczając głowę. Odłożyłam czerwoną roślinę na bok i podeszłam do niej, przyciągając ją do siebie.

- Oczywiście, że zrozumiemy. Szczerze ci powiem, że mnie też nie chce się tam jechać, bo nie widzę w tym najmniejszego sensu, ale wiem też, że dziewczyny nie zrezygnują z tego. Już wszystko zapłacone, więc za późno na myślenie. Jak już będziesz w tym Londynie, to pozdrów ode mnie tych dwóch pozostałych i nie zapomnij powtarzać blondasowi, że jest totalnym kretynem, ale za to go uwielbiam – zacisnęłam powieki, nie chcąc się rozryczeć. Będzie mi jej brakować, ale nie chcę jej zatrzymywać przy nas na siłę. W sumie nie po to się przeprowadzamy.

         Dopiero głośne trzaśnięcie drzwi sprowadziło nas na ziemię. Odsunęłyśmy się od siebie i poszłyśmy do przedpokoju, gdzie stały Madeleine z Alex. Ta druga wyglądała, jakby zaraz miała zbić wszystkich dookoła, a zaraz potem siebie, a pierwsza, jak siedem nieszczęść. Tusz rozmazany na policzkach i dekolcie wskazywał na to, jak bardzo ryczała, lecąc tutaj, ale nie chciałam pytać z jakiego powodu. Doskonale wiedziałam, a mogłabym dostać zjebkę za to, że oddycham tym samym powietrzem, co one.

         W tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że jesteśmy trzema kretynkami, które w ogóle nie myślą. Po co robić sobie krzywdę, skoro wszystko tak naprawdę się poukładało.

- My nie jedziemy – powiedziałam, dopiero po chwili zdając sobie z tego sprawę. Uwielbiam podejmować decyzję w ostatnim momencie. Mam nadzieję, że się o to nie obrażą. – Oczywiście pomożemy wam w przeniesieniu się, przynajmniej ja, ale nie jestem w stanie z wami pojechać. Nie teraz – mimowolnie mój wzrok powędrował na blondyna, który właśnie zmierzał w naszym kierunku. Jednak ktoś postanowił przeszkodzić mi w obserwowaniu go, ponieważ poczułam, jak rzuca mi się na szyję, a później zamyka w szczelnym uścisku. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dostrzegłam blond czuprynę Sorex.

- Będzie mi cię cholernie brakować, ale w stu procentach rozumiem twój wybór – powiedziała, kiedy ja również ja objęłam. Nie spodziewałam się tego po niej, ale w czasie naszej kilkunastoletniej przyjaźni nie raz mnie zaskakiwała.

- Dlaczego jesteście tutaj, skoro powinniście być w Anglii? – wypalił blondyn, stając w wejściu do salonu. Popatrzyłyśmy na niego i Davida, który stojąc za nim uważnie nam się przyglądał. Popatrzyłyśmy po sobie i już wiedziałyśmy, co zrobić, żeby nam nie przeszkadzali. Charlotte zniknęła w kuchni.

- Horan, wiesz. Miałam ci coś pokazać – uśmiechnęłam się szeroko, złapałam go za rękę i zaczęłam prowadzić w górę schodów. Nie zaszliśmy daleko, kiedy dotarł do nas zdezorientowany głos drugiego chłopaka.

- Co kurwa?! – a zaraz potem odgłos upadania ciała na podłogę. Blondyn natychmiast odwrócił się w tamtym kierunku, żeby zobaczyć co dzieje się z jego przyjacielem, a ja niewiele myśląc zacisnęłam dłoń w pięść i z całej siły uderzyłam go w potylicę. Nie przewidziałam jednak, że zacznie spadać z tych cholernych schodów. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało, bo moja dłoń pulsuje. Natychmiast ją rozłożyłam i potrząsnęłam nią w powietrzu kilkukrotnie, jakby to miało mi w czymkolwiek pomóc.

- Serio dziewczyny, patelnią? – przewróciłam oczami i zeszłam do nieprzytomnego Nialla, po czym złapałam go za włosy i odchyliłam mu głowę do tyłu. Zaklęłam pod nosem, widząc rozcięty łuk brwiowy. Zabije mnie za uszkodzenie ciała. No trudno.

- Nie każdy potrafi wymierzyć tak, żeby rozłożyć prawie dwie głowy wyższego od siebie faceta – fuknęła Madeleine, a ja zaczęłam się głośno śmiać. Nie wiem, jak przeżyję bez nich, w dodatku nie wiedząc, kiedy zobaczymy się po raz kolejny. I wtedy mój wzrok powędrował na nieprzytomnego chłopaka. Jakoś wytrzymam.

          Niall's POV

         Obudziłem się, czując mocne pulsowanie w całej głowie, a najbardziej na lewej brwi. Jęknąłem cicho, otwierając oczy. Chciałem poruszyć rękami, ale niestety byłem przywiązany do jakiegoś cholernego krzesła. Rozejrzałem się po pokoju, ale nie byłem w stanie zobaczyć zbyt wiele, ponieważ dookoła mnie panowała totalna ciemność. Warknąłem pod nosem, doskonale wiedząc, co się dzieje. One uciekły, znowu. Chłopaki mnie zabiją – przecież miałem pilnować, żeby to się nie stało do momentu, w którym nie uporają się ze sprawą Louisa i nie będą w stanie tutaj przylecieć.

         Szarpnąłem się kilkukrotnie, starając się chociaż trochę poluźnić więzy, ale niestety – te laski mają sporą siłę. Przekonałem się o tym na własnej głowie. Westchnąłem ciężko, spuszczając głowę. To i tak nie ma najmniejszego sensu. Możemy je po raz kolejny znaleźć, a one i tak uciekną. Najwyższa pora się poddać.

          Zayn‘s POV

         Byłem bardzo zdziwiony, kiedy obudziłem się zupełnie sam. Potem Louis zwyzywał mnie od kretynów i doskonale zrozumiałem o co chodzi. Dziewczyny po raz kolejny uciekły. Byłem tak strasznie wściekły na siebie, że nie przywiązałem Stane do łóżka. Przecież miałem pilnować, żeby już zawsze była przy mnie. Najwyraźniej ona zupełnie inaczej wyobrażała sobie naszą przyszłość – osobno. Nie zamierzam dłużej walczyć. To bez sensu. Przecież nie będę jej do niczego zmuszał, skoro sama nie chce.

          Sorex's POV

         Stałyśmy z Hostem przed naszym nowym domem i przyglądałyśmy mu się uważnie. Lottie i Mygale odjechały z powrotem do Rio de Janeiro jakieś pięć minut temu. Podziwiam je za to, że chciało im się tam wracać autobusem. Obie jednogłośnie stwierdziły, że muszą mieć jakieś dobre wytłumaczenie dla chłopaków i kilka wymówek, którymi zamkną im usta. W sumie to w cale im się nie dziwię, ponieważ również wolałabym zrobić tak, a nie inaczej.

- Nowe życie? – usłyszałam cichy głos przyjaciółki, więc natychmiast odwróciłam głowę w jej kierunku. Uśmiechnęłam się delikatnie, chcąc dodać otuchy zarówno jej, jak i sobie.

- Po raz kolejny – złapałam ją za dłoń i zacisnęłam delikatnie. – Ale ty razem zaczynamy od początku i zupełnie same. Nie ma Allana, nie ma jego drużyny. Musimy wszystko zbudować same, od postaw, więc ‘nowe życie’ tym razem pasuje lepiej niż ostatnio.

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział Dziewiętnasty: "Przemyślenia i całowanki." (II)

          Sorex's POV

         Uśmiechałam się do siebie szeroko, kiedy wchodziłam do sądu. W piętnaście minut zdążyliśmy obejrzeć film z monitoringu, a ja z Madeleine przebrać się za prokuratorów. Byłam tak zadowolona dowodami, że nawet nie zwróciłam uwagi na cholerną perukę. Wpadłam do pokoju sędzi, który zajmował się sprawą Louisa, a później wszystko poszło z górki. Wyjaśnienia, uniewinnienie, dwa podpisy i sprawa zakończona. Okazało się, że to policjanci podrzucili mu te dragi. Frajerzy, ale ja i Madi ich dorwałyśmy!

         Zaparkowałyśmy pod naszym blokiem – wcześniej wcisnęłam dokument, dający szatynowi wolność, Malikowi. Chciałyśmy się teraz z Hostem upić winem. Mało prawdopodobne, ale zawsze warto spróbować. Niestety, kiedy byłyśmy w połowie pierwszej butelki, ktoś zaczął się dobijać do naszych drzwi. Żadna z naszej dwójki nie chciała otwierać, ale jak to zwykle bywa, większość z ludzi nie rozumie przekazu „nie mam zamiaru z tobą rozmawiać”.

- Impreza, tak bez nas? – Zayn rzucił się na łóżko, od razu kładąc głowę na moich kolanach. Warknęłam pod nosem kilka przekleństw i spróbowałam ją zdjąć, ale niestety chłopak nie chciał ustąpić.

- Bo to impreza tylko dla prawników – wymamrotałam, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Malik uśmiechnął się zadziornie, co poczułam przez cienki materiał spodni i zaczął powoli sunąć dłonią od mojej łydki aż do góry. Zacisnęłam zęby, nie chcąc dawać mu żadnej satysfakcji.

- No to również nie dla was. Z tego co wiem, a wiem naprawdę wiele, jesteście prokuratorami, a nie prawnikami – poczułam gęsią skórkę na udach, ponieważ drgający głos chłopaka obijał się o delikatną skórę na nich i sprawiał mi, chociaż trudno to przyznać, przyjemność.

- Szczegóły, na które nie warto zwracać uwagi – ucięła Madeleine, zaczynając przyglądać się czerwonemu płynowi w lampce, którą trzymała pod światło. Cały dobry humor gdzieś z niej wyparował, kiedy tylko zauważyła Louisa, który tak swoją drogą siedział cicho na fotelu, patrząc na nią jak w obrazek.

- Ale mogłyście nas zaprosić – kontynuował dalej Mulat. Nie zważając na to, że robię mu krzywdę i zaczyna się rzucać, złapałam go za te czarne kudły, podniosłam jego głowę do góry i popatrzyłam prosto w oczy.

- Skoro nie zaprosiłyśmy, to znaczy, że nie mogłyśmy – syknęłam. Chłopak jakimś cudem wyrwał się z mojego uścisku, odstawił pustą lampkę po winie na szklany stolik, przerzucił mnie sobie przez ramię i ruszył w kierunku schodów, a ja od razu wiedziałam, co chce ze mną zrobić. Zaczęłam z całej siły uderzać go w plecy, ale to i tak nic nie dało, bo miał je strasznie twarde i tylko zaczęły boleć mnie dłonie.

- Teraz porozmawiamy sobie po mojemu, Stane.

          Hostem's POV

         Powiedzieć, że pomiędzy mną a Louisem panowała nieprzyjemna, napięta atmosfera byłoby dużym niedomówieniem. Chciałam uciec z salonu i zaszyć się w swoim łóżku pod ciepłą kołdrą, żeby tylko nie musieć czuć na sobie jego przenikliwego spojrzenia, podczas gdy moje bezustannie błądziło po każdej ścianie w tym cholernym pomieszczeniu. Nie miałam bladego pojęcia, dlaczego chciał do mnie przyjść, ale na pewno miało to jakiś głębszy związek z naszą ostatnią rozmową, ponieważ przyprowadził ze sobą Malika, który – nie jestem głupia – miał zabrać Lex, która dobrowolnie nie doprowadziłaby do sytuacji, w jakiej aktualnie się znajdujemy.

         Przygryzłam mocno dolną wargę, odstawiając na stolik szklane naczynie, na dnie którego w dalszym ciągu znajdowało się czerwone wino, które z Alex odnalazłyśmy w barku. Jakoś straciłam ochotę na alkohol. A szkoda, ponieważ zapowiadał się całkiem przyjemny, babski wieczór.

- Nie przygryzaj wargi – usłyszałam z drugiego końca pokoju, przez co natychmiast podniosłam spojrzenie na chłopaka. Na początku nie zrozumiałam, co do mnie powiedział, więc tylko mocniej zacisnęłam zęby na skórze. Usłyszałam ciche westchnienie ze strony Louisa, a w kilka chwil później znajdował się obok mnie.

         Poczułam przyjemne dreszcze na plecach, kiedy kucnął przede mną i delikatnie, kciukiem wydobył wargę spomiędzy moich zębów. Jednak nawet, gdy już skończył, nie odsunął się ode mnie. Przesunął dłoń na mój policzek i zaczął go delikatnie gładzić. Splotłam razem spocone dłonie i ułożyłam je na złączonych kolanach. Spuściłam na nie wzrok, automatycznie zaczynając bawić się palcami. Nie byłam jednak w stanie odsunąć policzka od ręki Lou, chociaż nacisk na niego w cale nie był bardzo duży.

- Pewnie znienawidzisz mnie za to, co zrobię, ale mam zamiar cię pocałować – rzucił, a ja nie zdążyłam nawet zastanowić się nad odpowiedzią, ponieważ już po chwili przywarł swoimi ustami do moich.

         Nie panując nad tym, co robię i jednocześnie – przynajmniej podświadomie – szukając bliskości Tomlinsona, wsunęłam mu delikatnie dłoń we włosy i zaczęłam pociągać za nie lekko, nie chcąc zrobić mu krzywdy. Poczułam, jak automatycznie uśmiecha się przez pocałunek, a jego druga dłoń zaczyna gładzić okrężnymi ruchami moje udo. Przejechał językiem po mojej dolnej wardze, ale ja postanowiłam się z nim podroczyć i nie pozwolić mu jeszcze pogłębić pocałunku. Na moje nieszczęście Tommo był wyrachowanym przeciwnikiem i zacisnął dłoń po wewnętrznej stronie mojego uda, na co westchnęłam cicho, otwierając przy tym usta, co natychmiast wykorzystał i wdarł się językiem do ich wnętrza. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, ale niestety ktoś postanowił nam go przerwać.

- Nareszcie – usłyszeliśmy rozbawiony głos Zayna, przez co natychmiast odsunęłam się od twarzy Tomlinsona i zakryłam swoją włosami, żeby nie pokazać rumieńców, które samoistnie pokryły moje policzki. Jednak nie na długo, ponieważ po kilku sekundach Louis znów zaczął mnie całować nie zwracając uwagi na dwuosobową widownię w postaci jego przyjaciela i mojej przyjaciółki.

Żałowałam, że już za chwilę miało się to zmienić, ale nie mogłam nic na to poradzić.

          Mygale's POV

         Kiedy w końcu udało mi się wpakować do transportera wszystkie nasze walizki byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie podejrzewałam, że w zaledwie trzy godziny będę w stanie z Charlotte spakować pół naszego dorobku. Odetchnęłam głęboko i wyszłam z garażu, zamykając za sobą drzwi na klucz. Nie chciałam, żeby wchodził tam ktokolwiek oprócz mnie i blondynki. Mogłoby to pociągnąć za sobą różne niepożądane zdarzenia, które w konsekwencji udaremniłby nam kolejną ucieczkę.

         Kiedy tak wrzucałam na oślep różne rzeczy do tych cholernych walizek, to przy okazji zastanawiałam się, dlaczego my tak właściwie nie powiemy chłopakom o naszych zamiarach. W końcu i tak już wystarczająco się przez nas wycierpieli. Doszłam jednak do wniosku, że im mniej osób wie, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że gdzieś popełnimy błąd. Przynajmniej chciałam myśleć w ten sposób, ponieważ było mi tak zdecydowanie łatwiej.

         Zmachana weszłam do swojego pokoju i rzuciłam się twarzą w poduszkę. Nie mam w planach już dzisiaj nic więcej. A nawet, jakbym miała, to od razu bym zrezygnowała. Zamknęłam oczy i po kilku sekundach odpłynęłam.

          Charlotte‘s POV

         Siedziałam w salonie i bezsensownie wpatrywałam się przez wybitą szybę w dwóch chłopaków, siedzących na zewnątrz. Uśmiechnęłam się do siebie, doskonale wiedząc, że sprawiłam im obojgu niemałą przyjemność, przyprowadzając tutaj byłego przyjaciela Horana. Jestem również pewna, że Louis ucieszyłby się z rozmowy z Davidem. W końcu nie jedno razem przeżyli i gdyby nie okoliczności, to miałabym nie trzech, a czterech ochroniarzy. Uśmiech natychmiast zszedł z mojej twarzy. Było mi tak cholernie głupio, że wykorzystałam go, aby ułatwić nam zadanie, polegające na spakowaniu wszystkich rzeczy.

         Spuściłam wzrok na swoje stopy, starając się zwalczyć myśl, że ja nie pasuję do dziewczyn. To nie tak, że nie jestem im wdzięczna za to, że przygarnęły mnie do siebie, kiedy byłam załamana i pokazały, co znaczy wolność. Znając życie, gdybym była sama, to nie zrobiłabym nawet połowy z tych rzeczy, które zrobiłam z nimi. Zaliczała się do nich między innymi ucieczka.


         Jednak od jakiegoś czasu chciałabym wrócić do Louisa i do jego przyjaciół. Chciałabym znów być grzeczną i posłuszną starszemu bratu Lottie, której nie wolno było wychodzić na miasto bez obstawy. Tęskniłam za tym coraz bardziej i już coraz mnie byłam w stanie to ukrywać. Może ja nie powinnam wylatywać do Nowego Yorku, tylko wrócić z Niallem do Londynu?

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział Osiemnasty: "Chwile załamania i genialne pomysły." (II)

          Hostem's POV

         Westchnęłam ciężko, opierając głowę na dłoniach i zamykając oczy. Już od kilku godzin ślęczymy bezsensownie z Lex nad papierami, starając się znaleźć jakieś światełko w tunelu, będącym sprawą sądową Louisa. Po naszej – żeby tego nie ująć zbyt łagodnie – beznadziejnej rozmowie wczorajszego wieczoru, znowu się do siebie nie odzywamy. Jednak nie zrezygnowałam z tego, żeby mu pomóc. Mimo wszystko jego osoba zbyt wiele dla mnie znaczy, żebym mogła go od tak po prostu zostawić na pastwę losu i mojej przyjaciółki, która nie miała bladego pojęcia, czym się zajmuje i w co ma włożyć ręce. W sumie nie dziwię się jej, ponieważ Tomlinson wpakował się w cholerne gówno, a ja nigdy wcześniej nie miałam okazji bronić jakiegokolwiek człowieka. Nie chciałam czegokolwiek spieprzyć, żeby on nie wylądował w więzieniu, ale to zadanie w cale nie było takie łatwe. Przydałaby się nam tutaj Lottie. Ona wiedziałby przynajmniej, od czego w ogóle zacząć.

         Zrezygnowana poderwałam się z siedzenia i ówcześnie chwytając paczkę papierosów, wyszłam na balkon naszego starego mieszkania. Jak się okazało Allan nawet nie miał w planach sprzedania go i cały czas na nas tutaj spokojnie czekało. Jak twierdzi nasz przyjaciel – domyślał się, że w końcu nie wytrzymamy i postanowił dmuchać na zimne. Prawda jest taka, że gdyby nie był Spencerem, to już dawno oglądałby kwiatki od spodu. Cholerny kretyn.

         Pokręciłam głową, kiedy zauważyłam Stane, siedzącą na kafelkach i wypuszczającą brudno-biały dym z ust. Zajęłam miejsce zaraz obok niej i bez żadnego słowa odpaliłam swoją fajkę. Przebywałyśmy w zupełnej ciszy. Nie potrzebowałyśmy rozmowy, żeby się odprężyć, a nawet wręcz przeciwnie – była nam zupełnie zbędna. Jakikolwiek hałas, nie będący dźwiękiem silniku samochodu, dochodzącym z dołu, był wręcz katorgą dla naszych bębenków usznych.

- Przepraszam, Madeleine – powiedziała nagle blondynka, przerywając kojący spokój. Nie wiem, ile czasu minęło, odkąd tutaj przyszłam, ale papieros powoli zaczynał mi się kończyć. Zmarszczyłam brwi, odwracając głowę w jej kierunku. Zupełnie nie wiedziałam, o co jej w tym momencie chodziło. – Przepraszam za to, że nie jestem w stanie obronić Louisa. W końcu po to tutaj przyjechałam, ale to zupełnie nie moja brożka – zaśmiała się nerwowo, spuszczając wzrok na dłoń, w której trzymała fajkę. Przysunęłam się do niej natychmiast, obejmując ją ramieniem na wysokości pasa i opierając policzek o jej kręgosłup.

- Nie martw się, Sorex. Jesteśmy najlepsze we wszystkim, kiedy trzymamy się razem. Co prawda nie ma z nami Natalie, ale na pewno damy sobie radę. Trzeba tylko pamiętać o walce i o tym, że nie warto się poddawać, tylko trzymać głowę uniesioną wysoko do góry aż do samego końca. Poradzimy sobie – zaczęłam wyrzucać z siebie pojedyncze zdania, w które tak na dobrą sprawę sama nie wierzyłam. Szczerze powiedziawszy, kiedy układałam je sobie w głowie, brzmiały zdecydowanie lepiej niż teraz, kiedy ujrzało światło dzienne. Zacisnęłam powieki, zgniatając resztę fajki między palcami i odrzucając ja na bok, aby po chwili mocniej przyciągnąć do siebie przyjaciółkę.

- Powiedz mi, Hostem. Czy życie już niewystarczająco dało nam po dupie, żebyśmy na każdym kroku musiały walczyć o swoje, o to, co dla nas jest najważniejsze? Wiem, że nie jesteśmy święte, ale przecież chodzą po tej ziemi ludzie zdecydowanie gorsi od nas, a żyje im się sto razy lepiej niż nam. Mam tego dość – westchnęłam wplatająca palce we włosy i zaciskając na nich pięści zaczęła mocno za nie ciągnąć.

- Nie wiem. Naprawdę nie mam pojęcia – westchnęłam ciężko, zaczynając kołysać się w tył i w przód. - Ale obiecuję ci, że postaram się, żeby to Nowy York był tym miejscem,  którym w końcu będziemy mogły odsapnąć i zająć się tym, co naprawdę kochamy.

          Mygale's POV

         Założyłam okulary na nos i wyszłam z kawiarki, dzierżąc w dłoni kubek z kawą. Od dziś oficjalnie przestałam być panią sędziną i stałam się bezrobotnym. Niestety media natychmiast podchwyciły temat i już przynajmniej trzy razy musiałam spieprzać, żeby nie musieć z nimi rozmawiać. W końcu najbardziej rozchwytywany „strażnik prawa” w Rio de Janeiro nie mógł od tak po prostu rezygnować z wyrobionej pozycji społecznej. Westchnęłam ciężko nad ich głupotą. Nienawidzę ich za to, że utrudniają wszystkie prawy i mieszają się do tego, co zdecydowanie ich nie dotyczy.

         Wsiadłam do samochodu. Musiałam coś wymyślić, żeby pozbyć się Nialla – pieprzonego – stróża – Horana z domu i móc w końcu spakować chociaż te najpotrzebniejsze rzeczy, ponieważ z nim na karku na pewno nie uda mi się zebrać wszystkiego. Najgorzej boli to, że z dziewczynami zabierzemy tylko najlepsze samochody, bo reszty najnormalniej w świecie nie damy rady. Na całe szczęście motory i jeden albo dwa już wcześniej udało nam się przetransportować do Nowego Yorku. Właściciel dom zgodził się na to, zanim jeszcze wpłaciłyśmy kwotę za nasze nowe miejsce zamieszkania. Miło z jego strony, nie powiem.

         Zaparkowałam na podjeździe i od razu wyszłam z pojazdu, wyrzucając kubek po kawie do kosza na śmieci. Byłam mocno podenerwowana przez korki, z którymi musiałam zmagać się przez ponad godzinę, ale znacznie ulżyło mi, kiedy w końcu weszłam do klimatyzowanego pomieszczenia. Zdziwiłam się, kiedy zastała mnie w nim zupełna cisza. Spodziewałam się, że tak jak wcześniej – zastanę dwie blondynki, kłócące się o jakąś pieprzoną głupotę. Albo przynajmniej Sandrę, krzyczącą, że chce coś słodkiego. Jednak bardzo szybko przypomniałam sobie, że dziewczynka została wysłana przez Madi na kolejną wycieczkę. Davies chciała jak najwięcej razy „pozbyć” się jej z domu, żeby nie zadawała pytań na temat tego, dlaczego po raz kolejny się przenosimy. Przynajmniej nie w trakcie bardzo szybkiej i zupełnie nie zorganizowanej, jak to na nas przystało, akcji.

         Weszłam do góry, ponieważ usłyszałam dość głośne przekleństwo, które na pewno padło z ust Charlotte. Weszłam do jej pokoju i stwierdzenie, że moje zdziwienie osiągnęło apogeum byłoby dużym niedomówieniem. Blondynka leżała na podłodze, pocierając obolały tyłek, na który najprawdopodobniej upadła. Dookoła walała się cała masa jej rzeczy, które w pośpiechu pakowała w przypadkowej kolejności i do przypadkowych walizek.

- Mogę wiedzieć, co ty do jasnej cholery właśnie robisz? – rzuciłam, podnosząc wysoko jedną brew. Zwróciłam tym samym na siebie uwagę dziewczyny, która najwyraźniej do tego momentu nie była świadoma mojej obecności, zbyt zajęta pomstowaniem na swoją paszkę, w którą zaplątały jej się nogi i to właśnie dlatego znalazła się na podłodze.

- Pakuję się – stwierdziła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na całym świecie i podniosła się, wracając do poprzedniej czynności, przerwanej niewinnym wypadkiem. No, może jeszcze bolesnym, wypadkiem. – Przyprowadziłam do domu starego przyjaciela Nialla, z którym właśnie siedzi w ogródki i pije piwsko. Wiesz, żeby w razie czego nie spuszczać z nas spojrzenia, gdybyśmy robiły coś podejrzanego – mówiła, nie przerywając pakowania. – Przez ostatnią godzinę spakowałam rzeczy Alex i zabrałam się za swoje. Jej walizki są już zapakowane do Transportera. Pomyślałam, że spakowanie się do niego będzie najodpowiedniejszym rozwiązaniem, bo poświęcając jakiś jeden super wypasiony samochód, zabierzemy ze sobą inny. Co prawda mniej wartościowy, ale w przypadku podobnych sytuacji bardzo pożyteczny.

- Jesteś najgenialniejszą blondynką na świecie! – pisnęłam i rzuciłam jej się na szyję, mocno do siebie przyciągając. Dziewczyna wydobyła z siebie jakiś dziwny, niezidentyfikowany przeze mnie dźwięk, ale po kilku sekundach, spędzonych w moich ramionach, odwzajemniła uścisk i również zaczęła się cicho śmiać. –Spadam do siebie, a potem razem spakujemy Madeleine!

           Sorex's POV

- Wiem! – krzyknęłam nagle, podrywając się z kafelków, przez co Madeleine wylądowała na plecach. Szczerze powiedziawszy jakoś nie za bardzo mnie to obeszło, ponieważ wpadłam na genialny pomysł, który mógłby nas wyprowadzić z czarnej dupy, w której się właśnie znajdujemy. Chwila słabości już minęła, teraz należy w końcu zacząć działać. – Żeby założyć jakąkolwiek działalność, chłopaki musieli założyć kamery w swoim warsztacie i archiwizować wszystkie nagrania z roku wstecz na wypadek jakiejś ewentualnej kradzieży. Jeżeli Louis wniósł dragi, to one automatycznie to zarejestrowały, więc dzwoń po Zayna i jedziemy tam!

         Wbiegłam szybko do swojego pokoju i zaczęłam przebierać się w pierwsze lepsze ubrania, jakie wpadły mi w ręce. Od samego rana siedziałam dzisiaj w piżamie, ponieważ nie widziałam większego sensu w tym, żeby się przebierać. Wydawało mi się, ż nie będę dziś zmuszona do wychodzenia z naszych starych, ale kochanych, czterech ścian. Teraz to nie miało znaczenia. Chciałam zdobyć dowody i nic nie było wstanie mnie przed tym powstrzymać. Pani prokurator właśnie weszła w swój zawód.

           Louis‘s POV

         Siedziałem w salonie i bezsensownie wpatrywałem się w ekran telewizora. Zayn poszedł do dziewczyn, zaraz po tym, jak po niego zadzwoniły. Nie za bardzo orientuję się, gdzie on właśnie jest, ponieważ rzucił za sobą tylko „spadam, nara”. Taki tam, kochany przyjaciel. Dalej jestem mega wkurwiony po naszej nieudanej rozmowie z Madeleine. Tak na dobrą sprawę nie mogę o to obwiniać dziewczyny, ponieważ to tylko ja ją zawaliłem – znowu. Chciała mnie pocieszyć, a ja zachowałem się jak zwyczajny, pospolity kutas i wyrzuciłem ją za drzwi. Jeżeli kiedykolwiek chciałem ją odzyskać, to moje szanse spadły do minus pięciuset stopni Celsjusza.

         Warknąłem kilka przekleństw pod nosem, słysząc po raz kolejny dzwonek do drzwi. Jeżeli ktoś nie zrozumiał aluzji w tym, że pomimo zapalonego światła ja się nie podniosłem, to trzeba mu to przetłumaczyć w dość prymitywny sposób – innymi słowy, po prostu obić mu pysk. Jestem tak zdenerwowany, że może oberwać się nawet dziewczynie, więc lepiej niech już sobie idzie.

         Otworzyłem  drzwi, a na mojej twarzy pojawiło się milion uczuć. Dezorientacja, gniew, ostrożność, wściekłość, zdenerwowanie i wiele innych, których teraz nawet nie potrafię nazwać. Czy Alicia Parker da mi wreszcie cholerny, święty spokój?

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział Siedemnasty: "Powtórka z rozrywki." (II)

          Hostem's POV

         Alex wytłumaczyła mi po drodze do domu chłopaków, w jakiej sytuacji znajduje się Louis. Szczerze powiedziawszy nie podobała mi się nawet w najmniejszym stopniu. Z tego co wiem, policja bardzo chce wsadzić go do więzienia. Próbują zrobić to odkąd opuściłyśmy Londyn, a oni zaczęli prowadzić własny warsztat samochodowy. Domyślam się, że pośrednio – mniej lub bardziej – moi rodzice mają z tym coś wspólnego. Nie chciałam dopuszczać do siebie tej myśli, ponieważ od razu w moim umyśle pojawiała się nieposkromiona wściekłość. Starałam się jednak panować nad sobą i po prostu wyciągnąć Tommo z kłopotów.

         Wyszłam z samochodu i przyjrzałam się uważnie budynkowi, pod którym zatrzymałyśmy się. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że nic się w nim nie zmieniło. Uśmiechnęłam się do siebie. Nie wiem dlaczego, ale ucieszyła mnie myśl, że wracam w dokładnie te same progi. Nie wiedziałam tylko, co zmieniło się w lokatorach. Miałam nadzieję, że niewiele.

         Niepewnie weszłam do środka. Starałam się stawiać ostrożne kroki, żeby nie ściągnąć na siebie niczyjej uwagi. Chciałam posłuchać tego, o czym między sobą rozmawiają, ale Alex miała co do tego inne plany. Bez jakichkolwiek skrupułów stanęła w wejściu do salonu i pociągnęła mnie za sobą. Nie chciałam tego, a ta zołza doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Podniosłam głowę, odgarniając jednocześnie włosy z twarzy, które przysłoniły mi nieco widok. Zauważyłam zdezorientowanych chłopaków, wpatrujących się prosto w nas. Jednak najgorszy był wzrok Louisa, który za wszelką cenę chciałam ominąć.

- Dzisiaj są nielegalne wyścigi, w których mam zamiar wziąć udział. Allan, Zayn. Idziecie tam ze mną – powiedziała poważnie blondynka. Doskonale widziałam, że chce tą dwójkę wyciągnąć z domu, żebyśmy mieli z Tommo odrobinę prywatności. Spencer i Malik to plotkary, których nic nie odciągnie od źródła informacji. Chyba, że jest to poważna Stane.

- Ale Sorex, to dopiero za kilka godzin – jęknął zrezygnowany Mulat. Blondynka obrzuciła go ostrzegawczym spojrzeniem, przez co od razu podniósł się z siedzenia i wyszedł na zewnątrz. Nie wiem, czy w tamtym momencie byłam jej wdzięczna za to, że tak bardzo uparła się zabrać stąd te dwie kwoki, czy chciałam ją za to zabić.

         Al powiedział coś po cichu do Tomlinsona, a potem razem z Lex opuścił dom. Przygryzłam dolną wargę, żeby zapanować nad drżeniem dłoni. Gdzie podziała się cała odwaga, jaką zawsze miała Hostem? Boże, teraz dopiero zaczyna do mnie docierać, jak beznadziejnym pomysłem był wylot do Ameryki.

          Charlotte‘s POV

         Kiedy już zawiozłam młodszą siostrę Madi do szkoły, postanowiłam wybrać się na miasto. Doskonale zdaję sobie sprawę, że pogodzenie się dziewczyn z chłopakami jest tylko chwilowe i razem z Natalie mamy załatwić resztę spraw związanych z nowym domem, ale szczerze powiedziawszy zaczyna mnie to wszystko przerastać. Nie mam pojęcia, czy chcę po raz kolejny z nimi uciekać, ale tym razem nawet Allan miał nie znać naszego nowego adresu. Chciałabym zobaczyć Louisa i porozmawiać z nim chociażby przez chwilę, ale spodobało mi się życie bez jakiejkolwiek opieki. Mogłam robić co tylko dusza zapragnie i nie musiałam przejmować się żadnymi konsekwencjami oprócz tych w postaci policji.

         Zaparkowałam samochód przed Starbucks‘em. Zrezygnowałam z pracy kilka dni temu, dzięki czemu teraz mogę w końcu mieć wolne całe dnie. Nie wiem, jak mogłam tyle czasu wytrzymywać w tym cholernym budynku. Dopiero teraz wiem, że prawie w cale nie było w nim powietrza, przez co oddychanie było niezmiernie trudne.

         Weszłam do kawiarni, gdzie natychmiast zostałam obsłużona i już po kilku minutach dzierżyłam w dłoni piankowy kubek z gorącym cappuccino. Wyszłam na zewnątrz, szukając wzrokiem wolnej ławki. Niestety wszystkie były zajęte, ale na jednej rozpoznałam znajomą twarz. Od razu przysiadłam się do mężczyzny. Czułam, jak odwraca twarz do mnie przodem i uśmiecha się lekko.

- Mam się do ciebie zwracać pani prokurator? – zapytał cicho, na co ja przygryzłam mocno dolną wargę.

- Jestem obrońcą – rzuciłam bez namysłu, karcąc się za to w myślach. Między nami zapanowała niezręczna cisza, której żadne z nas nie miała zamiaru przerywać. Osobiście nie miałam pojęcia, jak zacząć normalną rozmowę, ale kiedy zauważyłam Davida nie mogłam się powstrzymać od tego, żeby zająć miejsce obok niego. Nie widziałam go od dnia rozprawy i szczerze powiedziawszy zupełnie o nim zapomniałam.

- Dziękuję ci za to, co zrobiłaś dla moich znajomych. U nich sytuacja naprawdę nie jest kolorowa, a teraz dzięki tobie mieszkają w normalnych warunkach – odwróciłam się do niego przodem, siadając na ławce po turecku.

- A ty? Dalej mieszkasz w slumsie? – zapytałam prosto z mostu. Brown zaśmiał się cicho, na co ja podniosłam wysoko obie brwi. Nigdy go nie rozumiałam, ale tym razem przerósł samego siebie. Przecież za mój niewyparzony język powinno się mnie znienawidzić.

- Nie stać mnie na nic lepszego, więc jak na razie mam do wyboru slums, albo ulicę. Mam nadzieję, że mój wybór jest oczywisty, pani prawnik – przewróciłam oczami, słysząc jak mnie nazwał. Doskonale wiedziałam, że w ten sposób chce mnie sprowokować do potyczki słownej. Zawsze tak było.

- Czy miałbyś ochotę spotkać się ze starym znajomym – zapytałam nagle, wpadając na genialny pomysł. Przecież w ten sposób będę mogła zająć czymś Horana i załatwić razem z Natalie dom w Nowym Yorku. Jestem genialna.

- Którego? – chłopak obok mnie zmarszczył mocno brwi, przyglądając mi się uważnie. Uśmiechnęłam się do niego najszerzej, jak tylko potrafiłam.

- Niall Horan. Blondyn, jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, strasznie wkurzający. Może kojarzysz typka.

         Hostem's POV

         Siedzieliśmy oboje w ciszy na kanapie. Zdziwiło mnie to, że Louis zajął miejsce zaraz obok mnie szczególnie, że nie wyglądał, jakby był bardzo zadowolony z tego, że mnie widzi. Byłam zdziwiona, bo podobno sam chciał ze mną rozmawiać, ale postanowiłam nie pogarszać i tak fatalnej sytuacji, w jakiejś się aktualnie znajdujemy.

         Szatyn siedzi pochylony do przodu. Palce ma wplecione we włosy, a dłonie zaciśnięte prawie z całej siły. Co chwila porusza się nerwowo, ale od jakiegoś czasu nie padło z jego ust nawet słowo. Zaczynam się powoli niecierpliwić i najchętniej opuściłabym mieszkanie, ale postanowiłam jeszcze poczekać kilka minut. Przecież cierpliwość jest cechą boską.

- Louis, co jest? – zapytałam cicho, kiedy ciałem chłopaka wstrząsnęły dreszcze, które nie chciały ustąpić. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, co mu jest. On płakał.

         Niewiele myśląc przysunęłam się do niego i objęłam ramieniem za plecy. Nienawidziłam, kiedy ktoś ważny dla mnie zaczynał płakać, a już szczególnie w mojej obecności. Nie potrafiłam nigdy nikogo pocieszać, a mimo wszystko patrzenie na takie sceny sprawia niesamowity ból. Postanowiłam więc się nie odzywać, tylko po prostu być. W większości przypadków taka postawa skutkowała, więc może warto zaryzykować po raz kolejny…

          Charlotte‘s POV

         Otworzyłam drzwi i wpuściłam chłopaka przodem, jak na gospodynię domu przystało. Zaprowadziłam go do salonu, który okazał się być zupełnie pusty. Westchnęłam ciężko, domyślając się, że blondyn postanowił sobie pozwiedzać. Nie zdziwiłabym się, gdyby siedział teraz w moim pokoju i grzebał w komodzie.

- Horan masz gościa! – wydarłam się na całe gardło, po czym wskazałam chłopakowi głową, aby zajął miejsce na fotelu, a sama udałam się w kierunku schodów. Po drodze minęłam blondyna. Był zdziwiony i zaciekawiony, więc nawet się do mnie nie odezwał.

          Mygale‘s POV

         Upewniłam się po raz ostatni, że przelew na konto agencji nieruchomości został dokonany prawidłowo, po czym wyszłam z dusznego budynku banku i odetchnęłam głęboko. Z każdą chwilą coraz bardziej zbliżamy się do momentu kolejnej ucieczki. Nie chcę tego, ale nie mam zamiaru dłużej pozostawać w miejscu, w którym jestem teraz. To cholernie niesprawiedliwe, że tyle poświęciłyśmy, a jest jeszcze gorzej niż wcześniej. Nie chciałam zostawiać Nialla po raz kolejny, ale już dawno postanowiłyśmy, że zaczniemy wszystko od początku – zupełnie same.

          Hostem's POV

         Siedzieliśmy na kanapie w zupełnej ciszy. Mnie znów męczyły wspomnienia, których z jednej strony chciałam się pozbyć, a z drugiej broniłabym do ostatniej kropli krwi. Szatyn natomiast, pochylony do przodu, opierając łokcie na kolanach, wpatrywał się w ścianę naprzeciwko nas. Z jego twarzy nie dało się odczytać żadnej emocji, a atmosfera między nami stawała się coraz bardziej napięta. Chciałam stamtąd po prostu uciec, kiedy nagle zauważyłam, jak po policzkach chłopaka zaczyna coś spływać. Podskoczyłam, kiedy nagle poruszył się, chcąc ukryć twarz w dłoniach. W tym momencie zorientowałam się, co się dzieje.

- Louis – powiedziałam cicho, natychmiast się do niego przysuwając. Niepewnie położyłam mu dłoń na plecach i zaczęłam je delikatnie pocierać. Nigdy nie podejrzewałam, że będę przy tym, jak Tommo płacze.

- Chyba powinnaś na razie stąd iść. Nie chcę, żeby tu teraz była – mruknął, a ja mogłam usłyszeć, jak jego głos nieznacznie się załamuje. Mimo wszystko ogarnęła mnie złość.

- Nie. Nigdzie nie pójdę – powiedziałam twardo. Nie po to jechałam taki kawał drogi, użerając się z nabzdyczonym Allanem, żebyś ty teraz powiedział mi, że nie chcesz, żebym tutaj teraz była.

wtorek, 2 grudnia 2014

Rozdział Szesnasty: "Do odważnych świat należy." (II)

          Sorex's POV

         Zmarszczyłam czoło i mocniej naciągnęłam na siebie kołdrę, kiedy tylko poczułam nieprzyjemnie chłodne powietrze, rozchodzące się po całym pokoju. Głupi Malik musiał otworzyć okno. Mruknęłam coś pod nosem, sama nie wiem co, kiedy moje poczynana nie przyniosły zamierzonych efektów i nie zrobiło mi się nawet odrobinę cieplej. Otworzyłam powoli oczy, doskonale wiedząc, że już teraz nie mam szans zasnąć. Jest mi po prostu za zimno. Usłyszałam cichy śmiech Zayna, ale zupełnie go zignorowałam. Nie mam ochoty pokazywać mu, że dał radę zrobić mi na złość.

- Strasznie się wiercisz, księżniczko – rzucił rozbawionym głosem. Moja odpowiedź była niemalże natychmiastowa. Wyprostowałam rękę, podnosząc wysoko dłoń i pokazałam mu środkowy palec. Jednocześnie moja podświadomość ukazywała obrazy, kiedy wypycham go i ląduje martwy na trawniku.

- Malik zamknij w końcu to okno – burknęłam, z powrotem zamykając oczy. Naprawdę chciałam się wyspać, ale oczywiście on musiał pokrzyżować te plany. – I zapomnij o tym, że wpuszczę cię pod kołdrę. Jesteś na pewno za zimny – dodałam, kiedy w końcu zrobił to, co mu kazałam i zaczął zbliżać się do łóżka.

         Oczywiście totalnie mnie olał i już w następnej chwili wyrywałam się w każdą możliwą stronę, bo on przyciskał mnie z całej siły do swojego przemarzniętego ciała. Głośne piski wydobywały się z mojego gardła, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie obudziłam Louisa. Nie chciałam mu tego robić, bo i tak jest cholernie przybity, a mnie go po prostu szkoda. Mimo wszystko wiem, jak się czuje i nie chcę go jeszcze bardziej ranić. Mogłabym wtedy źle skończyć zważając na Madeleine.

- Jesteś strasznie cieplutka, księżniczko – zaśmiał się, obejmując mnie jeszcze mocniej, kiedy tylko przestałam się szamotać. Stwierdziłam, że to nie ma sensu, a poza tym i tak już się zagrzał. Zrobię mu za to krzywdę i niech nawet nie myśli, że będzie inaczej.

- Dusisz – warknęłam. Na szczęście poluzował uścisk. Odsunęłam się od niego i poprawiłam na sobie jego koszulkę. Teraz żałuję, że nie założyłam nic pod spód. Przynajmniej czułabym się trochę pewniej.

- Nie wiem, czy wypuszczę cię kiedykolwiek z tego pokoju – oznajmił luźno chłopak, czym zupełnie zbił mnie z tropu. Przez chwilę siedziałam w ciszy, analizując jego słowa i sprawdzając tym samym, czy aby na pewno się nie przesłyszałam.

- Dlaczego? – zmarszczyłam mocno brwi, kiedy doszłam do wniosku, że mój słuch nie zawiódł mnie tym razem.

- Bo nie pozwolę na to, żebyś po raz kolejny zostawiła mnie samego w Londynie i poleciała do cholernej Ameryki – zanim zdążyłam się zorientować, Mulat siedział na mnie okrakiem. Popatrzyłam zdezorientowana prosto w jego oczy. Nie wiem, jak on to zrobił, ale zupełnie nic nie mogłam z nich odczytać.

- Skąd pomysł, że będę cię chciała po raz kolejny zostawić? – przygryzłam dolną wargę, patrząc co chwila na jego usta. Nie chciałam zbaczać teraz na ten temat, żeby przypadkiem nie popsuć sobie całego dnia poranną kłótnią i doskonale wiedziałam, jak odciągnąć od tego myśli chłopaka.

- Bo nie wiem, jakie masz życie w tej cholernej Ameryce i nie wiem, czy nie chcesz do niego wrócić – doskonale wiedziałam, że mój plan idealnie na niego działa. Potwierdziłam to, kiedy poczułam jak zaczyna powoli sunąć dłońmi coraz wyżej pod jego koszulką, po moim brzuchu. Chciałam coś odpowiedzieć, ale nie pozwolił mi, mocno mnie całując. Na początku faktycznie chciałam tylko pomóc Louisowi, a później wrócić do dziewczyn, ale dla tego co się teraz dzieje jestem w stanie zrezygnować ze wszystkiego.

          Hostem's POV

         Samolot wylądował na płycie lotniska w Londynie, a moje zdenerwowanie znacznie wzrosło. W dalszym ciągu nie mam pojęcia, jak powinnam się zachowywać podczas rozmowy z Tomlinsonem. Kilkugodzinny lot okazał się zdecydowanie za krótki. Rozejrzałam się dookoła. Ludzie wychodzili jak najszybciej z pokładu, żeby w końcu móc zobaczyć się z rodziną, albo po prostu zająć się swoimi sprawami. Tylko ja i Allan poruszaliśmy się ślamazarnie. Przeze mnie, oczywiście. Szatyn co chwila pospieszał mnie, ale postanowiłam zupełnie na to nie zważać. Potrzebowałam jeszcze kilku minut namysłu i zamierzałam je sobie dać. W duchu modliłam się do wszystkich świętości, żeby zesłały na nas gigantyczny korek. Może tym razem dane mi było spełnić prośbę.

         Gdy tylko znaleźliśmy się w budynku, Al zakazał mi z niego wychodzić, a sam udał się po nasze bagaże. Zielona lampka zaświeciła mi się w głowie, kiedy tylko Spencer zniknął w tłumie. Jeszcze mogę spieprzyć i pokazać mu oraz sobie, że nie wyszłam z wprawy. Kiedyś uciekanie było moją codziennością. Po wyjeździe do Ameryki moja forma znacznie spadła, a umiejętności… Sama nie wiem, czy wszystko z nimi w porządku. W sumie udało mi się wtedy zeskoczyć z balkonu, ale kiedyś skakałam po dachach, a teraz nie wiem, czy odważyłabym się spojrzeć chociażby na dół. Patrząc na to z perspektywy czasu – wyjazd z Londynu był najgorszym pomysłem, na jaki mogłyśmy wpaść.

         Postanowiłam przypomnieć sobie co nieco z poprzedniego życia i po naciągnięciu na głowę kaptura, ruszyłam w kierunku wyjścia z budynku. Czuję, jak adrenalina zaczyna płynąć w moich żyłach, mieszając się z krwią. Uśmiech mimowolnie wkrada mi się na warz. Uwielbiam ten stan i nie wiem, jak mogłam tak długo bez niego wytrzymać. Wyścigi w Rio de Janeiro to zdecydowanie nie to samo. Chyba namówię Allana, żeby dał mi motor i powiedział, kiedy są najbliższe wyścigi.

         Wyszłam na zewnątrz, od razu spuszczając głowę i chowając dłonie kieszeni. W Ameryce jest zdecydowanie cieplej niż w Anglii. Jednak brakowało mi tego deszczu. Bez niego Londyn nie byłby tym samym miastem. Odwróciłam się w prawą stronę i szybkim krokiem ruszyłam w tamtym kierunku. Mam zamiar znaleźć jakiś kantor, a zaraz potem iść do Starbucks ‘a. To nie tak, że nie chcę porozmawiać z Louis ‘em. Szczerze powiedziawszy stęskniłam się za nim i za denerwowaniem go, ale naprawdę potrzebuję jeszcze tylko trochę czasu i większość rzeczy będę miała poukładane. Co prawda nie wiem, jakie pytanie będzie zadawał szatyn, ale teoretycznie mogę niektóre przewidzieć. Dzięki temu Tomlinson będzie miał mniej okazji do zaskoczenia mnie.

         Kiedy byłam już w dość sporej odległości od lotniska, odwróciłam się na chwilę, żeby zobaczyć czy Allan zorientował się, że mnie nie ma. Nie mam pojęcia, na co liczył, kiedy zostawiał mnie samą, ale mógł przewidzieć, że tak łatwo nie odpuszczę. Jakby tego wszystkiego było mało, przez cały lot wkurwiał mnie tak bardzo, jak to tylko możliwe. Kiedy chciałam z nim porozmawiać on zbywał mnie półsłówkami, a co jakiś czas rzucał w moim kierunku kąśliwymi uwagami. Wiele razy miałam ochotę go za to zabić, ale powstrzymywałam się ze względu na dużą publikę, jaka się dookoła nas znajdowała. Już i tak mieli widowisko, kiedy zaczęliśmy regularną wojnę na wyzwiska. Żadna babcia nie odważyła się nam przerwać, a było ich tam całkiem sporo i ewidentnie można było zauważyć, że mają wiele do powiedzenia odnośnie naszego zachowania.

         Mój uśmiech powiększył się kilkukrotnie, kiedy zauważyłam przyjaciela, rozmawiającego przez telefon i rozglądającego się w każdą możliwą stronę. Na szczęście byłam za daleko, żeby mógł mnie zauważyć. Pokręciłam głową nad jego głupotą, odwróciłam się i ponownie ruszyłam przed siebie. Po drodze do celu starałam się nie przyciągać niepotrzebnej uwagi ludzi. Tutaj wszyscy doskonale wiedzą, kim jestem i nie będą wahać się przed powiadomieniem policji o moim miejscu przebywania. A ja nie zamierzam odsiadywać w więzieniu.

          Sorex's POV

         Leżałam pod Malikiem, nie miałam już na sobie niczego i byliśmy coraz bliżej powtórki z dzisiejszego wieczoru, kiedy rozdzwonił się telefon chłopaka. Zamknęłam oczy, żeby zapanować nad nagłym wybuchem złości, kiedy natychmiast ze mnie zszedł i odebrał połączenie. Usiadłam, zawijając się w kołdrę i jednocześnie starając uspokoić przyspieszone bicie serca. Teraz będzie musiał długo przekonywać mnie do tego, żeby cokolwiek z nim zrobić. Zemsta jest rozkoszą bogów.

- Ale jak to Madeleine ci spierdoliła? – usłyszałam kawałek rozmowy i poczułam się, jakby ktoś da mi z całej siły w policzek. Skąd do jasnej cholery Davies się tutaj wzięła? Podniosłam się powoli, starając się nie zwrócić na siebie jego uwagi, kiedy odpalił kolejnego papierosa.

         Zebrałam wszystkie swoje ubrania i weszłam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic. Ubrałam się i po cichu opuściłam pomieszczenie. Jak się okazało niepotrzebnie, ponieważ Zayn już przed nimi czekał. Nieco się go przestraszyłam, bo uśmiechał się do mnie jak pedofil. No kto by się nie przeraził?

- Gdzie ci się tak spieszy, księżniczko? – rzucił, zamykając za mną drzwi. Przycisnął mnie do nich i zaczął składać delikatne pocałunki na szyi. Zamknęłam od razu oczy. – Usłyszałaś nazwisko przyjaciółki i od razu lecisz jej na pomoc? Nie tym razem – już położył mi dłonie na biodrach i chciał podnieść do góry, ale z pokoju Louisa dobiegł głośny trzask szkła. Uśmiechnęłam się tryumfująco, kiedy zauważyłam jak chłopak przekręca głowę w tamtą stronę. Jeden zero dla mnie.

- Tak samo jak ty zaraz polecisz na pomoc swojemu przyjacielowi – widziałam złość w jego oczach, ale bez słowa puścił mnie i ruszył do szatyna.

         Natychmiast korzystając z okazji, zbiegłam po schodach na dół i weszłam do garażu, z którego wyjechałam białym Porsche. Nie będą źli, że sobie pożyczyłam, bo przecież oddam w całości i bardzo możliwe, że nie będzie nawet porysowane. Doskonale wiem, gdzie znajdę Madeleine.

          Hostem's POV

         Siedziałam w swojej ulubionej kawiarni i przyglądałam się ludziom, którzy w deszczu wędrowali po ulicach Londynu. Na szczęście jeszcze nikt mnie nie rozpoznał i mam nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się jeszcze przynajmniej przez jakiś czas. Bo potem będzie nudno.

         Od jakichś piętnastu minut mam ze sobą spory problem. Nie wiem, czy dam radę po raz kolejny opuścić stolicę Zjednoczonego Królestwa. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo tęskniłam za tym miastem. Dopiero, kiedy zdążyłam przypatrzeć się miejscom, które mijałam i dać wspomnieniom zapanować nad moim umysłem uświadomiłam sobie prawdę. Ameryka nawet w połowie nie dała rady wywrzeć na mnie takich emocji, jak Anglia. Podświadomie przez całe życie to właśnie z tym miejscem wiązałam swoją przyszłość. Teraz już wiem, że wszystko inne planowane było na chwilę; pod wpływem emocji. Uśmiechnęłam się do siebie szeroko, kiedy przypomniałam sobie, jak „porwałam” Lottie sprzed szkoły, żeby potem zabrać ją do centrum handlowego.

- Wsiadaj. Ogłaszam koniec terroru w twoim życiu, które właśnie zaczyna stawać się piękne. – zaśmiałam się, wskazując głową na Mulata, który właśnie opuszczał samochód, zabijając mnie spojrzeniem.

     Blondynka zagryzła dolną wargę. Widziałam że się waha, ale zrobiła to, co jej powiedziałam i już po chwili wymijałam zdziwionego chłopaka, który zdezorientowany podążał za mną wzrokiem. Madeleine jeden, Tommo zero. Chociaż wliczając wczorajszą akcję, to na moim koncie jest już dwa. Usłyszałyśmy dźwięk telefonu Charlotte. Dziewczyna popatrzyła niepewnie na wyświetlacz, później na mnie z miną „Już jestem martwa, ale warto” i nacisnęła zieloną słuchawkę, od razu włączając głośnomówiący.

~ Czy ciebie do kurwej nędzy całkowicie pojebało dziewczynko?! – widać było, że chłopak jest wściekły. Jednak jego wybuch przyniósł zupełnie odwrotny skutek od oczekiwanego, a mianowicie wzmocnił nasze rozbawienie.

~ Oh, Zayn! Jest równouprawnienie, a to oznacza, że mogę robić co mi się żywnie podoba! – powiedziała moja towarzyszka, ledwo hamując śmiech.

~ Jadę za wami. Macie zatrzymać się na pierwszym lepszym zjeździe, a później ty wracasz ze mną do domu. – rozkazał, zupełnie ignorując wcześniejsze słowa blondynki. Popatrzyłyśmy na siebie znacząco.

~ Nie! – krzyknęłyśmy w tym samym momencie, po czym zawtórował nam nasz gromki śmiech. Ten cały Zayn warknął coś niezrozumiałego pod nosem, a mnie nagle oświeciło. Popatrzyłam we wsteczne lusterko i od razu obrałam inny kierunek, niż wcześniej.

~ Czy ty za nami jedziesz? – spytałam, chociaż odpowiedź była oczywista. Char natychmiast odwróciła się, patrząc przez tylną szybę.

~ Oczywiście, że tak! – odpowiedział, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. – Mam odtransportować siostrę mojego przyjaciela prosto do domu w jednym kawałku i bez wścibskich córek prawników. – zakończył, a ja prychnęłam zdegustowana na ostatnią uwagę. Frajer.

~ Takiego wała! – krzyknęła dziewczyna, wracając do poprzedniej pozycji i z powrotem zapinając pas. Popatrzyłam na nią zdziwiona, na co ona tylko wzruszyła ramionami w lekceważącym geście.

~ Czy ty właśnie zrobiłaś to, co mi się wydaje? – oł … Chyba go zdenerwowałyśmy. Tak mi przykro, że aż wcale. Tak samo powiedziałaby Hostem. Podpowiadała mi podświadomość. A olać to! Chce w końcu żyć, jak normalna dziewczyna na studiach!

~ Oczywiście, że tak! – powiedziała to takim samym tonem, jak on wcześniej, czym wywołała moje ciche parsknięcie śmiechem. Jednak ma temperament i to mi się podoba!

~ Jak zadzwonię do Louis ‘a, to już nie będziesz tak pyskata. – warknął. Nie rozumiem, dlaczego na to ostrzeżenie po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Może dlatego, że Madeleine Davies boi się wszystkiego, co złe? Ugh! Nienawidzę, kiedy moja chora podświadomość ma rację.

~ A dzwoń! – usłyszałam po mojej lewej stronie (dla sprostowania przypominam, że w Anglii jeździ się po drugiej stronie ulicy).

       Zagryzłam niepewnie dolną wargę, poprawiając okulary na nosie. Zawsze tak robiłam, kiedy nie wiedziałam, jak mam się zachować, żeby nie wydać Hostem. Spojrzałam w kierunku Charlotte, która przyglądała mi się z zaciekawieniem i podniesioną brwią. Westchnęłam ciężko. Zaczęłam gorączkowo myśleć nad tematem rozmowy, jaki mogłybyśmy nawiązać, ale nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. Zatrzymałyśmy się na czerwonym świetle i akurat w tym momencie mój telefon rozdzwonił się po całym samochodzie. Podałam torebkę mojej towarzyszce, tym samym dając jej pozwolenie, żeby zaczęła w niej grzebać w poszukiwaniu Nokii. Usłyszałam jęk zawodu, kiedy tylko popatrzyła na wyświetlacz.

~ Czy wyście obie, kurwa, ocipiały?! Macie w tym momencie zatrzymać samochód, albo pomogę Zaynowi was zatrzymać. – auć. Ten człowiek naprawdę powinien zacząć jakieś ćwiczenia, dzięki którym nauczy się panować nad swoimi emocjami. A tak w ogóle, to skąd on ma mój numer telefonu?! Popatrzyłam na zrezygnowaną minę Char.

~ Mi również miło cię słyszeć braciszku. – kiedy tylko wypowiedziała te słowa, ja zaparkowałam pod jedną z większych galerii handlowych w Londynie. Nie miałam innego pomysłu, gdzie mogłybyśmy pójść we dwie, oprócz mojego mieszkania, a tam z ogonem na pewno nie pojadę.

~ Co ci powiedziałem na temat twojej znajomości z tą dziwką. – westchnęłam ciężko i popatrzyłam na wyświetlacz telefony ze zrezygnowaniem.

~ Słyszałam. – mruknęłam pod nosem, ale na tyle głośno, żeby ten furiat mnie usłyszał. Weszłyśmy do budynku i od razu swoje kroki skierowałyśmy do damskiej toalety, gdzie mogłybyśmy dokończyć naszą rozmowę bez tych wszystkich wścibskich, zdziwionych i morderczych spojrzeń innych, mijających nas ludzi.

~ I bardzo dobrze! Mam nadzieję, że zabolało! – już wiem, że się nie polubimy. Powstrzymałam gestem ręki blondynkę, która już chciała coś powiedzieć.

~ Muszę cię zmartwić, ale obelgi niezrównoważonych psychicznie, nie panujących nad emocjami buców już dawno nie robią na mnie wrażenia – powiedziałam obojętnym tonem. Panna Tomlinson wybuchła perlistym śmiechem, a po drugiej stronie słuchawki było słychać tylko ciężki oddech Tommo.

~ Zaraz tam kurwa przyjadę i nie będzie ci już tak do śmiechu – potem po pomieszczeniu rozniósł się już tylko odgłos zerwanego połączenia. Popatrzyłam niepewnie na Charlotte.

- Przesadziłam, prawda? – zapytałam, na co ona tylko pokiwała głową z pocieszającym uśmiechem.

         Spuściłam głowę, hamując histeryczny śmiech. Patrząc na to z perspektywy czasu… To była najgorsza rzecz, jaką mogłyśmy kiedykolwiek wymyślić. Przecież każdy pamięta, jak potem chowałyśmy się jakiś czas w kiblu i obmyśliłyśmy nieudaną ucieczkę. No i prawie nie zniszczył mi samochodu.
- Nie będziemy tak tu cały czas siedzieć! – podskoczyłam nieznacznie, kiedy blondynka w dość brutalny sposób wyrwała mnie z zamyślenia. – Może uda nam się jako wmieszać w tłum i uciec niespostrzeżenia Zaynowi – zmarszczyłam czoło. To nie jest taki zły pomysł.

     Złapałam dziewczynę za rękę i podeszłam do umywalek. Kiedy grupka jakichś rozchichotanych panienek postanowiła wyjść z toalety my szłyśmy zaraz za nimi ze spuszczonymi w dół głowami. Ja udawałam, że grzebię w torebce, a Char grzebała coś w moim telefonie, którego jeszcze mi nie oddała po ostatniej rozmowie z jej bratem. Kiedy byłyśmy już dosyć daleko od niczego niespodziewającego się Mulata przyspieszyłyśmy kroku i skierowałyśmy się do wyjścia z tej pieprzonej galerii. Gdy tylko wyszłyśmy na zewnątrz na naszych twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Poprawiłam okulary, które musiały mi zjechać kiedy, trzymałam nos w dół i odwróciłam się, żeby skierować się do mojego samochodu. Niestety, zaraz po skończeniu obrotu, twarz spotkała mi się z czyjąś klatką piersiową. Pisnęłam przerażona, uświadamiając sobie, kto przede mną stoi. Zastanawiam się, ile przepisów złamał, docierając tutaj w tak krótkim czasie. Nie jest to jednak czas na takie przemyślenia, bo za chwilę może być krucho z moim tyłkiem, a nie powiem, całkiem go lubię. Jest zgrabny i w ogóle fajny. Uśmiechnęłam się szeroko, podnosząc głowę do góry, ale w następnej chwili zrobiłam krok do tyłu i wykonałam „w tył zwrot”. Zignorowałam roześmianą twarz blondynki i, dość szybkim krokiem, postanowiłam opuścić to miejsce, żeby moje życie było zagrożone w mniejszym stopniu. Jęknęłam zrezygnowana, kiedy w drzwiach galerii stanął nie kto inny, jak Zayn, którego udało nam się przed chwilą wykiwać. Musiał się biedaczek zorientować, że coś jest nie tak.

       Nie dane mi było jednak długo się zastanawiać, ponieważ poczułam na nadgarstku delikatny uścisk. Podskoczyłam przestraszona, ale szybko uspokoiłam się, kiedy zauważyłam, że to Charlotte ciągnie mnie przed siebie. Postanowiłam jej w pełni zaufać i dałam poprowadzić się … z powrotem do środka budynku. Na całe szczęście mają podwójne drzwi. Nie robiłam nic, tylko poddałam się mojej towarzyszce, która zaczęła zmierzać do głównego wyjścia, gdzie stał mój samochód. Tak, przed chwilą stałyśmy z drugiej strony galerii. Odwróciłam się na chwilę i, gdy zobaczyłam dwie znajome twarze, to ja wyszłam na prowadzenie. Czułam, jak moje ręka się trzęsie pod wpływem śmiechu blondynki. Nie minęło dwie minuty, a już byłyśmy na miejscu. Z daleka otworzyłam centralny zamek, dzięki czemu od razu mogłyśmy wsiąść do środka. Już odpaliłam silnik i miałam startować, ale naprzeciwko mojej maski stanął Tommo. Pisnęłam przerażona, kiedy ktoś chciał otworzyć drzwi z mojej strony, ale w ostatnim momencie je zablokowałam.

- Jeszcze nikt nieznajomy nigdy nie chciał mnie zabić – powiedziałam, odwracając twarz w kierunku rozbawionej dziewczyny. Na jej ustach widniał szeroki uśmiech, a w oczach świeciły się niebezpieczne iskierki.

- Zawsze musi być ten pierwszy raz – odpowiedziała, ledwo hamując śmiech.

- Czy ciebie to bawi?! – krzyknęłam, wybałuszając na nią oczy. Nic ni powiedziała, tylko pokiwała twierdząco głową i, nie mogąc już zapanować nad śmiechem, zaczęła zwijać się z jego powodu na fotelu. Postukałam się wskazującym palcem w czoło. Hostem nigdy nie bałaby się jakiegoś furiata z toną żelu na głowie. Ale do jasnej cholery aktualnie jestem Madeleine, a nie Hostem! Pieprzona podświadomość. 

- Otwórz te drzwi po dobroci, albo wybije ci szybę – warknął szatyn. Popatrzyłam na niego, jak na wariata, ale kiedy zamachnął się, żeby to zrobić od razu spełniłam jego „prośbę”.

         Pomimo wszystko nie zamieniłabym tych wspomnień na żadne inne. Gdyby nie Tommo i jego banda nasze życie straciłoby wiele kolorów. Podejrzewam, że dalej siedziałybyśmy w Londynie i studiowały. Nie żałuję, że zgodziłam się wtedy ścigać z Malikiem. Odetchnęłam głęboko. Doskonale wiem, co chcę teraz zrobić. Podniosłam się z krzesła, zostawiłam zapłatę za kawę na stoliku i wyszłam na zewnątrz. Możecie spróbować wyobrazić sobie, jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam Lex, siedzącą w białym Porsche.