poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział Jedenasty: "Głupota nie boli"

            Zdjęłam ze stóp niewygodne szpilki i wzięłam je do jednej ręki za obcasy. Nie zamierzam dłużej się z nimi męczyć, bo i tak zaraz szlag mnie normalnie trafi przez to wszystko. Jak Allan mógł zrobić nam coś takiego? Przecież jeśli ma jakieś problemy, to mógł przyjść po pomoc do nas. W końcu byliśmy przyjaciółmi, nie? Nawet, jeżeli chodziłoby o pieniądze, to mogłyśmy zainwestować w cokolwiek, do czego mu brakowało. No właśnie, jak na załączonym obrazku widać, on uważał na z kogoś innego. Wyjęłam telefon z torebki od razu wykręcając numer do Sorex.  Wyjątkowo, nie musiałam długo czekać, aż odbierze.

~ Gdzie jesteście? – zapytałam, nie siląc się na jakiekolwiek przywitanie, bo i po co. Obejdzie się. Nawet przed dziewczynami nie zamierzałam udawać, że wszystko jest w porządku. Wcześniej czy później same zauważyłyby że coś jest nie tak. Bo w końcu to na tym polega PRAWDZIWA przyjaźń.
~ Na starych magazynach. Przyjedziesz do nas? – zapytała. Westchnęłam cicho, kiedy usłyszałam nawoływanie mojego imienia. Odwróciłam się na chwilę, po czym przyspieszyłam kroku.

~ Chciałabym do was przyjechać, ale Tomlinson cały czas za mną łazi. Musimy porozmawiać na bardzo ważny temat – mruknęłam, wzdychając ciężko, kiedy chłopak zaczął jechać moim tempem obok mnie. Opuścił szybę od strony pasażera i machnął ręką, żebym wsiadała do środka.

~ Napiszę – powiedziała i rozłączyła się.

            Skrzyżowałam ręce pod piersiami, starając się nie ubrudzić żakietu butami, które cały czas spoczywają w mojej ręce i odwróciłam do niego powoli, przybierając obojętny wyraz twarzy. Dlaczego to moje życie musi wyglądać jak jedna, wielka komedia. Przecież nic złego nigdy, nikomu nie zrobiłam. Dobra, cofam to ostatnie. Zapomnijcie o tym.

- Wsiadaj, zawiozę cię do domu – zaproponował szatyn. Westchnęłam cicho, ale wsiadłam do samochodu. Jakoś mi się nie podoba iść jeszcze pół kilometra na boso. Nie zamierzam zakładać szpilek, bo stopy by mi odpadły.

- Od kiedy to ty taki troskliwy jesteś? – zakpiłam, rzucając obuwie na podłogę. Louis prychnął pod nosem. Czyżbym uraziła niegrzeczną stronę bad boy’a? Podoba mi się to, muszę próbować częściej.

- Nie jestem troskliwy. Po prostu Allan z niewiadomych mi przyczyn kazał odtransportować cię w jednym kawałku do mieszkania, więc oto jestem – powiedział krótko, zupełnie zbijając mnie tym z tropu.

- Aa… - mruknęłam pod nosem, spuszczając wzrok i po chwili wyglądając za okno. Nie, żeby coś, ale dziwnie zabolało. A, niech spierdala! Wcale go nie potrzebuję. Potrafię dotrzeć do domu bez ich pomocy. A jak ktoś na mnie napadnie do będzie żałował do końca życia, które właśnie w tym momencie się skończy.

            Resztę drogi się nie odzywałam. Nie widziałam takiej potrzeby. W samochodzie panowała napięta atmosfera. Nie rozumiem, dlaczego Louis sobie dopuścił. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Rzuciłam za sobą cichym „to cześć”, wyszłam z samochodu i szybko poszłam do klatki. Zauważyła w środku, że Tommo jeszcze nie odjeżdża. No cóż, nie obchodzi mnie to zupełnie. Weszłam do mieszkania, od razu odrzucając torbę i szpilki gdzieś na bok, po czym szybkim krokiem udałam się do łazienki. Nie zwracając uwagi na to, że nie mam ze sobą ubrań na zmianę, rozebrałam się, związałam włosy w niechlujnego koka i weszłam pod prysznic. Szybko się umyłam i wyszłam z kabiny do zaparowanego, obwiązując się dookoła fioletowym, puszystym ręcznikiem. Poszłam do salonu, po drodze wyjmując telefon z torebki, zostawiając za sobą mokre ślady na panelach. Włączyłam telewizor na jakiejś pierwszej lepszej stacji muzycznej, pogłaśniając go odrobinę. Tanecznym krokiem przemieściłam się do kuchni, gdzie zaczęłam przygotowywać sobie coś do jedzenia. Jeszcze od rana chyba nic nie jadłam, więc mój brzuch domaga się czegokolwiek, co zaspokoi głód. Właśnie zamachnęłam się dwa razy głową w rytm piosenki i już miałam przechodzić do krojenia sałatki, ale przerwał mi ciepły oddech na karku. Natychmiast zaprzestałam wszystkich czynności, otwierając szeroko oczy i stając nieruchomo. Dwie, duże dłonie wylądowały po obu stronach moich bioder, opierając się na blacie, a co za tym idzie, blokując mi jakąkolwiek drogę ucieczki. Czułam jak moje serce przyspiesza swojego rytmu. Czy to ten moment, w którym powinnam krzyczeć, że się pali, żeby ktokolwiek przyszedł mi z pomocą?

- Jak długo tutaj jesteś i kim właściwie jesteś? – mruknęłam, zamykając oczy i spuszczając głowę. Nie powiem, całkiem mi przyjemnie z tym ciepłem na skórze. Chyba tylko ja jestem na tyle głupia, żeby myślęć o takich pierdołach chwilę po tym, jak ktoś włamał się do mojego mieszkania i prawdopodobnie planuje mnie zabić. No cóż, w końcu każdy ma swoje dziwactwa.

- Wystarczająco długo, księżniczko – no nie, czy o nie może sobie raz odpuścić i zostawić mnie w świętym spokoju. Przecież Madeleine nic mu nie zrobiła. On nawet nie powinien zwracać na nią uwagi. Specjalnie ukrywa się w cieniu własnych rodziców, żeby wszyscy mieli ją za rozpieszczoną idiotkę i nie chcieli do niej podchodzić. Ale jego musi pchać tam, gdzie go nie chcą.

- Tomlinson, odsuń się ode mnie – mruknęłam ostro, kiedy zaczął delikatnie muskać ustami skórę na moich odkrytych, pewnie jeszcze wilgotnych ramionach. On natychmiast musi odejść na dwa metry. Albo w ogóle wyjść z mieszkania i wrócić do siebie, póki jeszcze może zrobić to o własnych siłach.

- Skarbie, chociaż raz mogłabyś stracić nad czymś kontrolę. Czasami może być naprawdę fajnie – zamruczał do mojego ucha, a na plecach poczułam przyjemne dreszcze. Zdecydowanie muszę coś zrobić, żeby ratować swoją dumę, a co ważniejsze tajemnicę.

- Tomlinson, ja nie mogę tracić kontroli – jęknęłam i mimowolnie odchyliłam głowę do tyłu, żeby mógł przenieść się z pocałunkami na moją szyję. Co mi kurwa jest? Po pierwsze powinnam skończyć z powtarzaniem jego nazwiska, a po drugie muszę go jakoś od siebie odepchnąć. Czy mam jakieś szanse, żeby znokautować mu krocze? Może gdybym tak...

            Chłopak jednym ruchem odwrócił mnie do siebie przodem i wpił się w moje usta, przez co od razu zapomniałam o wszystkim, co do tej pory zaprzątało moją głowę. Odetchnęłam głęboko, łapiąc ręcznik przy piersiach, kiedy szatyn położył mi dłonie na biodrach i zaczął po woli sunąć nimi w dół, ściągając tym samym jedyne okrycie. Wiedziałam, że robi to specjalnie i nie zamierzałam pozwolić mu n nic więcej niż pocałunek, a to i tak zdecydowanie zbyt dużo. Rozchylił moje usta językiem i od razu wtargnął nim do mojej buzi, czubkiem gładząc podniebienie. Nie protestowałam, kiedy podniósł mnie za uda do góry i posadził na blacie kuchennym. Jedynie drugą dłonią przytrzymałam ręcznik na dole, żeby nic nie odsłonił. Zdecydowanie jest to najlepszy pocałunek, jaki dotąd przeżyłam. Świadomość tego, co się właśnie dzieje, przywrócił dzwonek mojego telefony, leżącego tuż obok. Natychmiast oderwałam się od chłopaka i chciałam sięgnąć po komórkę, ale on był pierwszy. Na moje nieszczęście.

- Madeleine nie może teraz rozmawiać, zadzwoni później – wyrecytował utartą formułkę, zerwał połączenie i odłożył przyrząd na poprzednie miejsce, ignorując moje mordercze spojrzenie.

- A co, jeśli to było coś ważnego? – podniosłam wysoko brew, patrząc prosto w jego oczy. Mają naprawdę piękny, niebieski odcień. Nigdy wcześniej takiego nie widziałam, prawdę mówiąc chyba nawet u niego. Czy to możliwe, żeby nosił soczewki, albo żeby jego tęczówki zmieniały kolor?

- Uwierz, że nie chciałabyś usłyszeć tej wiązanki – zaśmiał się, opierając czoło o moje. Odwzajemniłam delikatnie uśmiech, spuszczając wzrok. W końcu trzeba grać, a ja przecież nie mam żadnego doświadczenia w relacjach damsko-męskich. Doprawdy, żadnych...

- Wiesz, że to nigdy nie powinno się stać? – zapytałam niepewnie, krzyżując ręce pod piersiami. Zauważyłam, jak mocniej zaciska dłonie na blacie. Chyba nie powinnam była zadawać tego pytania. Ale niby dlaczego? Przecież to było oczywiste, a on w ogóle nie powinien się na mnie denerwować. Pieprzony Louis-jestem-zły-Tomlinson i jego ciążowe humory.

- To, co niedozwolone zawsze najbardziej kusi – mruknął, siląc się na spokojny ton głosu i uniesienie jednego kącika ust. Nabrałam powietrza do płuc, by po chwili wypuścić je ze świstem. Również przestawałam tracić nad sobą panowanie i nie wiedziałam tylko czy to przez wzgląd na jego bliskość, czy dlatego że mnie irytował samą swoją osobą.

- Gdyby moi rodzice dowiedzieli się, że chociażby z tobą rozmawiam, to w tempie natychmiastowym musiałabym wrócić do Manchesteru i nie wypuściliby mnie z domu do końca życia – przygryzłam dolną wargę, starając się zignorować jeszcze większą irytację, na wspomnienie moich prawnych opiekunów. Prawda jest taka, że ja jestem dorosła, a oni mogliby zrobić wielkie nic.

- Powiedziałaś niedawno, że nie chcesz być taka, jak oni – dotknął delikatnie palcami mojego podbródka i podniósł głowę tak, żebym znów spojrzała w jego oczy. Dziękowałam w duchu wszystkim świętością za to, że nie zdjęłam soczewek, bo to faktycznie mógłby być mój koniec. Żałowałam, że nie miałam jeszcze okularów. Przynajmniej miałabym co poprawić i czym odwrócić chciaż na chwilę jego uwagę. Zacząłby pewnie ze mnie żartować i w ten sposób wyszłabym z tej przygłupiej sytuacji zanim popełnię jakiś ogromny, nieodwracalny błąd.

- I dalej tak uważam, ale jak na razie potrzebuję ich kasy, żeby móc skończyć naukę i zabrać od nich swoja młodszą siostrę, żeby nie zrobili jej takiej krzywdy, jak mi – odsunęłam go delikatnie od siebie i poprawiłam na sobie ręcznik, szybko wędrując na górę. Dobrze wiedziałam, że poszedł za mną, ale nie chciało mi się go już zatrzymywać. Muszę jak najszybciej się ubrać, bo to może się źle skończyć.

            Weszłam do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi i wyciągając z komody zestaw koronkowej bielizny. Nałożyłam go szybko na siebie i weszłam podeszłam do szafy, żeby wybrać sobie jakiś zestaw. Wiem, że sama na siebie wydaję wyrok, ale wyjęłam krótkie, dżinsowe spodenki, białą bokserkę, czarne rajstopy i beżowy kardigan. Zaczęłam szybko się ubierać, żeby Tomlinson jak najkrócej siedział sam w mieszkaniu. Nie może znaleźć kasków u dziewczyn oraz tego typu rzeczy. Nie jest aż tak głupi, żeby się nie domyśleć. Niestety. Wyjęłam jeszcze tylko wysokie szpilki, od których na pewno będę miała odciski i zeszłam po woli na dół. Normalnie nie założyłabym takich butów, ale zawsze to kilkanaście centymetrów więcej pewności siebie. Usiadłam na kanapie obok Tomlinsona i zabrałam mu mój telefon, na który usilnie próbował wpisać hasło. Sama zrobiłam to bezbłędnie i szybko napisałam smsa do Alex, żeby przypadkiem nie wparowały do mieszkania z kaskami w rękach.

Madi: Nie, żeby coś, ale nie radzę wam teraz tutaj przychodzić. Tommo się uczepił, jak rzep psiego ogona i nie chce dać mi świętego spokoju, więc mogłoby być nie za ciekawie.

            Przekręciłam telefon tak, żeby nie mógł zobaczyć co napisałam, a uwierzcie - usilnie próbował to zrobić. Ciekawska szuja. A to podobno dziewczyny są plotkarami. Prawda jest taka, że nie ma większych na świecie niż faceci. Schowałam komórkę do kieszeni dżinsowych szortów i popatrzyłam na niego znudzona. Naprawdę miałam ochotę pojeździć teraz na moim maleństwie, ale w takiej sytuacji mogę o tym definitywnie zapomnieć. Coś czuję, że jeśli nawet poszedłby sobie ode mnie, to i tak siedziałby mi na ogonie, obserwując uważnie każdy mój najdrobniejszy ruch. Jestem dla niego jedną, wielką zagadką, której za cholerę nie może rozwiązać. Czasami, kiedy tak na niego patrzę, to wydaje mi się, że chciałby wejść do mojego umysłu. Na szczęście nie ma takiego talentu, a dzięki temu nasza tajemnica dalej pozostaje tajemnicą.

- Poszedłbyś ze mną po zakupy? – wypaliłam nagle, odwracają głowę w jego kierunku. Zamrugał kilkukrotnie, jakby wyrwany z kontekstu, ale po chwili pokiwał twierdząco głową. Podniosłam zdziwiona wysoko brew. – I żadnego słowa sprzeciwu?

- Wiesz, mam dziś wyjątkowo dobry humor – poruszał zabawnie brwiami, wyłączając telewizor i podnosząc się z siedzenia. Zrobiłam to samo, po czym chwyciłam torebkę, wsadziłam do niej telefon i wyszłam z mieszkania.

            Wsiedliśmy do samochodu Louisa. Wiem, że właśnie skazuję się na śmierć, albo po prostu jestem masochistką, ale muszę cokolwiek zrobić, żeby dziewczyny mogły wrócić do domu i przebrać się w „normalne” ubrania. Oparłam głowę na dłoni, a łokieć na drzwiach, obok szyby i zaczęłam wpatrywać się w ludzi, chodzących po ulicy. W sumie nic ciekawego, ale nie mam zamiaru pierwsza rozpoczynać rozmowy i przerywać ciszy, która panuje pomiędzy nami. Dziękowałam w duchu Lex, że postanowiła mi teraz odpisać. Przynajmniej mam co robić.

Alex: Nie, żeby coś, ale musimy wrócić do domu, bo Mygale rozwaliła kolana. Jest źle, więc wymyśl coś i wyciągnij go stamtąd.
Madi: Jadę z nim właśnie do sklepu, więc macie chwilę na ogarnięcie tej sieroty. Nie pytaj, bo nie chce mi się tyle pisać. Opowiem ci, jak już będę w domu.
Alex: Trzymam cię za słowo.

- Jesteśmy – usłyszałam nad sobą beznamiętny głos szatyna. Zamrugałam kilkakrotnie, patrząc na niego z niezrozumieniem. Byłam zupełnie nie w temacie, więc najprawdopodobniej właśnie zrobiłam z siebie kretynkę, ale taki jest już niestety mój los. – No dojechaliśmy do sklepu – parsknął, kręcąc głową z dezaprobatą. Pokazałam mu język i wysiadłam z samochodu, od razu kierując się do wejścia.

            Przerzuciłam sobie torebkę przez ramię, telefon wkładając do kieszeni i ruszając w kierunku wejścia. Nie wiem, czemu, ale nie odrzuciłam ręki Louisa, kiedy objął mnie nią w pasie i przyciągnął do siebie. Gdzieś w środku czułam, że ten dzień na pewno nie zakończy się dobrze, ale starałam się wyrzucić z głowy tę myśl. Chociaż w sumie, co może się złego stać w przeciągu kilku godzin? Ok. To nie było najlepsze pytanie, zapomnijmy o nim.

Mygale's POV

            Skręciłam w lewo i wjechałam do podziemnego parkingu w naszym boku. Obie nogi cholernie mnie bolały i cały czas nie jestem w stanie pojąć, jakim cudem udało mi się dojechać do domu w jednym kawałku. Po woli podniosłam się z maszyny i niemrawym krokiem ruszyłam w kierunku windy, nawet nie zdejmując kasku z głowy. Alex bardzo szybko pojawiła się przy mnie, przekładając sobie jedną moją rękę za szyją, żeby pomóc mi w przemieszczaniu się. Jestem jej za to naprawdę bardzo wdzięczna. Jęknęłam cicho, kiedy musiałam zrobić krok nad progiem w drzwiach wejściowych. Ja pierdole, dlaczego nie oczyściłam tej trasy.

            Pewnie zastanawiacie się, co doprowadziło mnie do stanu, w jakim się aktualnie znajduję. Otóż, inteligenta Mygale zaczynała się po woli nudzić oczekiwaniem na to, że Hostem uda się jakoś spławić Tomlinson ‘a, a co za tym idzie – w końcu do nas przyjedzie. Stwierdziłam, że koniecznie muszę coś porobić, żeby nie paść, więc czemu by tu nie powygłupiać się trochę na motorze. Rozejrzałam się tylko dookoła, czy nie ma jakichś większych kamieni i dawaj. Właśnie wykonywałam moje ukochane stoppie*, kiedy – uwaga wtopa roku – najechałam na starą cegłówkę. Szczęście w nieszczęściu, że przeleciałam przez kierownicę i wylądowałam prosto na kolanach, na których nie miałam dzisiaj ochraniaczy. Przejechałam tak kilka metrów, zdzierając sobie dżinsy razem ze sporą ilością skóry. Najbliższy miesiąc wykasowany z życiorysu. Nie będę w stanie nic zrobić i trzeba jeszcze wymyślić jakąś wymówkę, ponieważ nie mam najmniejszego zamiaru pokazywać się w miejscu, nazwanym szkołą.

            Sorex jakimś cudem dowlekła mnie do mojego pokoju i położyła na łóżku. W końcu wyswobodziłam swoją głowę i zdjęłam kurtkę, odrzucając wszystko gdzieś na bok. W lustrzanej szafie, jaką mam w pokoju, zauważyłam swoje żałosne odbicie. Całe policzki miałam w zaschniętych złach, które nawet nie wiem, kiedy ujrzały światło dzienne. No cóż, najwyraźniej bardzo bolało. Oczy czerwone, zapuchnięte, a ręce cały czas drżały.

            Odwróciłam się w kierunku drzwi, gdy usłyszałam jak się otwierają. Do mojego pokoju znów weszła Alex, ale tym razem trzymając w dłoniach niewielką miskę z jakąś cieczą i apteczkę oraz biały ręcznik. Będzie bolało. Przyjaciółka usiadła obok moich nóg i gestem dłoni kazała zdjąć z siebie spodnie. Zrobiłam to bardzo powoli, później wciągając krótkie, dresowe spodenki, które służyły mi jako dół od piżamy. Położyłam się na poduszkach, zamknęłam oczy i z całej siły zaczęłam ściskać w dłoniach prześcieradło, kiedy tylko blondynka „przystąpiła do zabiegu”. Kurwa, boli.

- Bądź delikatniejsza – jęknęłam, poprawiając się nieznacznie na łóżku. Ej, jestem wytrzymała, ale w granicach rozsądku. Alex nie może się na mnie wyżywać za moją własną głupotę i tak już przez to wystarczająco cierpię.

- Nie rób z siebie więcej wariatki, to ja nie będę musiała robić ci czegoś takiego – odpyskowała, nasączając po raz kolejny ręcznik, ale tym razem rozkładając go i kładąc na obu kolanach. Myślałam, że teraz będzie już w porządku, ale bardzo szybko porzuciłam tę myśl, kiedy Lex zaczęła przyciskać delikatnie przedmiot dłonią do moich ran.

- Oj, po prostu nie zauważyłam … - jak to dziewczyna ma w zwyczaju – weszła mi w słowo.

- Cegłówki – zakpiła, zdejmując ręcznik i zaczynając odkażać mi kolana. – Tak swoją drogą, to ja dalej nie jestem pewna, czy nie powinnyśmy przynajmniej zadzwonić do lekarza – mruknęła, zakręcając spirytus. Jeszcze tylko opatrunek i wszystko było gotowe. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że to najpiękniejsza chwila w moim życiu.

- I co powiesz? Dzień dobry panu! Właśnie wyjebałam się na motorze, jadąc na przedniej oponie, a że głupi zawsze ma największe szczęście zdarłam tylko kolana, o tutaj jak pan widzi. Myśli pan, że da się coś przepisać na moją lekkomyślność? – otworzyłam szeroko usta, patrząc prosto na przyjaciółkę, która pokręciła z niedowierzaniem i rozbawieniem głową.

- Jak uważasz, ale Hostem i tak cię zabije – zaśmiała się, wychodząc z pokoju. Zapowiada się zajebisty najbliższy miesiąc. Eh … Moje życie to jakaś porażka.

Hostem's POV

            Chodzimy sobie z Tomlinsonem po sklepie spożywczym i kupujemy różne rzeczy, które mogą przydać się u mnie i dziewczyn w kuchni. To znaczy on pcha wózek z zakupami, a ja co chwilę dokładam jakąś nową rzecz, która pewnie już jest gdzieś w domu i w zupełnie niczym nam się nie przyda. No cóż, mogły tutaj przyjechać te dwie krowy, ale nie. Lepiej wysłać Madeleine, która nie ma pojęcia, co powinna kupić, bo i tak nigdy nie będzie gotować. Masakra.

- Jesteś pewna, że potrzebujesz aż tyle tego wszystkiego? – zapytał Louis, przez co automatycznie popatrzyłam na wózek z zakupami. Wzruszyłam ramionami, złapałam metalowy przedmiot i zaczęłam pchać go w kierunku alejek z napojami i lodami. No co? W końcu mnie też się coś od życia należy.

            Stanęłam sobie nad lodówką i przeglądałam wszystkie lody, jakie tylko mają, a było tego dość sporo. Oczywiście, jak na złość nie było tych, których szukam. Westchnęłam cicho i nachyliłam się po jakieś inne, mniej lubiane przeze mnie. Już miałam się podnosić, ale poczułam na biodrach ręce Louisa. Zamarłam, nie wiedząc co ten kretyn chce zrobić. Po kilku sekundach stanął obok mnie i również pochylił się, biorąc do ręki loda. Odwrócił głowę w moim kierunku, posyłając mi rozbawione spojrzenie. Ja mu kiedyś naprawdę zrobię krzywdę. Odsunęłam się od zamrażarek i po wsadzeniu słodyczy do wózka, zaczęłam pchać go w kierunku kas. Wystarczy tego wszystkiego, bo i tak się z tym nie zabiorę, a wątpię że mogę liczyć na pomoc szatyna. On pewnie nawet nie chciał tu przyjeżdżać.

- Daj mi to – powiedział i bezceremonialnie odepchnął mnie od metalowego przedmiotu, kiedy nie byłam w stanie poradzić sobie z jego masą na którymś już z kolei zakręcie. Fuknęłam, opuszczając ręce wzdłuż ciała i mierząc go wściekłym spojrzeniem. – Nie marszcz się, bo ci tak zostanie – zakpił, znikając za kolejnymi regałami. Zamknęłam oczy, odliczyłam po woli do dziesięciu i ruszyłam spokojnym krokiem za nim. Miarowy stukot moich obcasów rozchodził się dookoła i nikł pomiędzy rozmowami innych klientów.

            Stanęłam w kolejce obok Tomlinson ‘a i nie odzywając się do niego zaczęłam wyciągać wszystkie produkty na taśmę. Dobrze wiem, że teraz jest rozbawiony moim zachowaniem, jak mało kiedy, a skutkuje to na pewno tym wrednym uśmiechem. Niemiła dziewczyna za ladą (wyglądała, jakby przymusili ją do siedzenia i obsługiwania innych) skasowała wszystkie zakupy. Podałam jej kartę, wpisałam kod i byłam już gotowa do wyjścia. Szybkim krokiem udaliśmy się do samochodu chłopaka, od razu pakując wszystko do bagażnika, oprócz lodów, które jedliśmy w samochodzie.

- O nie – jęknęłam, kiedy zauważyłam błysk z torebki jakiejś kobiety. Boże, niech to będą tylko moje głupie urojenia. Nie mogę skończyć na pierwszych stronach gazet z gangsterem, bo to będzie koniec wszystkiego i matka mnie zabije. Albo ja ją w zależności od tego, która z nas wykaże się lepszym refleksem i pierwsza pociągnie za spust.

- Co? – szatyn popatrzył na mnie zdziwiony. Odetchnęłam głęboko. Jeżeli on mnie teraz nie zabije, to będzie to duży cud. Dlatego po prostu, dla własnego bezpieczeństwa, nic mu nie powiem. Niech żyje w błogiej nieświadomości. Im Tommo mniej wie, tym lepiej śpi i tym ja mam mniej problemów.

- Nie ważne – mruknęłam, zamykając drzwi, kiedy skończyłam jeść loda. W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami i odjechał w kierunku mojego mieszkania. Mam cichą nadzieję, że dziewczyny zdążyły już zrobić to, co miały zrobić. Inaczej nie będzie za fajnie.

Sorex's POV

             Od razu po tym, jak wyszłam z pokoju Mygale, swoje kroki skierowałam do łazienki, gdzie pozbyłam się zakrwawionego ręcznika i miski z wodą ze środkiem dezynsekującym. Wylałam to wszystko do wanny, a sama wzięłam szybki prysznic. Do teraz nie mam pojęcia, jak ta kretynka wylądowała na kolanach, a nie na głowie. No i nie mogę zrozumieć, jak ona nie zauważyła cegłówki na środku asfaltu. Dobra, nie będę wnikać, bo jeszcze dojdę do jakichś wniosków i później będę tego żałować. Wyszłam z kabiny, owijając się puchatym ręcznikiem i idąc do mojego pokoju. Podejrzewam, że Madeleine nie wróci sama z zakupów, więc lepiej będzie, jeśli się ubiorę.

            Wyjęłam z szafy dżinsowe szorty, białą bokserkę i pomarańczową bluzę, bo trochę zimnawo mamy w mieszkaniu. Założyłam to wszystko na siebie, a na stopy wciągnęłam balerinki, zamiast skarpetek lub kapci. Zeszłam wolnym krokiem do salonu, gdzie rozłożyłam się na kanapie i włączyłam sobie telewizor. Nie zwracałam jednak na niego najmniejszej uwagi, tylko cały czas wyglądałam przez okno. Połowa października, w końcu zaczęła przypominając połowę października w Londynie. Nie, żeby mi się to podobało! Przecież przez najbliższych kilka miesięcy o jeździe na motorze można tylko pomarzyć. Nikt normalny, nawet ja, nie dałby się namówić na jazdę w takim deszczu.

            Westchnęłam cicho, kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Moja chwila spokoju właśnie skończyła się szybciej, niż zaczęła. Podniosłam się i powolnym krokiem ruszyłam w kierunku kuchni, gdzie właśnie Madi i Louis  odkładają zakupy. Gdybym nie wiedziała, kim jest szatyn, to powiedziałabym, że całkiem ładnie razem wyglądają. Boże, o czym ja myślę. Za dużo czasu spędzam z tymi idiotami i to na pewno przez to, że udziela mi się ich głupota.

~*~
*stoppie - jazda na przedniej oponie motoru

poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział Dziesiąty: „Zdrada zabija przyjaźń.”

            Usiadłam na motocyklu, oczywiście nie zgadzając się na to, żeby zdjąć chociaż na chwilę szpilki. Tomlinson trochę rzucał się z tego powodu, ale oczywiście go zignorowałam. Wściekłe spojrzenie również nie zrobiło na mnie jakiegoś większego wrażenia. Chociaż nie wiem jak bardzo nienawidzę tych butów, to i tak przecież nie będę popierdzielać po błocie na bosaka, bez przesady. I musiałam udawać "profesjonalistkę" w byciu kompletną sierotą. Dobra, ale wracając do mojej ciężkiej sytuacji, z której chcę wybrnąć jak najszybciej to możliwe. Udawanie, że nie umiem jeździć wcale nie będzie łatwe, bo ja po prostu robię to już zdecydowanie za długo na cyrki tego typu. No i jest jeszcze to, że jak już „zacznie mi całkiem dobrze wychodzić”, to żeby się przez przypadek nie okazało, że jeżdżę jak sama Hostem. Masakra.

            Niepewnie odpaliłam silnik, starając się zapanować nad dreszczami, rozchodzącymi się wzdłuż mojego ciała. Tak cholernie długo – gdzieś tydzień – nie siedziałam na moim skarbie, a teraz dostaję takiego potwora i nie można mi go okiełznać. To jest dopiero porażka życiowa. Westchnęłam cicho i dla lepszego efektu zacisnęłam mocno dłonie na kierownicy. Może uda mi się przypomnieć coś z okresu prawdziwej nauki jazdy na motorze. Uwierzcie, że byłam wtedy najbardziej spanikowaną dziewczyną na świecie. Uniosłam lekko łokcie w górę, pochylając się do przodu. Rozłożyłam nogi na obie strony, żeby wyglądało to tak, jakbym w każdym momencie była gotowa ratować się nimi, gdyby pojazd przechylił się na którąkolwiek ze stron. Ja pierdziele. Takiego upokorzenia już dawno nie pamiętam i szczerze nie chce sobie przypominać. W ostatnim momencie zahamowałam przed drzewem, dzięki czemu podskoczyłam, mało nie przelatując nad kierownicę. Wtopa roku, jakby na to nie patrzeć.

- Źle to robisz – usłyszałam mocno rozbawiony głos szatyna, przez co podniosłam wizjer mojego kasku i popatrzyłam na niego z mordem w oczach. Coraz bardziej mam ochotę go zabić. To ja powinnam dawać mu lekcje jazdy na motocyklu. Jestem prawie pewna, że ten pajac nie potrafi zrobić najprostszego triku, a ja mogłabym wykonać takowy z zamkniętymi oczami.

- Bo ty robisz to lepiej – zakpiłam, podnosząc się z motocyklu, ale w ostatnim momencie powstrzymał mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu i z powrotem sadzając, przez co wydałam z siebie zduszony, bliżej nie określony dźwięk, który miał być protestem na jego posunięcie. Sam Louis natomiast usiadł za mną, kładąc jedną rękę dookoła mojej talii, a drugą na kierownicy. Dość dwuznacznie się poczułam. Jak te wszystkie zakochane w sobie pary, które mocno mnie denerwowały. Spięłam się tylko lekko, aby pokazać mu że nie odpowiada mi zupełnie taka pozycja. Jednak on albo zignorował to, albo postanowił udawać że nic nie widzi.

            Zupełnie nie wiedząc, co mam robić również położyłam dłonie na rączkach i otworzyłam szeroko oczy. On. Nie. Będzie. Uczył. Mnie. Jazdy. Na. Czymkolwiek. Już ja mu pokażę, że do mnie nie podchodzi się, jeśli mu na to nie pozwolę. Zacisnęłam zęby, żeby nie rzucić jakimś wrednym komentarzem. Poprawiłam się na siedzeniu, kładąc stopy w odpowiednich do tego miejscach i schyliłam się do przodu. Oczywiście musiałam zrobić to w dość komiczny sposób, więc ponownie zgięłam ramiona i podniosłam je możliwie jak najwyżej. Poczułam na plecach, jak brzuch chłopaka zaczyna się trząść z rozbawienia. Już ja mu dam milion powodów do śmiechu. Nie zważając na to, że jesteśmy ścigaczem na mokrej  i śliskiej trawie dodałam gazu, kierując się jeszcze bardziej w las. Koła zatańczyły na błocie, przez co rozbawienie nagle wyparowało z jego postawy, a on w odpowiedzi mocno ścisnął rękę dookoła mojej talii, jakby chciał powiedzieć, że przesadzam z prędkością. Niech teraz zrozumie swój błąd!

- Madeleine masz natychmiast stanąć w miejscu! – krzyknął na całe gardło, kiedy o mało nie przewróciłam się na kolejnym dołku. Nie żeby coś, ale coraz bardziej mi się to podoba.  A to dopiero początek. To będzie jazda, której ten półgłówek nie zapomni do końca swojego pieprzonego życia. Już ja mu to obiecuję.

Sorex's POV

            Odkąd Tommo zabrał gdzieś moją przyjaciółkę nie zrobiłam nic konkretnego. Przechodzę z kąta w kąt mieszkania, siedząc w nim zupełnie sama. Nie mam bladego pojęcia jak długo jeszcze tutaj wytrzymam. Znalezienie sobie jakiegoś satysfakcjonującego zajęcia stało się niemożliwym, a zmuszenie się do usiedzenia w miejscu dłużej niż przez pięć minut niemalże zaczęło graniczyć z prawdziwym cudem. Chociaż … Już dłużej nie mogę. Szybkim krokiem weszłam po schodach, a później do mojego pokoju. Wyjęłam z szafy odpowiednie ubrania na przejażdżkę motocylkem, czyli czarne, mocno podziurawione spodnie, szarą bokserkę i koszulkę z bardzo mądrym napisem, że brak chłopaka oznacza brak problemów. Na stopy nasunęłam Vansy w kolorze spodni, natomiast na ramiona narzuciłam skórzaną kurtkę. W drodze do salonu związałam włosy w niskiego kucyka przy karku, na bok, dzięki czemu będę mogła bez problemu włożyć kask. Wyszłam z mieszkania, które zamknęłam na klucz i szybkim krokiem weszłam do windy. W niej założyłam kask, a kiedy znalazła się już w podziemnym parkingu od razu wsiadłam na moje BMW HP4. Przypomniałam sobie, że Allan kiedyś coś wspominał o nowych maszynach, więc nie ma co. Jadę do niego. Owszem, uwielbiam swoją obecną jednak jak każda dziewczyna lubię nowości.

           Wyjechałam z garażu, dziękując wszystkim świętością w duchu za to, że jeszcze jest wrzesień i deszcz nie pada aż tak często, jak w październiku. Zbliża się najgorszy, jak dla mnie, okres w roku. Nienawidzę zimy, bo nie można wtedy jeździć na motocyklu. To znaczy można, ale na własną odpowiedzialność i bez gwarancji, że nie wyląduje się w zaspie… z połamanym karkiem. Zjechałam na podjazd do domu Spencera. Dziś miał zamknięty warsztat, więc nawet nie jechałam w tamtym kierunku. Zeszłam z BMW i zdejmując kask ruszyłam w kierunku wejścia. Nie pukając weszłam do środka, od razu kierując się do salonu, jak to miałam w zwyczaju. Myślałam, że padnę, jak zobaczyłam ich wszystkich, siedzących u naszego przyjaciela.

- Co ona tutaj robi? – no tak, pierwszy do odpowiedzi zawsze jest Speedy, jakoś wcale mnie to nie dziwi. Debil musiał wtrącać się w nieswoje sprawy. Przewróciłam oczami, opierając się ramieniem o framugę drzwi i zmierzyłam ich wszystkich po kolei wzrokiem, pomijając jedną, oczywistą osobę. Wsunęłam dłonie do kieszeni spodni, nie wiedząc co innego mogłabym z nimi zrobić.

- O to samo mogę zapytać ciebie – mruknęłam, patrząc wyczekująco na Allana. Już ja mu dam popalić, tylko niech ta banda nieudanych podrywaczy po kieliszku czegoś mocniejszego sobie stąd pójdzie. Nic go przede mną nie uchroni.

- Rozmawiamy z naszym przyszłym mechanikiem – stwierdził dumnie wpypinając pierś, Horan, a ja nie wytrzymałam i zaczęłam się głośno śmiać. On chyba sam siebie nie usłyszał. No bo przecież, jak to tak? Chyba zgłupiałam, albo ogłuchłam, a wyraz twarzy Allana wcale mi się nie spodobał.

- Dobrzy żart – wyjęczałam, starając się uspokoić. – Dobra, Spencer. Teraz wyproś marnych znajomych, bo muszę z tobą poważnie porozmawiać – mruknęłam, cały czas uśmiechając się pod nosem. On ich mechanikiem, dobre. Już jest zaklepany.

- Sorex, ale on mówił prawdę. Będę teraz zajmował się sprzętem obu waszych grup – powiedział niepewnie, nawet na mnie nie patrząc. Jestem pewna, że gdyby nie ograniczenia anatomiczne, to moja szczęka dawno pieprznęłaby o podłogę z głośnym trzaskiem.

- O nie, zapomnij. Nie będziesz grzebał w moim silniku, kiedy oni + tu wymownie wskazałam na nich palcem, urywając na chwilę swoją wypowiedź - stoją nad tobą i obserwują każdy twój ruch – zaśmiałam się nerwowo, stając prosto. – Wybieraj, albo jest tak, jak dotychczas, albo idziesz do nich – powiedziałam z pogardą. Widziałam zawahanie w jego oczach, co było jednoznaczne z odpowiedzią. – Nie wiem jak dla Hostem i Mygale, jak dla mnie możesz nie dzwonić, kiedy ta banda niedorozwojów cię zostawi - mruknęłam, odwracając się na pięcie i z trzaskiem zamknęła drzwi, kiedy wyszłam z domu.

            Szybko założyłam kask na głowę i wyjechałam na ulicę, zupełnie ignorując nawoływania mojego pseudonimu. Może ten idiota wykaże się choć odrobiną honoru i nie zdradzi im naszych prawdziwych danych. Kurwa, dlaczego to tak cholernie boli? No tak, w końcu kilka tal przyjaźni to nie jest nic takiego. Mógłby przynajmniej ostrzec, że nie chce już z nami współpracować. Może nie byłoby aż takiego zawodu, jak teraz. Za mój cel obrałam sobie stare magazyny, gdzie często ćwiczymy z dziewczynami. Na początku byłam trochę zdziwiona, widząc na miejscu Mygale, ale później stwierdziłam, że przecież to było oczywiste, że mogę ją tutaj spotkać.

            Zauważyłam, że jeździ strasznie nerwowo, dodaje gazu w ostatnich momentach, przez co szarpie nią na wszystkie strony. To nie był jej styl, on należał bardziej do mnie czy Hostem. Chociaż mnie wychodzi to zdecydowanie lepiej, bo przecież już od dobrych kilku lat go stosuję. Natalie prowadzi bardziej spokojnie, stara się gładko wchodzić w każdy zakręt, czasami, siedząc za nią, można mieć wrażenie, że płynie po asfalcie. Jest bardzo opanowana na drodze i nie daje ponieść się emocjom. Tylko, kiedy jest zdenerwowana upodabnia się do nas. Wnioskuję po tym, że musiała być najpierw u pana „będę mechanikiem obu waszych grup”. Jego, kurwa, niedoczekanie. Zatrzymałam się na środku rasy, blokując przyjaciółce przejazd. W ostatnim momencie zahamowała, zamyślona nie zauważając mnie. Zdjęła kask z głowy, zeszła z motoru, nie siląc się na stawianie stopki, tylko po prostu położyła go bokiem na ziemi i odrzuciła kask na bok. Podeszła do mnie w kilku krokach, robiąc z moim ochraniaczem na głowę to samo, co ze swoim, mało nie urywając mi przy tym części ciała, odpowiedzialnej za myślenie.

- Do końca cię pojebało?! – warknęła, przez co po pustych magazynach przeszło echo. Westchnęłam cicho, przewracając oczami.

- Byłaś u niego – stwierdziłam, schodząc z motoru i stawiając go na podparciu. Podeszłyśmy obie do jednej ze ścian i usiadłyśmy na asfalcie, opierając się o nią.

- Nienawidzę go bardziej, niż kiedykolwiek – mruknęła, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów i odpalając jeden. Popatrzyłam na nią z wysoko podniesioną brwią. – Nic nie mów, bo może się to dla ciebie źle skończyć. – mruknęła, zaciągając się dymem. Dobrze wiedziałam, o czym mówi. Mygale potrafi być prawdziwą złośnicą. Naprawdę lepiej z nią nie zadzierać, kiedy jest podkurwiona.

- Dobra, nie gadaj tyle, tylko daj mi jednego. – mruknęłam wystawiając w jej kierunku dłoń. Wzruszając ramionami podała mi całe opakowanie. – Czyli teraz musimy poszukać sobie nowego mechanika. – stwierdziłam po chwili ciszy. Usłyszałam ciche westchnienie rudej, co miało oznaczać, że odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Po prostu zajebiście!

Hostem's POV

            Siedzę sobie u Tomlinsona w samochodzie, a ten chodzi w tę i z powrotem, ciągnąc za swoje włosy. Ja nie wiem na pewno, ale on chyba stara się uspokoić po tym, jak przewiozłam go na tym motocyklu. Dobrze mu tak, przynajmniej na przyszłość będzie wiedział, że jak czegoś nie chcę się nauczyć, to nie będę tego umieć, chociaż potrafię to robić już od dawna. Czy to zdanie ma w ogóle jakikolwiek sens? Wątpię. Wracając. BMW Tommo trochę się obdarło, kiedy musieliśmy zeskakiwać z niego, żeby nie wylądować na drzewie. Ekhem… Nowa opona też by się przydała. Jakoś straszne ostre kamienie mi się po drodze trafiały. Z resztą, szkoda gadać. Ważne, że wszystko poszło tak jak tego chciałam i mam święty spokój z jego chorymi naukami jazdy. Zauważyłam, jak szatyn odbiera telefon, a wyraz jego twarzy łagodnieje z każdym momentem coraz bardziej. W końcu na ustach szatyna pojawił się uśmiech, który nigdy nie zwiastuje niczego dobrego. Szybko wsiadł na miejsce kierowcy po prawej stronie pojazdu i ruszył bez słowa. Odchrząknęłam znacząco. No sorry, chcę wiedzieć gdzie wywozi mnie tym razem.

- Jedziemy poznać mojego nowego mechanika – stwierdził, patrząc uważnie na drogę. Zmarszczyłam brwi, ale nie odezwałam się więcej. Dobrze wiedziałam, że i tak nie jestem w stanie wyciągnąć od niego jakichkolwiek informacji. A wiedza na ten temat mogłaby być naprawdę bardzo przydatna.

            Oparłam łokieć o szybę, a głowę na dłoni, wyglądając za okno i wpatrując się w drzewa, które mijaliśmy po drodze. Zastanawiam się, kim jest ten jego cały mechanik, że aż tak się ucieszył, słysząc o nim w słuchawce. Może go znam i uda mi się jakoś zbajerować, żeby potem namieszał coś w maszynach Louisa. Tak, taka zemsta za ostatnią imprezę byłaby na pewno wystarczająca. Uśmiechnęłam się do swoich myśli, kiedy pojawił się w nich obraz wściekłego szatyna, któremu nie chciał odpalić samochód zaraz na linii startu. O tak, Hostem lubi takie akcje.

            Zmarszczyłam brwi, kiedy wjechaliśmy w dobrze znaną mi ulicę. Zaczęłam gorączkowo zastanawiać się, czy gdzieś tutaj ma warsztat ktoś inny, niż nasz Allan. Modliłam się w duchu, żeby tak było kiedy nie mogłam o żadnym sobie przypomnieć. Przecież on nie mógłby zdradzić nas w ten sposób. Moje serce stanęło w miejscu, kiedy Tomlinson zaparkował na podjeździe mojego mechanika. Wstrzymałam na chwilę oddech, po czym wypuściłam go z cichym świstem, chcąc zapanować nad emocjami, buzującymi w mojej głowie. Wyszłam niepewnie z samochodu, rozglądając się dookoła z krzywą miną, jakbym była tutaj pierwszy raz w życiu. Nie potrafię teraz powiedzieć, czy chciałam stworzyć po prostu takie pozory, czy naprawdę poczułam się, jakbym nie przebywała w tym domu wcześniej milion razy. Nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić ruszyłam za chłopakiem, kiedy ten udał się w kierunku wejścia. Nie, ja się zaraz obudzę i wszystko wróci do normy. Będę jeździć na swoich wyścigach, Louis na swoich i wszyscy będą niezmiernie szczęśliwi. Niestety tak się nie dzieje i już po chwili wchodzę z szatynem do domu, a następnie salonu, gdzie siedzą jego przyjaciele. Chcę stąd natychmiast wyjść.

            Allan podniósł głowę, kiedy zauważył że ktoś wchodzi do środka, a jego mina zrobiła się jeszcze bardziej zbolała, niż przed chwilą. Spuściłam głowę, poprawiając okulary na nosie, kiedy Tomlinson pociągnął mnie za rękę, siadając na jednym z foteli i sadzając mnie sobie na kolanach. Niech to się już skończy, błagam bo nie wytrzymam i zrobię szopkę, ujawniając tym samym Hostem. Czułam na sobie zdziwione spojrzenia bandy Tommo, ale starałam się je zignorować. Tak naprawdę, to w tym momencie byli mi zupełnie obojętni, liczyło się to czy na pewno Al zostaje ich mechanikiem. On dobrze wie, co to znaczy.

- Ona tutaj musi być? – usłyszałam głos Horan ‘a. Nie był on przyjemny, więc musiałam zagryźć policzek od środka, żeby się jakoś nie odpłacić. Spokojnie Madi, wdech i wydech – tylko opanowanie cię teraz uratuje.

- Tak – odpowiedział tym samym tonem Louis. Czasami przestaję go rozumieć. Nie, zaraz. Ja go nigdy nie rozumiałam, nie rozumiem i rozumieć nie będę! Dlaczego mnie broni? Przecież nawet się nie lubimy, chyba …

- No to zacznijmy od początku. To jest mój znajomy, Allan. Umówiliśmy się, że będzie on mi pomagał w naprawianiu waszych maszyn. Miał to robić w przerwach, między zajmowaniem się sprzętem teamu Hostem, ale one chyba nie są w stanie tego znieść – mruknął Liam. Jeszcze chwila i stąd zniknę. Muszę się opanować, tylko spokój nas uratuje.

- Dlaczego? Przecież to nic strasznego mieć wspólnego mechanika – chłopak objął mnie ramionami w pasie, przyciągając bliżej do siebie. Starałam się z całej siły nie dać mojemu oddechowi przyspieszyć, bo to byłby koniec.

No dalej mała. Przecież obie wiemy, że zabrali ci przyjaciela. Dlaczego miałybyśmy się nie zemścić?

Spadaj, dobrze ci radzę. Bo już w tym tygodniu nie pojeździmy na motorze, a do szkoły zawiezie nas autobus.

I tak zaraz nie wytrzymasz.

Pieprzona podświadomość!

- Nie wiedzą, co tracą – zakpił Malik, a mnie właśnie szlak trafił. Nachyliłam się nad uchem szatyna. Za chwilę nie wytrzymam i zdzielę któregoś precyzynym ciosem w potylicę.

- Louis, muszę iść do domu, bo mam jeszcze pracę na studia do zrobienia – powiedziałam cicho, żeby tylko on mnie usłyszał. Po co zwracać na siebie niepotrzebną uwagę? Opuszczać niechciane towarzystwo trzeba dyskretnie, żeby przypadkiem nikt cię przed tym wbrew twojej woli nie powstrzymał.

- Mam cię odwieźć do domu? – zapytał, patrząc prosto w moje oczy. Pokiwałam przecząco głową, podnosząc się z jego kolan i z cichym „cześć” wyszłam z tego cholernego domu, do którego postanowiłam już nigdy więcej w swoim życiu, dobrowolnie nie wracać.

            Wyszłam na ulicę, kierując się do naszego mieszkania. Ja pierdolę, co za zdradziecka szuja. Mam przynajmniej nadzieję, że odda nam wszystko, co nasze kiedy przyjdziemy po to, jak już ktoś zechce być naszym nowym mechanikiem. Wiem, pójdziemy do największego rywala Allana. Wszyscy będą o tym wiedzieć, a zemsta zostanie dokonana! Wyjęłam telefon i wykręciłam numer do Lex. Ciekawe, czy one już też wiedzą.

poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział Dziewiąty: „Wspomnienia, palące umysł.”

            Po dwóch godzinach, kiedy woda wystygła, postanowiłam skończyć się myć. Wyszłam, wytarłam się w przyjemny w dotyku ręcznik, a na włosach zawiązałam drugi. Na sam koniec, gdy byłam już ubrana, zmyłam resztki rozmazanego makijażu. Z powrotem weszłam do mojego królestwa, skąd zabrałam książkę pod tytułem „Święte grzechy” i zeszłam do salonu. Rozłożyłam się na kanapie, nakrywając kocem, który wyjęłam z jednej z puf. Ustawiłam przyciemniane światło, po czym zabrałam się za zgłębianie swojej ulubionej lektury, do której wracałam zawsze, kiedy nie miałam na oku nic innego, co mogłoby się wydawać warte przeczytania.

„ […] – Czy miał pan kiedyś najlepszego przyjaciela? Chodzi mi o kogoś takiego, kto nie jest najlepszy z nazwy, lecz naprawdę. – Jej krótkie rude włosy nie były zadbane. Przeczesała je ręką, rozdzielając na pasemka. – Naprawdę kochałam ją, rozumie to pan? Wciąż nie mogę się z tym pogodzić, że ona … - Z bólu zagryzła dolną 
wargę, po czym napiła się kawy. – Jutro jest jej pogrzeb. […]” *

      Zamknęłam książkę, ówcześnie zaznaczając miejsce, w którym skończyłam swoją ulubioną zakładką. Spuściłam wzrok, obserwując dokładnie każdy kawałek ciemnych paneli. Czy jeżeli ktoś zabiłby Madeleine albo Alexandre ja mogłabym żyć dalej w ten sam sposób? Odpowiedź jest oczywista – nigdy. Kocham je jak siostry, albo nawet i bardziej. Dałabym się wrzucić w ogień, byleby one nie mysiału skakać. Byłyśmy we trzy zawsze; od kiedy tylko pamiętam nie rozstawałyśmy się nawet na krok. Nawet zanim poszłyśmy do szkoły już latałyśmy razem po podwórku doprowadzając sąsiadów do białej gorączki. Pamiętam, jak Hostem rozbiła szybę w samochodzie Starej Jędzy. Wstawiłyśmy się za nią z Lex, mówiąc że to było wyzwanie od nas. Warto było, nawet jeśli nie zyskałyśmy tym w oczach rodziców, to przynajmniej udowodniłyśmy przyjaciółce, że bez względu na wszystko może na nas liczyć, a my jej nie zawiedziemy.

~*~
 
        Trzy małe dziewczynki kopały między sobą piłkę do nogi, śmiejąc się z przechodniów, którzy patrzyli na to z nieukrywanym niedowierzaniem. Nikt nie podejrzewał, że panienki w ich wieku, pochodzące z najbogatszych rodzin w Manchesterze, mogą bawić się w coś tak nieodpowiedniego dla ich płci. Każdy mamrotał pod nosem, że nie wyrośnie z nich nic dobrego i złożeczył, kiedy zabawka niechcący poleciała mu między nogi. A przecież one nie chciały nikomu zrobić nic złego, tylko się bawiły. W pewnym momencie Madeleine, chcąc popisać się swoimi umiejętnościami, kopnęła piłkę z całej siły. Przedmiot uderzył prosto w tylną szybę samochodu Starej Jędzy. Szatynka zakryła z niedowierzania usta, rozszerzając oczy.

- Rodzice mnie zabiją! – pisnęła przerażona, a w jej oczach od razu pojawiły się pierwsze łzy. Bała się, że może dostać karę na spotykanie się z przyjaciółkami, czym już nie raz groziła jej mama. Nie ma nic gorszego i bardziej niesprawiedliwego na świecie!

- Spokojnie, obronimy cię – powiedziała hardo Alexandra, dumnie wypinając pierś. Jednak, kiedy usłyszała głośny krzyk sąsiadki od razu skuliła się w sobie. Pochyliła się lekko do przodu i schowała za Natalie, która z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się raz w samochód, a raz w rozwścieczoną do granic możliwości sąsiadkę. Wszystkie trzy nienawidziły jej z całych swoich dziecięcych serc. Nawet niektórzy dorośli nie tolerowali tego, jak się zachowywała. Dziewczynki wiedziały jednak, że taka argumentacja nie dotrze do rodziców.

       Godzinę później siedziały już w gabinecie mamy Natalie z pokornie spuszczonymi głowami. Rodzice stali nad nimi i co chwilę przegadywali się w coraz to nowych oskarżeniach. Nat nerwowo machała nogami w te i z powrotem. Zawsze chciała, żeby rodziciele uważali ją za swoją dumę. Robiła wszystko, co jej kazali i spełniała sumiennie każdy wyznaczony przez nich obowiązek. Czasami nawet zajmowała się swoim młodszym bratem, kiedy niania wychodziła gdzieś ze znajomymi. Na szczęście bardzo szybko jej przeszło. Nagle blondynka poderwała się z siedzenia i zaciskając dłonie w pięści popatrzyła na dorosłych starając się włożyć w swoją postawę jak najwięcej pewności siebie.

- Nie krzyczcie już na Madi! – zażądała, patrząc prosto w oczy matki szatynki. Leine natychmiast stanęła obok niej i złapała ją za łokieć, szarpiąc mocno. Warknęła cicho do jej ucha, aby przestała, bo nic tym nie zdziała, a jedynie pogorszy ich sytuację. Prośby jednak nie zdawały się przynosić zamierzonego efektu. Davies uniosła błagalne spojrzenie na ojca. Nie chciała, żeby przyjaciółki wpadły przez nią w kłopoty. To ona nabroiła i musiała ponieść tego odpowiednie konsekwencje. – Bo my się z nią założyłyśmy! Musiała z całej siły kopnąć piłkę w samochód Star … To znaczy pani Green! – zaczęła chaotycznie tłumaczyć, jednocześnie wymachując  drobnymi rękami każdą możliwą stronę.

- Natalie? – powiedziała jedna z trzech kobiet, obserwując uważnie poczynania swojej córki. Ruda nie miała zbyt wiele czasu na przemyślenia. Westchnęła ciężko, kiedy wiedziała już co chce zrobić. Po prostu nie mogła postąpić inaczej. Nawet za cenę bury od rodziców.

- Tak – mruknęła pod nosem, ściągając na siebie tym samym niedowierzające spojrzenie dorosłych i szatynki. Madeleine przez chwilę myślała, że wiecznie odpowiedzialna Natalie postanowi po raz kolejny powiedzieć prawdę. Czuła się dumna, że postawiła jednak na ich przyjaźń.

       Prawda była taka, że już wtedy każda z nich była gotowa bez zawahania wskoczyć za drugą w ogień. Kiedy trzeba było wstawić się za jedną z nich żadna nie miała z tym najmniejszego problemu i od razu dobrze wiedziała, co ma zrobić. Nawet, jeśli rodzice byliby źli, to wina za każdy zły uczynek spada na wszystkie trzy, a przez to każda otrzymywała karę łagodniejszą i nie tak straszną do zniesienia niż gdyby cała złość skupiła się tylko na jednej z nich.

~*~

        Wzdrygnęłam się, słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Nawet nie wiem, czego się przestraszyłam. W końcu wiedziałam doskonale, kto postanowił zakłócić krótką chwilę mojego spokoju. Podniosłam się niespiesznie z siedzenia i udałam w kierunku przedpokoju, gdzie znalazłam dwie osoby, które przewidziałam tutaj zastać – Madeleine i Alex. Westchnęłam ciężko i pokiwałam głową z niedowierzaniem, widząc do jakiego stanu się doprowadziły. Jednak nie byłam w stanie powstrzymać delikatnego uśmiechu, który samoistnie wpłynął na moją zmęczoną twarz. Usiłowałam usnąć na tej kanapie, ale nic mi to nie dało, ponieważ podświadomość chciała poczekać na te dwie wariatki, które teraz starały się zachowywać jak najciszej, ale i tak średnio im to wychodziło. Jakie to słodkie, że nie chciały mnie obudzić. Żeby pokazać im, że stoję tutaj włączyłam światło. Ich wzrok od razu padł na mnie. Od razu zmrużyły przekrwione oczy. Zalane w trupa nie były, ale alkohol czuć było od nich na kilka metrów.

- Śmierdzicie – stwierdziłam, łapiąc dwoma palcami za nos, a drugą dłonią machając teatralnie dłonią przed twarzą, jakbym odpędzała od siebie niechciane zapachy. Lex pokazała mi język, na co zaśmiałam się kpiąco.

      Odwróciłam się na pięcie, udając  kierunku mojego pokoju. Teraz, kiedy już wiem, że te kretynki są całe i zdrowe, to Morfeusz spokojnie może szykować dla mnie miejsce w swojej krainie. Rzuciłam się z impetem na łóżko, zamknęłam oczy, po czym od razu odpłynęłam, pozwalając sobie w końcu na upragniony sen.

Hostem's POV

       Poczułam na twarzy ciepłe promienie słońca, które wpadały do pokoju przez niedosunięte rolety. Przekręciłam się niechętnie na drugą stronę, po czym nakryłam głowę miękka poduszką, która jeszcze kilka sekund wcześniej spoczywała pod nią. Skrzywiłam się nieznacznie, kiedy poczułam jak przez moją głowę przechodzi fala tępego bólu. Westchnęłam ciężko, podnosząc się niechętnie do pozycji siedzącej. Nie chce mi się wstawać, ale jestem pewna, że to cholerne słońce już nie pozwoli mi usnąć. Do tego kac okazał się naprawdę być mordercą. Mam nadzieję, że seryjnym, bo nie przeżyję, jak Alex będzie w lepszym stanie niż ja, chociaż wypiła znacznie więcej. Wyszłam ślamazarnym krokiem na korytarz, gdzie spotkałam uśmiechającą się szeroko Natalie. Pokiwałam przecząco głową, co miało być uprzejmym ostrzeżeniem z mojej strony i zeszłam ze schodów prosto do kuchni. Tam oczywiście zastałam szczerzącą się do mnie Sorex. Tak bardzo nienawidzę jej w tym momencie, że aż nie da się tego opisać słowami ze słownika ludzi kulturalnych. Zwymyślałam na nią kilka epitetów, nie wszystkie były niewulgarne - chociaż naprawdę bardzo się starałam, po czym usiadłam naprzeciwko niej.

- Coś nie w humorze dzisiaj jesteś skarbie – zaszczebiotała słodko i pomachała niewinnie rzęsami. Czasami zastanawiam się, jak można być w niektórych, bardzo nieodpowiednich momentach aż tak podobnym do Alicii. Westchnęłam ciężko, zabierając przyjaciółce sprzed nosa szklankę ze zbawienną wodą mineral.

- Spadaj na drzewo, Stane – mruknęłam pod nosem. Odstwiłam puste naczynie na blat i wstałam z krzesła, od razu idąc w kierunku łazienki. Jeszcze chwila w towarzystwie którejkolwiek z tych wrednych żmij, a wyląduję w psychiatryku.

Sorex's POV

            O tak, denerwowanie skacowanej Madeleine jest na pewno bardzo niebezpiecznym zajęciem, bo w tym stanie potrafi pobić nawet mnie czy Nat, ale w końcu bez ryzyka nie ma zabawy. Podniosłam się z krzesła i poszłam do salonu. Natalie stwierdziła, że musi pojeździć na motocyklu, ponieważ jej się cholernie nudzi, więc nie zatrzymywałam jej. Można stwierdzić, że jestem teraz sama w domu, bo Madi na sto procent za chwilę uśnie w tej swojej ukochanej wannie. Czasami wydaje mi się, że zastępuje jej chłopaka. Rozsiadłam się na kanapie, biorąc do ręki książkę, która leżała na stoliku do kawy. Przeczytałam w myślach tytuł. Znam ten bestseller i muszę powiedzieć, że całkiem mi się podoba. Nie miałam nic innego do roboty, więc po prostu otworzyłam przedmiot na jakiejkolwiek stronie i zaczęłam czytać słowa, napisane przez autorkę.

            „ […] – Czy miał pan kiedyś najlepszego przyjaciela? Chodzi mi o kogoś takiego, kto nie jest najlepszy z nazwy, lecz naprawdę. – Jej krótkie rude włosy nie były zadbane. Przeczesała je ręką, rozdzielając na pasemka. – Naprawdę kochałam ją, rozumie to pan? Wciąż nie mogę się z tym pogodzić, że ona … - Z bólu zagryzła dolną wargę, po czym napiła się kawy. – Jutro jest jej pogrzeb. […]” *

            Zamknęłam książkę z głuchym trzaskiem. Jeżeli ktokolwiek zrobiłby coś jednej z moich przyjaciółek, to najpierw zabiłabym jego, a potem siebie. Nikt nie ma prawa, żeby traktować je tak, jak ja. Westchnęłam ciężko, przypominając sobie dzień, w którym dowiedziałam się, że wyjeżdżam za parę lat na studia prawnicze do Londynu. Gdyby nie Hostem i Mygale, to mogłabym otrzymać zakaz wykonywania tego zawodu z powodu przebywania w więzieniu.

~*~

            Blondynka wpadła do swojego pokoju jak burza. Rodzice powiedzieli jej właśnie, że może porzucić swoje marzenie o zostaniu piłkarką, gdyż  miejsce w Oxfordzie już na nią czeka. Tak, Alexandra Stanie chciała w przyszłości uganiać się za kawałkiem skóry nie zważając na pogodę i inne przeszkody. Jednak to jest teraz nieaktualne, a co za tym idzie wszystkie jej starania i godziny ciężkich treningów poszły na marne, ponieważ dwójka ludzi, która powinna ją we wszystkim wspierać, właśnie sprawiła jej niewyobrażalne cierpienie. Rzuciła się nic nikomu niewinne biurko i jednym ruchem ręki zrzuciła z niego wszystkie rzeczy. Szklane ramki z trzaskiem uderzyły o podłogę i rozpadły się na kilkaset drobnych kawałków, laptop zaiskrzył, wydając ostatnie tchnienie, a ołówki długopisy i kartki bezwładnie opadły na drewniany parkiet. Oparła się o blat mebla, dysząc ciężko ze zdenerwowania. Zamknęła oczy, zagryzając dolną wargę do tego stopnia, że po kliku sekundach poczuła w ustach metaliczny smak krwi. Dlaczego do jasnej cholery oni zawsze muszą decydować za nią?! Odkąd pamięta nic nie wolno było jej zrobić po swojemu. Zawsze tylko ślepo wypełniała polecenia opiekunów wierząc, że kiedyś odwdzięczą jej się tym, że będzie mogła samodzielnie wybrać swoją życiową ścieżkę. Z ust blondynki wydobył się głośny wrzask, którego nie była już dłużej w stanie powstrzymywać. Wplotła palce we włosy, zaciskając dłonie w pięści z całej siły i upadła na kolana, wciąż nie przestając krzyczeć, chociaż powoli zaczynała już opadać z sił.

- Uspokój się!  – usłyszała warknięcie starszego brata, który nagle pojawił się w drzwiach. Nic to jednak nie dało. Ona cały czas krzyczała, jakby od tego zależało jej życie. Zrezygnowany Dylan wziął do ręki telefon, po czym wykręcił numer do jej przyjaciółki.

            Piętnaście minut później w domu państwa Stane pojawiły się Mygale i Hostem. Ta pierwsza od razu podeszła do Sorex, obejmując ją od tyłu i starając się odciągnąć od półki z książkami, z której po kolei spadały poszczególne egzemplarze. Madeleine natomiast podbiegła do niej od przodu i z całej siły spoliczkowała tak, że blondynkę aż odrzuciło. Zamrugała kilkakrotnie, starając się zrozumieć, co się dookoła niej dzieje.

- Damy radę – powiedziała twardo Madeleine, łapiąc w dłonie oba policzki przyjaciółki i sprawiając, że patrzyły sobie teraz prosto w oczy. Dobrze wiedziała, o co chodzi. Od kilku lat miały cały czas ten sam problem. I razem dzielnie walczyły, aby w końcu się go raz na zawsze pozbyć.

~*~

            Niechętnie podniosłam się z kanapy, kiedy usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Spokojnie ludzie, przecież się nie pali. Zrezygnowana przekręciłam zamek w drzwiach i, jak zawsze z resztą, bez patrzenia przez wizjer otworzyłam je na całą szerokość. Było to ogromnym błędem, ponieważ przede mną stał Tomlinson z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chciałam z powrotem zamknąć drzwi, ale niestety przeszkodziła mi w tym jego głupia stopa. Mruknęłam coś dziwnego pod nosem, otwierając drzwi i chciałam zamachnąć się jeszcze raz, ale ciota mi w tym przeszkodziła.

- Nie radzę – warknął w moim kierunku, wchodząc do środka, jak gdyby nigdy nic. Prychnęłam pod nosem, trzaskając z całej siły drewnianym przedmiotem. Louis podskoczył, po czym obdarzył mnie wściekłym spojrzeniem. Pamiętaj, że jesteś Alex Stane. No pamiętam, pamiętam! Przewróciłam mimowolnie oczami, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- Madeleine śpi, a ja nie mam zamiaru jej budzić powiedziałam twardo, przyglądając mu się uważnie. Niech nie myśli, że zawsze może robić wszystko, co mu się żywnie spodoba. Już ja mu na to nie pozwolę.

- Ja do ciebie.– stwierdził, przemieszczając się do salonu i zajmując miejsce na kanapie. Zdziwił mnie tym, przyznaję, a jednocześnie zainteresował. Jednak nie na tyle, żebym zaczęła chociażby tolerować jego towarzystwo w naszym mieszkaniu. Niechętnie poszłam w jego ślady, tylko że stanęłam oparta pod ścianą. Niech on sobie już pójdzie.

- Słucham – ponagliłam go, machając ręką, żeby się pośpieszył. Nie chciałam przecież zmarnować na niego całego wieczoru. Cenię swój czas, a co za tym idzie lubię przeznaczać go na zajęcia, które chociażby w najmniejszym stopniu mnie interesują. Rozmowa z Tomlinsonem na pewno do nich nie należy.

- Dobrze wiem, że ty też wiesz coś o tym, co dzieje się z moją siostrą. Minęło zbyt dużo czasu, żebyście nie rozmawiały na ten temat pomiędzy sobą – stwierdził, bez jakichkolwiek wstępów. Mogłam się domyślić, że nie odpuści tak łatwo sprawy z Lottie. Szkoda, że w ogóle do niej dopóścił. Przecież uważa się za takiego idealnego brata. Niech tę teorię poprze teraz odpowiednimi faktami i wtedy się do mnie ewentualnie zgłosi.

- Nawet, jeśli bym chciała cokolwiek ci powiedzieć, a tak oczywiście nie jest, to nie mogę. Obiecałam to Charlotte – mruknęłam, odwracając głowę. Modliłam się w duchu, żeby Davies obudziła się o przyszła tutaj. Tommo na pewno skupiłby wtedy całą swoją uwagę na niej, a ja miałabym mój święty spokój. W tym momencie zaczęłam bardzo doceniać pomysł Mygale z jazdą na motocyklu.

- Dlaczego robicie z tego wszystkie taką wielką, kurwa, tajemnicę? – warknął, podnosząc się z fotelu i łapiąc moje ramiona przygwoździł mnie do ściany, syknęłam cicho. Zaczyna się robić ciekawie. Uniosłam głowę i popatrzyłam mu z wyzwaniem prosto w oczy. Jak odchodzić z tego świata, to z przytupem.

Hostem's POV

            Obudziłam się, słysząc dość głośne rozmowy z salonu. Miałam z automatu opieprzyć dziewczyny, ale w ostatnim momencie powstrzymałam się i postanowiłam zejść na dół. Stanęłam w miejscu, zakrywając usta dłonią, kiedy zauważyłam, co Tommo robi z moją przyjaciółką. Zamrugałam kilkakrotnie, podchodząc do nich i kładąc mu dłoń ma ramieniu. Odkręcił się, a ja w ostatnim momencie uniknęłam mocnego policzka. Znowu chciał mnie zabić za niewinność, kiedyś w końcu się za to na nim zemszczę. I za ten wgnieciony samochód również. Muszę w końcu poprosić Allana, żeby go naprawił.

- Jeżeli zaraz się nie uspokoisz, to będę zmuszona cię stąd wyprosić – ostrzegłam uczciwie, cofając się krok do tyłu. Mimo wszystko bezpieczeństwo powinno stawiać się na pierwszym miejscu. Szkoda, że Alex o tym zapomniała i teraz znajduje się w dość niefortunnym położeniu, z którego oczywiście to ja muszę ją uratować. Ciekawa jestem, jak ona sobie poradzi na tym strasznym świecie, kiedy mnie już zabraknie. A przy moim stylu bycia jestem pewna, że nie zabawię długo na tym ziemskim padole.

- Ubieraj się, idziemy porozmawiać – odwarknął i złapał z całej siły mój nadgarstek, prowadząc mnie do mojego pokoju. Przyspieszyłam, żeby go wyprzedzić i w ostatnim momencie zastawiłam drzwi swoim ciałem, żeby nie mógł wejść do środka. Zbyt wiele tam jest.

- Poczekaj chwilę. Przebiorę się i będziemy mogli iść gdzieś tam – mruknęłam, wchodząc do pokoju. Nie miałam już ani siły, ani chęci, ani odpowiedniego samozaparcia, żeby wdawać się z nim w kolejną bezsensowną kłónię, dlatego postanowiłam wyjątkowo skapitulować. Dla świętego spokoju.
           Podeszłam do szafy i wygrzebałam z niej czarne chinosy z szelkami, tego samego koloru bokserkę oraz jasną marynarkę. Założyłam to wszystko na siebie. Zrezygnowana wyjęłam wysokie, beżowe szpilki i nasunęłam je na stopy. Chciałabym teraz założyć trampki, albo coś takiego, ale czuję się pewniej, kiedy stoję przy nim na obcasach. Przynajmniej nie ma pomiędzy nami aż tak dużej różnicy zrostu. Założyłam jeszcze tylko okulary, wzięłam torebkę i wyszłam z pokoju. Louis stał naprzeciwko drzwi, oparty o ścianę, ze skrzyżowanymi rękoma i zgiętą w kolanie nogą. Nie powiem, wyglądał sobie przystojnie i cholernie atrakcyjnie w tej pozycji z wciąż naburmuszonym jak u pięciolatka wyrazem twarzy, ale nie na tyle, żeby mnie to ruszyło. Machnęłam na niego ręką i ruszyłam w kierunku schodów. On bez słowa ruszył za mną. Machnęłam do Lex, która usiłowała rozmasować sobie ramiona. Już widzę te pretensje jak wrócę. Głównie o paskudne siniaki, szpecące jej idealne ciało.

            Około minutę później wsiadałam do jego Mercedesa. Marzenie, nie samochód, ale jak na razie muszę pozostać przy moim Volkswagenie. Nie, żeby coś. Bardzo go lubię i ogólnie przyjemnie mi się nim jeździ, ale fajnie byłoby mieć coś lepszego. Świadomość tego, co robię wróciła, kiedy tylko szatyn odpalił silnik i ruszył. Przecież on na pewno wywiezie mnie na jakieś odludzie, zgwałci, zabije i zakopie moje martwe ciało pod jakimś mostem, kilkaset kilometrów za Londynem. Moje oczy automatycznie poszerzyły się, a całe ciało mimowolnie wbiło w siedzenie. Mamo … Ekchem. Chciałam powiedzieć, babciu ratuj! Nie, naoglądałam się za dużo filmów.

- Powiecie mi w końcu, co stało się mojej siostrze, że wróciła do domu w takim stanie i to przed końcem lekcji? – zapytał nagle, przez co podskoczyłam przestraszona na fotelu. – I nie powtarzaj tej samej gadki o tym, że nie możesz – wyprzedził moją odpowiedź. Wzruszyłam ramionami, patrząc w szybę przed siebie. Skoro sam zna odpowiedź, to dlaczego wciąż wałkuje ten sam temat? Drgnęłam lekko, kiedy poczułam chłód na całym ciele. Zaczynam żałować, że nie wzięłam czegoś cieplejszego, niż marynarka.

- Dlaczego nie zapytasz Charlotte? – mruknęłam, siląc się na jak najbardziej obojętny ton głosu. To był chyba błąd, bo szatyn z całej siły zacisnął dłonie na kierownicy. Automatycznie odsunęłam się, aż do drzwi, wbijając w nie nieprzyjemnie swoje ciało, jakbym chcia przez nie przeniknąć i znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu, oddalonym o przynajmniej milę od Tommo - tykającej bomby zegarowej. To tak na wszelki wypadek.

- Pytałem, ale powiedziała mi tyle, co wy – warknął, gwałtownie przyspieszając. Nie jest dobrze. Niech wyładowuje swój gniew w inny sposób. Nie zamierzam zgonąć rzem z nim w wypadku.  – Chociaż nakieruj mnie na to, co się stało – wydaje mi się, czy Louis Tomlinson ma błagalną minę. Gdyby nie sytuacja, w jakiej się aktualnie znajdujemy, to na pewno zrobiłabym mu zdjęcie. A potem obkleiła nim cały swój pokój. W końcu nie często ma się okazję, żeby doprowadzić go choćby do głupiej prośby, a co dopiero do błagania.

- Powiedzmy, że jest ktoś, kto bardzo stara się o twoją uwagę, a skoro ty nie zwracasz na tą osobę najmniejszej uwagi, to on … albo ona, mści się na Charlotte – wytłumaczyłam najbardziej ogólnikowo, jak się tylko da. Wzruszyłam lekko ramionami, sama nie wiem po co, ale wydało mi się to odpowiednie.

- Dziewczyna czy chłopak? – westchnęłam cicho, kiwając przecząco głową. Dlaczego on nie docenia tego, że staram się mu coś powiedzieć, ale żeby brzmiało to tak, jakbym nie powiedziała nic? To wcale nie jest tak łatwa sztuka jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać.

- I tak już dużo ci powiedziałam. – mruknęłam pod nosem, odwracając wzrok w kierunku szyby. Nagle Tommo zatrzymał się, a moje oczy zwiększyły kilkakrotnie swoje rozmiary. Ja wiedziałam, że on chce mnie zabić. Jesteśmy w lesie, daleko od miasta, żadnego człowieka w pobliżu – morderstwo idealne.

- Wysiadaj. – powiedział ostro, samemu robiąc to, co mi kazał. Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły ja zablokowałam je za pomocą zamka centralnego. Usłyszałam jego głośny śmiech, a chwilę potem otworzył wszystkie wejścia za pomocą kluczyka. No tak, technologia ponad wszystko. Kurwa.

            Nie czekając na żaden ruch z mojej po prostu wyjął mnie z samochodu i przerzucił sobie przez ramię. Nie bawię się tak. Zaczęłam uderzać go pięściami po plecach. Wzmogło to tylko jego rozbawienie, więc postanowiłam przestać. Poprawiłam okulary na nosie, starając się choć trochę ogarnąć. Nie będę przecież jego prywatnym, przenośnym kabaretem. Chłopak postawił mnie na ziemi, ale równie szybko jak to zrobił musiał ratować mnie przed upadkiem, ponieważ szpilki zapadły mi się w błocie. Boże, dzięki ci! Przynajmniej jednych się pozbędę.

- Nie mogłeś powiedzieć, żebym założyła na siebie coś innego, niż to co mam teraz? – mruknęłam, udając wściekłą i odsuwając się do niego trochę.

- Nie pytałaś – wzruszył ramionami, podchodząc do… motocyklu. O cholera. Czy on coś podejrzewa? Nie, on przecież nie może nic wiedzieć. Tak bardzo pilnowałyśmy naszej tajemnicy, że on nie może się domyślać.

- Po co ci to? – wskazałam palcem na BMW, które tak swoją drogą nie jest w cale takie złe. Gdyby nie fakt, że teraz muszę być Madeleine, to pokazałabym mu, co robi się z takimi maszynami.

- Zauważyłem ostatnio, że masz prawo jazdy na motory, więc postanowiłem, że będę uczył cię jeździć, dopóki nie powiesz mi, dlaczego Charlotte płakała. – uśmiechnął się wrednie, podchodząc do pojazdu na dwóch kółkach. To ma być kara, czy nagroda?

- Żartujesz sobie ze mnie? – spuściłam ręce wzdłuż ciała, zaciskając pięści. Chce móc utrzeć mu tego nosa! Nienawidzę być Madeleine w obecności któregokolwiek z bandy Tomlinsona, z nim samym na czele.

- No nie bądź taka, tylko chodź. Przecież cię nie zabiję – ewidentnie hamował wybuch śmiechu. Widać było, że aż się nim dławił. Już ja mu pokażę, jak się jeździ na motorach… Chociaż. Raz kozie śmierć.

~*~
* Cytat z książki, pt. "Święte grzechy", autorstwa Nory Roberts.