poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział Piąty: „Kiedy twój wróg nie wie, że jest twoim wrogiem.”

Wrogowie często mówią prawdę, przyjaciele nigdy.
~ Cyceron
~*~
        Piosenka „Wake me up” z każdym kolejnym dniem staje się coraz bardziej przeze mnie znienawidzonym utworem. Dziewczyny, jeszcze na wakacjach, ustawiły mi ją dla jaj, jako budzik, a ja jakoś nie mam w sobie chęci i motywacji, żeby zmienić ją na przypadkowy, systemowy dźwięk. Chyba jednak w końcu się za to wezmę, bo nie mam zamiaru słuchać durnych rozkazów w poniedziałek rano. Przekręciłam się na plecy z głośnym jękiem, po czym zaczęłam wpatrywać się w śnieżnobiały sufit. Nic mi się nie chce, najlepiej dla mnie byłoby, gdybym została w łóżku i nic nie robiła. Po pięciu minutach bezczynności stwierdzam, że w końcu muszę się ruszyć, bo spóźnię się na uczelnię, a takiej uczennicy, jak ja to nie wypada. Masakra. Zwlekłam się niechętnie z łóżka, z ogromnym bólem egzystencjalnym zostawiając ciepłą pościel na pastwę zimnego losu i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej ciemne, dżinsowe spodnie, czarny sweterek i tego samego koloru wysokie, zamszowe szpilki. Jeżeli się w nich dzisiaj nie zabiję, to będzie to sukces na skalę światową. Podreptałam do łazienki, po drodze spotykając, równie zaspaną, jak ja sama, Alex, która najprawdopodobniej zaraz ma zrobić nam wszystkim śniadanko. Tak, zdecydowanie częściej muszę wygrywać z nią takie zakłady, bo to działa tylko na moją korzyść. Do pierwszego razu, który oczywiście nigdy nie nadejdzie. Nie ma szans, to ja jestem najlepsza.
       Po szybkim prysznicu i dobraniu odpowiedniej biżuterii siedziałam już w kuchni przy wysepce kuchennej i zajadałam się kanapkami z białym serkiem. Oczywiście Lex nie omieszkała poinformować mnie, że najwyższy czas udać się na jakieś zakupy. Zdaję sobie sprawę, że miała na myśli, żebym to akurat ja poszła do sklepu, bo jako jedyna mam prawo jazdy, ale i tak zabiorę którąś ze sobą. Nie ma bata, żebym jechała do spożywczego sama, bo znów skończy się na tym, że nie będę wiedziała, co mam kupić i wrócę z niczym, albo z połową sklepu, której nie będę w stanie sama wtargać do naszego mieszkania. To też było bardziej niż prawdopodobne.
       Dzisiejszy dojazd do szkoły był zaskakująco szybki. Po pół godziny stawałam już na parkingu. Zdziwił mnie widok prawie całej żeńskiej części uczelni, stojącej przy jednym z samochodów, ale kiedy zobaczyłam zrezygnowaną twarz stojącej z boku Charlotte wiedziała, co się dzieje. Mygale jako pierwsza szła w jej kierunku, żeby odciągnąć ją od tego całego zbiorowiska. Kiedy tylko się przy niej znalazła, złapała ją za nadgarstek i zaczęła iść w naszym kierunku. Widać było, że Char nie pasuje cała ta sytuacja. Nie stawiała nawet najmniejszych oporów i z boku wyglądała jak ludzkich rozmiarów, szmaciana lalka.
- Gwiazda jest w swoim żywiole? – zapytałam sarkastycznie, mierząc Louisa wzrokiem od góry do dołu. Nawet nie zauważył, że jego siostra zniknęła. Przewróciłam lekceważąco oczami. Objęłam dziewczynę w pasie i w pocieszającym geście potarłam ją otwartą dłonią po plecach.
- Jak widać – odparła gorzko blondynka, spuszczając wzrok. Alex przytuliła ją do siebie, przez co musiałam zrobić krok do tyłu, aby zdołały utrzymać równowagę i nie przewróciły się na schody, przy okazji łamiąc sobie karki.
- Nie martw się, to frajer jakich mało, a takimi nie należy się przejmować – powiedziała, pocierając jej plecy tak, jak ja zrobiłam to kilkanaście sekund wcześniej.
       Rozmawiając na różne, mało ważne tematy ruszyłyśmy w kierunku wejścia na uczelnię. Pierwszą lekcję każda z nas miała osobno, więc rozchodziłyśmy się po kolei. Dziewczyny miały o tyle fajnie, że ich zajęcia odbywały się na jednym piętrze, a ja musiałam iść jedno wyżej. Nie uśmiechało mi się siedzenie samej przez kolejne dziesięć minut, ale mówi się trudno. Zajęłam miejsce na ławce. Korytarz był praktycznie zupełnie pusty. Jedynie kilku chłopaków przechadzało się w te i z powrotem. No tak, przecież wszystkie dziewczyny aktualnie zajmowały się podziwianiem Tommo. Frajerki. Nie mam pojęcia co takiego ciekawego i ekscytującego jest w zostaniu zdobyczą na jedną noc. Zaliczenie przez neandertalczyka? Czy ich poczucie godności na prawdę jest aż tak przerażająco niskie?
       Równo z dzwonkiem weszłam do klasy i z „niecierpliwością” czekałam na przyjście wykładowcy. Najchętniej już bym stąd uciekła i poszła do Allana po mój nowy motocykl, żeby pojechać na opuszczony tor i sprawdzić, jak się będzie sprawował. Zdecydowanie mi się spodobał, a przez te wszystkie emocje nie miałam szans nawet się nim nacieszyć. Westchnęłam ciężko nad swoim ciężkim losem i wyjrzałam przez otwarte okno, opierając brodę na dłoni. W pewnym momencie poczułam, jak ktoś kłuje mnie w żebra. Podskoczyłam przestraszona i od razu odwróciłam się w kierunku napastnika. Jakie było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam Lolitę – największą plotkarę w szkole i przyjaciółkę Alicii. Była tak głupia, że podobał jej się pseudonim, wymyślony przez złośliwych facetów, którym bez problemu wskakiwała do łóżek. Tak, to właśnie miałam na myśli mówiąc o zerowym poczuciu własnej wartości. Nie wiem co gorsze... Jeden neandertalczyk czy połowa uczelni. Tomlinson naprawdę robi im za prawdziwą konkurencję. Pokręciłam głową, chcąc odpędzić od siebie niepotrzebne myśli, żeby nie wyjść na zawieszoną w czasoprzestrzeni idiotkę. Podniosłam wysoko brew.

- Dlaczego sam Tommo pytał, o której kończysz lekcje? – wypaliła podekscytowana, a ja zachłysnęłam się w tym momencie własną śliną. Poczułam łzy, spływające mi po policzkach, kiedy starałam się powstrzymać głośny kaszel i nie dopuścić w ten sposób do zwrócenia na siebie uwagi całej sali. Amanda chyba zauważyła, że zaczynam się dusić, ponieważ wspaniałomyślnie chwyciła swój futerkowy zeszyt i zaczęła mi machać nim przed twarzą. Czego ten palant znowu chce? Zabić mnie? Domyślił się, że to ja jestem Hostem? Ten cały Liam musiał mu coś nagadać. Pozbędę się najpierw Tomlinsona, a potem jego. Będę tylko potrzebowała sznura, podpałki i starego samochodu...
- Mam nadzieję, że mu nie powiedziałyście – mruknęłam pod nosem, obserwując ją morderczym wzrokiem, kiedy w końcu  udało mi się doprowadzić do normalnego stanu. Przełknęłam ślinę, ocierając policzki wierzchem dłoni.
- Alicia musi mu się przecież jakoś podlizać, żeby po raz kolejny chciał się z nią przespać. Ciebie nie było na tej imprezie, to nie wiesz, ale Hostem weszła im w połowie do pokoju – powiedziała, wzruszając ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Ledwo powstrzymałam wybuch śmiechu, nie chcąc doprowadzić do żenującej sytuacji, kiedy to starałam się złapać oddech, a Lolita wachlowała mnie swoim debilnym zeszytem, który i tak prawdopodobnie miał same puste kartki, albo zarysowane jakimiś głupi serduszkami. A to dziwka.

       Całą resztę lekcji usiłowałam zignorować bezustanne gadanie Amandy. Cały czas pieprzyła, jaki to Tomlinson nie jest wspaniały i pasowali by do siebie z Ali. Miałam jej serdecznie dość. Gdyby nie fakt, że jest lekcja, to na pewno uciekłabym od niej, jak najszybciej by się tylko w tych wysokich szpilkach dało. Hostem podpowiadała mi, żebym wbiła jej w gardło ołówek, a potem rozpłakała się i udawała, że wleciał przez okno i w ostatnim momencie udało mi się go uniknąć, a szczęścia tego nie miała moja koleżanka. Zignorowałam ją z wielkim trudem. No, ale niestety muszę ją znosić.
       Zaraz po tym, jak zadzwonił dzwonek, pierwsza wyszłam szybkim krokiem z klasy, udając się pod salę do języka łacińskiego. Na reszcie mogłam pozbyć się tej nakręconej katarynki. Dowiedziałam się już chyba wszystkiego o Tommo, co tylko da znaleźć się w Internecie i nie tylko. Podała mi nawet długość jego penisa, a wiedzę o tym tłumaczyła, mówiąc że Alicia jej powiedziała. Bo ma doświadczenie, widziała wiele podobnych i ma porównanie. To jest jakaś totalna masakra. Zdecydowanie ostatnie sześćdziesiąt minut mojego życia mogę zaliczyć do tych, które bezpowrotnie straciłam. Kiedy tylko zobaczyłam, jak Natalie idzie w moją stronę z wielkim uśmiechem na ustach zamknęłam oczy i podniosłam rękę do góry, zasłaniając jej twarz.

- Jedno słowo o tym frajerze, a zwariuję. Amanda zdała mi chyba całą relację z jego życia i podała wszystkie walory anatomiczne, nie oszczędzając pikantnych szczegółów – powiedziałam, dotykając lewą dłoń do czoła. Usłyszałam perlisty śmiech przyjaciółki.

- Wiesz, że Tomlinson coś do ciebie ma? – odwróciłam się natychmiast w stronę Lex z mordem w oczach. Ta w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami i wyszczerzyła się jeszcze bardziej, niż Mygale. Nic nie odpowiedziałam, tylko skrzyżowałam ręce na wysokości piersi i obraziłam się na cały świat. Usiadłam na ławce, zakładając nogę na nogę, a dziewczyny jak na złość cały czas coś o nim nawijały.

~*~
 
          Cała reszta szkolnego dnia minęła mi na tłumaczeniu wszystkim dookoła, że nic nie łączy mnie z Louisem Tommo Tomlinsonem i nie mam zielonego pojęcia, czego ten człowiek ode mnie chce. Oczywiście było bardzo wiele różnych teorii na temat naszych relacji, ale każda coraz to bardziej fantazyjna od drugiej. Jedna z nich mówiła, iż rzekomo jesteśmy parą, ale ukrywamy to, żeby moi rodzice się nie dowiedzieli. Masakra, jakiej jeszcze nigdy nie było. W takich właśnie momentach uwielbiałam swoją kompletną anonimowość i żałowałam, że tym pseudo studentom zależy na każdej plotce, nawet takiej z życia nudnego nerda bez życia. Bez sensu. Oczywiście moje kochane przyjaciółki tylko śmiały się pod nosem i nie zamierzały mi pomagać. Jedynie Charlotte, raz na jakiś czas, łaskawie odzywała się w tej sprawie twierdząc, że nie jestem w typie jej brata. 

         Aktualnie wychodzimy z budynku. Zrobiło się całkiem zimno, a inteligentna ja nie wzięła nic, co mogłabym teraz założyć. Założyłam, więc ramię na ramię i z całej siły staram się nie zamarznąć. Coś czuję, że jutro przyjdę do szkoły w kurtce. Szłam ze spuszczoną głową, a co za tym idzie – nie wiedziałam, co się dookoła mnie dzieje. Dopiero, kiedy wpadłam na plecy Alex ocknęłam się, poprawiłam swoje (cholerne) okulary i zaczęłam rozglądać. Cała chmara dziewczyn gnieździła się i przepychała w jednym miejscu. Dobrze wiem, o co chodzi. To Louis przyjechał po swoją siostrę. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy z samochodu wysiadł również ten cały Niall. Nie zwróciłyśmy na to uwagi, a co za tym idzie – po pożegnaniu z blondynką udałyśmy się w kierunku mojego samochodu. Już miałam wsiadać do środka, ale w ostatnim momencie ktoś złapał mnie za ramię i przekręcił przodem do siebie. Pamiętaj, że teraz jesteś Madeleine. Pisnęłam przerażona, otwierając szerzej oczy. Czułam się jak debilka, dosłownie. No bo kto normalny najpierw stoi jak wryty z szeroko otwartymi oczami, a po chwili zastanowienia zaczyna piszczeć.
- Dziś wracasz lepszym samochodem – powiedział Louis, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Po moich plecach przeszedł dziwny dreszcz, spowodowany zapewne tym, że cały czas nasze ciała w minimalnym stopniu się stykały. Dreszcz obrzydzenia, nienawiści i kompletnego braku szacunku w stosunku do niego za to, jak traktuje te wszystkie naiwne dziewczyny. Oprócz duetu A&A. Ich akurat nienawidzę.
- No chyba nie. Muszę odwieźć moje przyjaciółki do domu, a i tak nie mam zamiaru przebywać, jak również z rozmawiać z tobą. Robię to tylko z ludźmi elokwentnymi i inteligentnymi, a ty nie zaliczasz się do żadnych z nich – powiedziałam, starając się przybrać jak najbardziej pewny siebie głos. Do sznura, podpałki i starego samochodu będę potrzebowała jeszcze folii, pistoletu i jakieś zapalniczki, albo zapałek...
- Niall z chęcią zajmie się ich szoferką. Musisz tylko oddać mu kluczyki – pokręciłam energicznie głową. Nie ma takiej siły, która zmusiłaby mnie do oddania im dobrowolnie mojego biednego skarba. Niech mu się przyjrzy uważnie. Wgniecenie dalej jest na drzwiach. Nikt, kto skrzywdził mój samochód nie ma prawa do niego wsiadać.
- Żaden z was nie dowie się, gdzie mieszkamy – powiedziałam pewnie. Na szczęście Hostem postanowiła mi pomóc. Chłopak zamknął oczy i przeczesał nerwowo włosy. Nie dam sobie ręki uciąć, ale wydaje mi się, że zaczął liczyć do dziesięciu. Czyżby nic nikomu niewinna Madeleine aż tak działała mu na nerwy? Kątem oka spojrzałam na dziedziniec. Tak, jak myślałam większa część studentów patrzyła prosto na nas. Chciałam pokazać im środkowy palec, ale na szczęście w porę się od tego powstrzymałam.
- Proszę cię. Myślisz, że nie wiem, gdzie była moja siostra? – zapytał, uśmiechając się sarkastycznie. Tym razem to ja zacisnęłam powieki. Przecież tak uważałam, żeby nikt nas nie śledził. Muszę potem uważnie obejrzeć wnętrze Volkswagena, czy ten nażelowany debil nie przypiął czegoś w środku, kiedy wrzeszczał na Charlotte.
        Nie zdążyłam nic zrobić, a poczułam, jak unoszę się w powietrzu. Kretyn najnormalniej w świecie przerzucił mnie sobie przez ramię, jak jakiś pięciokilowy worek kartofli. Zaczęłam się wyrywać i szarpać na wszystkie strony, ale to nic nie dawało – był dla mnie za silny. Czemu nie ten fakt nie dziwi? Kiedy doszliśmy do samochodu ten cały Niall wyjął mi kluczyki z kieszeni spodni. Biedna Mygale. Ciekawe, czy znalazła już w torebce swoje nożyczki i czy obcina włosy, żeby jej nie rozpoznał. Ja mam swoje okulary, które musiałam poprawić, żeby nie spadły mi z nosa, kiedy Louis łaskawie postawił mnie na ziemi. Nie stałam jednak zbyt długo. Zostałam władowana do samochodu w dość niedelikatny sposób, a zaraz potem moje drzwi zostały zablokowane. Zauważyłam, że Charlotte będzie jechać moją Jettą. Rzuciłam im przerażone spojrzenie. A co, jeśli ten psychopata chce mnie zabić, a zwłoki pochować gdzieś w lesie? Na samą myśl zaczęłam szarpać się z klamką. Po pięciu minutach walki (czemu my dalej nie odjeżdżamy) poczułam, jak Tommo kładzie dłoń na moim ramieniu. Odwróciłam się w jego stronę, poprawiając okulary, które ponownie nieznacznie zsunęły mi się z nosa podczas zaciętej batalii. Wspominałam, jak bardzo ich nienawidzę?
- Jeżeli zepsujesz samochód, to pożałujesz. – warknął. Skrzyżowałam ręce na wysokości piersi i postanowiłam, że nie będę się odzywać. Nawet jednym słowem.

        Całą drogę dotrzymywałam danej sobie obietnicy. Nic nie mówiłam, tylko wpatrywałam się w przednią szybę i myślałam nad tym, o czym on może chcieć ze mną porozmawiać. Do głowy przychodził mi tylko temat Charlotte i wydaje mi się, że tym razem nie minę się z prawdą. Westchnęłam ciężko, kiedy zaparkował na podjeździe swojego ogromnego domu. Wysiadł z samochodu i otworzył mi drzwi. Reakcja z mojej strony? Nic, zero, zupełna ignorancja. Odwróciłam głowę w drugą stronę. Usłyszałam tylko głośne przekleństwo, a zaraz potem unosiłam się w powietrzu. Nie szarpałam się, jak poprzednio – już wiem, że to i tak nic nie da. Całą siłę włożę w ucieczkę z tego miejsca przy pierwszej lepszej okazji. Weszliśmy do środka, gdzie przywitał się tylko ze znajomymi, ewentualnie przyjaciółmi (stawiam na to drugie) i weszliśmy po schodach. Ledwo zapanowałam nad uśmiechem, który chciał się pokazać w momencie przekroczenia progu jego pokoju. Wspomnienia z tamtego momentu wróciły do mnie natychmiast, a obrazy wydawały się bardzo realistyczne. Tommo posadził mnie na fotelu obrotowym, czym przerwał moje rozmyślenia.

- Nie chcę, żebyś ty i twoje przyjaciółki zadawały się z moją siostrą – powiedział na wstępie, rzucając się na łóżko. Prychnęłam pod nosem. Miło zaczął, to ja podejmę jego ton. Niech nie myśli, że ma do czynienia z pierwszą lepszą niunią, przerażoną tym, że na nią patrzy. Chociaż powinien, ale przecież Hostem zawsze pojawia się w najmniej odpowiednim momencie.
- Już to słyszałam. Może w końcu powiedziałbyś, dlaczego? – odparłam, odwracając się do niego tyłem. Jeszcze chwila i naprawdę będę się zwijać na podłodze ze śmiechu. Boże, dlaczego jednego dnia dajesz mi tyle powodów do śmiechu? Aż tak lubisz patrzeć na mnie, kiedy zwijam się na podłodze?
- Bo wasi rodzice są prawnikami, którzy o mało co nie wsadzili mnie za kratki – mruknął tak cicho, że ledwo zdołałam zrozumieć, co do mnie powiedział. Jednak, kiedy tylko ta chwila nastąpiła, odwróciłam się w jego kierunku. – Nie rób zdziwionej miny. Jestem pewny, że wiesz o tej sprawie. Przecież wszystkie gazety o tym pisały – po tej wypowiedzi zaśmiał się kpiąco. Pokręciłam przecząco głową.

- Z rodzicami ostatni raz rozmawiałam, w tamtym roku na urodziny mojej siostry. Tak na prawdę powiedziałam tylko „Cześć, daj mi Vanessę”, a matka odpowiedziała „Dobrze” i na tym się nasza wymiana zdań skończyła – wyjaśniłam, cały czas kręcąc głową. Nawet nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Chyba tak nienawidzę rodziców i nie chcę, żeby ktoś mnie do nich porównywał. Nawet mój wróg.  – Brukowców i innych szmatławców nie czytam, a już szczególnie, kiedy pojawiają się artykuły na temat tej pieprzonej kancelarii – dodałam gorzko, wyglądając za okno. Cała upartość gdzieś sobie zniknęła, a ja poczułam nieodpartą chęć rozpłakania się. Ta kancelaria na każdym kroku niszczy mi życie, najchętniej to bym ją spaliła i zatańczyła makarenę na zgliszczach, jakie po niej pozostaną.
- Ale jeszcze pozostaje kwestia twoich dwóch przyjaciółek – stwierdził, kiedy udało mu się ogarnąć zdziwienie. Wzruszyłam ramionami, nie odwracając wzroku od budynku naprzeciwko. Był naprawdę interesujący w swojej prostocie i minimalizmie. No i najważniejsze - pomagał mi powstrzymać płacz.
- Taka sama sytuacja – powiedziałam, pocierając dłońmi ramiona. Czemu jest mi takie cholerne zimno?! Czyżby to powiew nadchodzącej śmierci? Nieudany żarcik, zawiał wiatr, a on miał otwarte okno.
- Dlaczego? – zapytał. – Przecież większość bogatych dzieci kocha swoich bogatych rodziców – dodał szybko, tłumacząc swoje prymitywne pytanie, które prawdopodobnie przez przypadek wyszło z jego prymitywnych ust. No bo niby dlaczego miałoby go to interesować? Zaśmiałam się kpiąco.
- Nigdy tak nie jest. Bogate dzieci kochają kasę swoich bogatych rodziców. Naszej trójki nigdy nie ciągnęło do prawa – dodałam gorzko, podnosząc się z siedzenia. – Dobra, wiesz wszystko to, co chciałeś wiedzieć, a teraz do widzenia – już miałam wychodzić z pokoju, ale Tomlinson w ostatnim momencie zatrzasną z powrotem drzwi, odwracając mnie do siebie przodem i opierając dłonie po obydwu stronach mojej głowy, przyparł moje ciało do drewnianej powierzchni. Się przestraszyłam – nie zaprzeczę.
- Dlaczego, więc studiujecie taki kierunek? - zadał kolejne pytanie, na co ja przewróciłam oczami. Połoczyłam mu dłonie na brzuchu, odpychając go od siebie całą siłą, jaką w sobie miałam. Oczywiście nic to nie dało, bo jakżeby inaczej?
- Nazwisko zobowiązuje - mruknęłam wściekle, odwracając głowę. Co chwilę przenosiłam wzrok na inny punkt pokoju modląc się w duchu, żeby rozbawienie wróciło. Wolałabym wybuchnąć przed nim śmiechem niż rozryczeć się jak przestraszone dziecko w podstawówce.
- To bez sensu – stwierdził po chwili namysłu. Wzruszyłam ramionami, starając się nie spojrzeć mu w oczy. – Wiesz, może jednak możesz raz dziennie rozmawiać z Charlotte – dodał, starając się nie uśmiechnąć.
- Łaskawca – prychnęłam. Spróbowałam jakoś wydostać się z tej pułapki, ale niestety znowu nie udało mi się tego zrobić.

      W akcie desperacji wykonałam bardzo skomplikowaną serię ruchów, a mianowicie – najpierw kucnęłam, a zaraz potem, kiedy wstawałam, zrobiłam krok w lewo. Uśmiechnęłam się zadziornie. Niestety grymas zwycięstwa został dość szybko starty przez Tomlinsona, który złapał mój nadgarstek i przyciągnął do siebie. Przez moment nie miałam pojęcia, co się dzieje, ale świadomość szybko wróciła na swoje miejsce, kiedy poczułam jak jego ciało drży pod wpływem irytującego śmiechu. Zaczęłam się dość mocno wyrywać, ale w odpowiedzi Lou umieścił rękę za moimi plecami i przyciągnął jeszcze mocniej do siebie tak, że stykałam się z jego ciałem. Spuściłam głowę, żeby nie mógł zobaczyć moich oczu. Wiem, że mają inny kolor (wspominałam, że noszę soczewki?), ale mimo wszystko bałam się, że mnie rozpozna. 
- Odwiozę cię do domu – zaproponował. Wzruszyłam ramionami od niechcenia. Prawda była jednak taka, że chciałam znów z nim jechać. Nie wiem dlaczego, ale i tak mnie to przeraża. Wolałabym zamówić taksówkę, ale nie protestowałam, żeby nie musieć znowu słuchać jego irytującego głosu.
         Dwadzieścia minut później parkował już przed moim blokiem. Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Osobiście nie miałam pojęcia, co mam teraz zrobić. Zebrałam w sobie wszystkie siły, po czym nacisnęłam klamkę, dzięki czemu drzwi od razu ustąpiły. Chwyciłam torebkę i wyszłam z samochodu, bez odwracania się wbiegając do klatki tak szybko, jak pozwoliły mi na to szpilki.
         Kiedy tylko drzwi się za mną zamknęły oparłam się o nie i zsunęłam na podłogę. Zbyt dużo wrażeń, jak na półtorej godziny. Zamknęłam oczy, odchylając głowę do tyłu. Wdech, wydech. Siedziałam tak pięć minut, po czym podniosłam się i udałam w kierunku wejścia do salonu. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po plecach, kiedy zobaczyłam wszystkich, siedzących na kanapach i cały czas pozostających w ciszy.

- Tomlinson kazał ci jak najszybciej wrócić do domu, bo ma do ciebie jakąś ważną sprawę – skłamałam lekko z kamiennym wyrazem twarzy i wysoko uniesioną głową. Zajęcia praktyczne z prawa jednak się na coś przydały. Blondyn tylko wzruszył ramionami i razem z Charlotte, która wyjątkowo sama o tym zdecydowała, wyszli z naszego mieszkania.

          Szybko poszłam do swojego pokoju, a kiedy byłam już w środku, rzuciłam torbą na biurko i sama położyłam się na niepościelonym łóżku. Strąciłam palcami u stóp szpilki, zamykając oczy. Ręce ułożyłam za głową. Mam dość. Już wiem, że jutro na każdym kroku wszyscy nagle zaczną mnie rozpoznawać i pytać, czego chciał wielki Tommo od takiej szarej myszki, jak ja. Na samą myśl o tym odechciewa mi się wszystkiego. Westchnęłam ciężko, kiedy usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Nic, tylko iść się powiesić, może wtedy w końcu zaznam świętego spokoju. Niechętnie, nawet nie patrząc na to, kto dzwoni, nacisnęłam zieloną słuchawkę.

Witaj, Madeleine – usłyszałam poważny głos mojej rodzicielki. Na samą myśl o rozmowie z nią jeszcze bardziej odechciało mi się żyć, a świadomość przywołała obraz mnie samej, skaczącej z wielkiego urwiska prosta w przepaść. Nie ma to, jak optymistyczne myśli na zakończenie ciężkiego dnia, prawie w całości spędzonego na uczelni.
~ Co? – mruknęłam niechętnie, nawet nie siląc się na uprzejmy ton głosu. Nie miała siły na nic poza snem. Usłyszałam głośne westchnienie po drugiej stronie. Ona chyba nie myślała, że będę się do niej odnosić z szacunkiem po tym, jak władowała mnie w to całe bagno, związane z polityką.

~ Mnie również miło cię słyszeć – zironizowała, na co tylko przewróciłam oczami i dotknęłam dłonią czoła. A co, gdyby się tak bardzo mocno rozchorować? Gorączka, wymioty i inne pierdoły. Już nie raz udało mi się nabrać lekarza, więc dlaczego i teraz miałoby mi się nie udać?
~ Mów szybko, czego chcesz, bo nie mam czasu – czy ja się za pomocą takich odzywek mszczę na rodzicach? Nie wiem, być może, ale nie zamierzam rezygnować z tego, nawet jeżeli wychodzę na rozkapryszone dziecko z podstawówki.
~ Musicie zjawić się z Natalie i Alexandrą na bankiecie z okazji dziesięciolecia działalności naszej kancelarii – zaśmiałam się sarkastycznie na tyle głośno, żeby usłyszała to po drugiej stronie.

~ Jesteśmy dorosłe, więc możemy robić to, co nam się podoba – powiedziałam pewnie. W głowie już układałam plan, jak odpowiednio przygotować się do wizyty i zastanawiałam czy bezpieczniej zjeść niedgotowanego ziemniaka czy węgiel na przeczyszczenie.
~ Bezdyskusyjnie chcę was widzieć w Manchesterze za dwa dni. Wystąpicie, jako przyszłe właścicielki kancelarii – rozkazała, a ja ledwo powstrzymałam się, żeby nie zacząć jej przeklinać. Policzyłam w myślach do dziesięciu, zamykając oczy i przenosząc palec wskazujący wraz z kciukiem w kąciki oczu przy nosie.

~ Zastanowię się. Na razie – zakończyłam połączenie. Odrzuciłam telefon w mało delikatny sposób na szafkę, po czym obróciłam się na brzuch i wtuliłam w poduszkę, chowając w niej twarz.
        Chciało mi się krzyczeć, przeklinać, rzucać wszystkim, co znajdzie się w moim zasięgu i wysadzić w powietrze to przeklęte miejsce, o którym wspominała moja matka. Co zrobiłam? Podniosłam się z łóżka i zeszłam na dół, gdzie siedziały dziewczyny. Oparłam się o framugę salonu i zmierzyłam je uważnie wzrokiem. Mygale była nieźle wkurzona, a Lex z całej siły starała się jeszcze bardziej wyprowadzić ją z równowagi. No to przynajmniej wiem, która już wie, a która jeszcze nie. 
- Na twoim miejscu nie byłabym taka zadowolona – mruknęłam, zwracając tym samym ich uwagę na siebie.

- Co okularnico? Tobie również nie poszła pogawędka z niegrzecznym chłopcem? – zakpiła. Zdjęłam okulary i rzuciłam nimi prosto w rozbawioną do granic możliwości blondynkę. Niestety – złapała.

- Możecie się zacząć pakować – oznajmiłam, siadając pomiędzy nimi. Obrzuciły mnie zdziwionym spojrzeniem. No to chyba się pomyliłam i Nat była zdenerwowana z innego powodu. A przeczucie podpowiadało mi, że był nim on wysoki blondyn. Trudno, wkurzę ją jeszcze bardziej. – Jedziemy na chory bankiet do Manchesteru z okazji dziesięciolecia kancelarii, która niszy nam życie – powiedziałam, gorzko.

      Ich reakcje były niemalże natychmiastowe. Sorex zacisnęła dłonie tak, że aż pobielały jej knykcie i w natychmiastowym tempie podniosła się z siedzenia. Natalie natomiast zaczęła liczyć do dziesięciu, ale nawet, kiedy usłyszałam cyfrę „dwadzieścia siedem” i tak widziałam, że to jej nie pomaga. Spokojnie wstałam i podeszłam do barku, z którego wyjęłam czerwone, półsłodkie wino, a z przeszklonej witryny trzy kryształowe lampki. Szkło postawiłam na niewielkim stoliku, po czym udałam się z alkoholem w kierunku kuchni. Tam natomiast otworzyłam je za pomocą korkociągu i od razu wróciłam do mojego wcześniejszego miejsca pobytu. Napełniłam kryształy cieczą i podałam jeden rudzielcowi – blondynka sama podeszła i wypiła całą zawartość jednym duszkiem.

- Nigdzie, kurwa, nie jadę – warknęła w pewnym momencie, chodząca w tę i z powrotem od jakichś dziesięciu już minut, Stane. Była wkurzona, chociaż to za mało powiedziane. Wyglądała jak tykająca bomba zegarowa.
- I właśnie w tym problem. Jeśli tam nie pojedziemy, to nie będą się do nas przyznawać, a co za tym idzie odetną nam dostęp do gotówki. Teoretycznie zostaniemy bez kasy, przez co wszyscy zaczną snuć teorie na temat tego, w jaki sposób zarabiamy zarówno na studia, jak i zajebiście drogie mieszkanie. Po jakimś czasie zaczną węszyć coraz bardziej, aż w końcu domyślą się, że startujemy w nielegalnych wyścigach – powiedziała, prawie że na jednym wdechu, Natalie. Dlaczego ten rudy człowiek zawsze musi mieć rację. Alex załamała ręce i wcisnęła się pomiędzy nas. 
 - Nasze życie jest pojebane – stwierdziłam, upijając łyk czerwonej cieczy. Oblizałam usta, krzywiąc się lekko. Nienawidzę wina, ale wódka w środku tygodnia nie jest najlepszym pomysłem. A to na weekendzie to tylko dlatego, że byłam tak pijana, że było mi już zupełnie obojętne, co w siebie wlewam.

      Mój wzrok powędrował w kierunku półki, która wisiała nad telewizorem. Po plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz, kiedy uświadomiłam sobie, co proponuje mi podświadomość. Westchnęłam ciężko, ale poszłam w kierunku wcześniej obserwowanego miejsca, odkładając po drodze lampkę na szklany stolik. Przejechałam dłonią po drewnianym przedmiocie, wkrótce natrafiając na papierowe pudełko o niedużych rozmiarach. Zacisnęłam na nim długie palce. A już udało mi się rzucić w cholerę to świństwo. Odwróciłam się z powrotem w kierunku dziewczyn, odbezpieczając paczkę papierosów. Fatalny nałóg, aczkolwiek właśnie w takich momentach niezbędny, jak dla mnie. Podniosłam głowę, napotykając karcące spojrzenia przyjaciółek.

- No co? – wzruszyłam ramionami i wyszłam na dość sporych rozmiarów taras, który należał do naszego mieszkania.

     Wyjęłam zębami jedną fajkę, po czym od razy po dopaleniu jej, zaciągnęłam się dymem. Poczułam, jak nikotyna rozchodzi się po moich płucach, łagodząc nerwy. Zamknęłam oczy, odchylając głowę do tyłu. Minęło kilka sekund, zanim wypuściłam ze swojego wnętrza nikotynę. Zdaję sobie sprawę, że dziewczyny będą robić mi ogromne wyrzuty, że wróciłam do tego bagna, ale jak na ten moment nie widzę innej możliwości szybkiego łagodzenia nerwów. Chyba do końca uda mi się z tym zerwać dopiero, kiedy całkowicie odetnę się od swoich rodziców. To będzie zdecydowanie najlepszy moment, jaki spotka mnie w życiu. Usłyszałam, jak drzwi od tarasu po raz kolejny się otwierają, a zaraz potem obok mnie stanęły Nat i Lex. Nie przerwałam jednak wpatrywania się w niebo, na którym widniało niewiele gwiazd – taki urok centrum miasta.

- Daj jedną – powiedziała Wiliams, a ja zaczęłam się dusić. Popatrzyłam na nią wielkimi, załzawionymi z powodu braku tchu oczami. Ten dzień będzie moim ostatnim, na pewno się uduszę. Wystarczy jeszcze jedna taka sytuacja. A moje przyjaciółki nie są najlepsze w udzielaniu pierwszej pomocy.
- Przecież ty nienawidzisz, kiedy ktoś pali – powiedziałam, odwracając się przodem do Lex i miażdżąc ją wzrokiem za to, że pierdolnęła mnie z całej siły w plecy. – Bolało – warknęłam, pocierając piekące miejsce między łopatkami. 
- Oj nie marudź, tylko dawaj! – krzyknęłam Mygale, wyrywając mi pudełko z dłoni.

,- I co teraz? – zapytała po kilku minutach ciszy blondynka. Wzruszyłam ramionami.

- Pojedziemy tam i uratujemy kolejną imprezę samą swoją obecnością.

8 komentarzy:

  1. Od dzisiaj lubię poniedziałki.
    OMOMOM <3
    Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  2. rozdział jest genialny! ;) xx @ xxhemmings69

    OdpowiedzUsuń
  3. Łoł łoł Łoł! Genialnie długiiiii rozdziałłłł <3
    Bardzo mi się podobało, opisy ciekawe - dużo !
    Uratować imprezę samą obecnością, fajne stwierdzenie ;D Jestem ciekawa czy opiszesz nam tą imprezkę w kolejnym, chociaż troszkę ;-) Bankiety -,- ohh ghrrr.... xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Już myślałam, że Louis się domyślił,że ona jest Hostem... Stwarzasz niebezpieczne napięcie. Ale za to Cię kocham :)
    Czekam na nexta <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie by było gdyby Madeline wzięła na ten bankier Louis'a, a rozdział genialny jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  6. wow . ciekawe blogi piszesz :))

    OdpowiedzUsuń