czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział Piętnasty: "Naprawianie popełnionych błędów" (II)

         Mygale's POV

         Wycofałam się z pomieszczenia, kiedy tylko zauważyłam w nim blondyna. Jestem w stu procentach pewna, że to nie Madeleine odpowiada za ściągnięcie mnie tutaj, a Allan, który siedział w fotelu ewidentnie zadowolony z siebie. Odwróciłam się przodem do drzwi wyjściowych. Nie będę z nim rozmawiać, tak jak wcześniej mu to obiecałam i nie ważne jest to, że on sam chce, abym nie dotrzymywała w tym przypadku danego słowa. Niestety dla niego, moja obietnica jest rzeczą świętą i nie zamierzam tego zmieniać.

         Wsiadłam do Porsche 911 Carrera 4S i odpaliłam silnik w momencie, w którym Horan pojawił się w drzwiach. Ruszyłam z miejsca, odrzucając perukę, którą dotąd miałam na głowie, na siedzenie pasażera. Domyślając się, że nie będzie to bezpieczna jazda, zdjęłam również szpilki ze stóp. Przyspieszyłam, starając się w możliwie jak najszybszym tempie wjechać na główną ulicę. Coś mi się wydaje, że ludzie będą mogli zobaczyć niezapowiedziany nielegalny wyścig w momencie, kiedy większość będzie wracać z pracy i na każdym kroku da się napotkać korki. Tak, to zdecydowanie brzmi jak wyrok samobójczy na samego siebie. Szkoda tylko, że nie umrę na motorze.

         Kiedy w końcu udało mi się wyjechać na główną ulicę, od razu spowodowałam pierwszy wypadek. Wykonałam drift i dodałam gazu z powrotem wprawiając samochód w ruch. Kolejne odgłosy głośnego trąbienia przekonały mnie, że blondyn nie jest w cale daleko. Na moje nieszczęście. Zerknęłam w tylne lusterko, żeby sprawdzić jak wygląda jego twarz. Niestety oprócz skupienia nic na niej nie było.

         Ignorując czerwone światło, dodałam gazu, żeby zdążyć przed kierowcami, którzy właśnie ruszali z miejsca po długim oczekiwaniu. Kidy tylko przejechałam pomiędzy nimi natychmiast odezwały się klaksony, a niektórzy najechali na siebie. Uśmiechnęłam się do siebie szeroko, sądząc, że Niall ‘a na pewno przetrzyma to przez jakiś czas, dzięki czemu będę mieć chociaż trochę ułatwioną ucieczkę. Niestety, okazało się że w cale nie zapomniał, dlaczego w Londynie jest jednym z najlepszych. Cała radość nagle gdzieś ze mnie wyparowała. Ponownie skupiłam się możliwie jak najbardziej na tym co robię.

         Nagle znikąd pojawiła się przede mną policja. Spanikowana natychmiast skręciłam do mojego miejsca. Zdecydowanie częściej powinnam siadać za kółkiem i się ścigać, bo dość szybko wychodzę z wprawy. Właśnie dlatego wolałabym wrócić do motocykla. Niestety nie miałam czasu na przesiadanie się na niego. Uświadomiłam sobie jednak, że to w cale nie musi być taka całkiem beznadziejna sytuacja. Przecież nie będą ścigać tylko mnie, a przy odrobinie szczęścia szybciej uda mi się go zgubić. Muszę po prostu bardziej pokombinować. Z tą myślą natychmiast skręciłam mocno, zaciągając hamulec ręczny. Tylne koła stanęły w miejscu, a przednie przekręciły się o sto osiemdziesiąt stopni. Dookoła mnie pojawiła się cała masa dymu i odór palonej gumy. Raz się żyje. Dodałam ostro gazu, pakując się prosto pod prąd. Wszystkie samochody rozjeżdżały się na boki, a ja coraz bardziej zbliżałam się do Horana. Jego mina nie wyrażała żadnych emocji, a ja uśmiechałam się do niego wyzywająco, patrząc mu prosto w oczy. Swoją drogą przez ostatni czas nie zmieniły się w cale.

         Kiedy byliśmy tylko kilka milimetrów od siebie, w tym samym momencie skręciliśmy nieznacznie kierownice, dzięki czemu nie zderzyliśmy się czołowo. Adrenalina buzowała w moim organizmie, co okazywało się głównie w postaci pocących się dłoni i pomniejszonych źrenic. Ta zabawa coraz bardziej zaczyna mi się podobać i trochę szkoda, że za niedługo będę musiała ją zakończyć. Skręciłam w jakąś mniejszą uliczkę, która zaprowadzi mnie na drogę, którą dotrę prosto do polanki w lesie.

~*~

         Po jakimś czasie zatrzymałam się, kiedy w końcu dotarłam na miejsce. Pakowanie się na drogę bez asfaltu moim Porsche nie było jednak najlepszym pomysłem. Słyszałam każdy kamień, obijający się o moje podwozie. Mam tylko cichą nadzieję, że nic się w nim nie uszkodziło i nie będę musiała niczego w nim naprawiać. Szczerze powiedziawszy niedawno wrócił z warsztatu, bo jakiś frajer nie zrozumiał, że kiedy sygnalizator świetlny pokazuje kolor czerwony, to znaczy, że trzeba się zatrzymać. Nie wyrobił na zakręcie, bo spróbował nie spowodować wypadku. Szkoda, że ja stałam naprzeciwko. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że zaczynał się mój weekend. Każdy chciałabym rozpoczynać w ten sposób, oczywiście.

         Wysiadłam z samochodu, siadając na jego masce. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że udało mi się gdzieś zgubić Horana. Szczerze powiedziawszy w pewnym momencie zwątpiłam, że tak będzie. Przecież on jeździ zdecydowanie dłużej i lepiej niż ja. Tymczasem kilku policjantów zdołało go powstrzymać. Jednak mam zbyt niską samoocenę.

         Mam tylko jeden problem. I tak się na niego napatoczę, ponieważ kiedy wrócę do domu, to on na sto procent będzie już tam na mnie czekał. Mamy jedną, zasadniczą, wspólną cechę – nie poddajemy się zbyt łatwo. W takich momentach nienawidzę tego w sobie, a jeszcze bardziej w nim. Wiem, że nasze spotkanie było nieuniknione w przyszłości, ponieważ mimo wszystko zamierzałam wrócić do Londynu. W dziwny sposób byłam połączona mentalnie z tym miastem i nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że opuszczam je na zawsze. Chciałam tylko, żeby Horan zdążył się ożenić, mieć dzieci i zapomnieć o mnie. Chociaż nie wiem, jakbym miała się starać, nasz związek byłby zupełnie bez przyszłości. Mieliśmy zbyt twarde charakter, żeby dojść do jakiegokolwiek kompromisu, w obojętnie jakiej sprawie. I jeszcze jedno. Niall to typ faceta, który chciałby mieć dziecko i wychować je tak, jak uważa za słuszne. Najlepiej syna, który byłby identyczny jak on sam. A ja nie chcę mieć dzieci. Boje się, że nie poradziłabym sobie z nawet jednym.

         Westchnęłam ciężko nad swoim ciężkim losem i załamałam bezradnie ramiona. Dlaczego całe życie musi być takie do dupy? Muszę wrócić do domu, bo powoli zaczynam mieć dość tego cholernie męczącego dnia. Może Horan mnie zrozumie i zgodzi się pogadać jutro? Nadzieja matką głupich, ale każda matka kocha swoje dziecko. Muszę coś wymyślić, zanim dotrę na miejsce.

         W sumie dom w Nowym Yorku jest już kupiony, trzeba tylko przelać pieniądze. Może powinnam to zrobić? Allan nic nie wie o tym miejscu, dzięki czemu tam nie przywiezie żadnego z chłopaków. Muszę porozmawiać na ten temat z Madeleine. Jakoś uda nam się spakować kilka rzeczy, a po resztę wróciłoby się później. Boże, jak ja kocham uciekać, kiedy coś mi zdecydowanie nie odpowiada. Nienawidzę siebie i swojego życia. A to wszystko przez rodziców, którzy chcieli zrobić ze mnie swój ideał. Gdyby nie to, to nigdy nie poszłabym na nielegalne wyścigi z dziewczynami, nie musiałabym próbować jeździć na motorze i nie wygrałabym pierwszego wyścigu. Chociaż nie miałabym również pasji, za którą potrafiłabym oddać życie. Za dużo myślenia, jak na jeden dzień.

         Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w kierunku asfaltu. Skrzywiłam się mocno, kiedy podwozie ponownie rozpoczęło walkę z ziemią. Błagam, niech żadne kamyki mi tam nie utkną. Moje biedne Porsche. Już nigdy więcej nie narażę go na coś takiego, chociażbym miała porozmawiać z takim jednym blondynem, który skutecznie niszczy moje nerwy.

         Droga powrotna do domu zajęła mi niestety bardzo mało czasu. Przynajmniej tak mi się wydaje, ale szczerz powiedziawszy prawda była inna, ponieważ zdarzało mi się jechać nawet pięćdziesiąt na godzinę, co z moim samochodem nie jest normalne. Mam tylko nadzieję, że nikt mądrzejszy nie skojarzył faktów i nie dziwi go to, że pani sędzia jedzie tym samym pojazdem, co słynna nawet w Rio Mygale. Chyba naprawdę w końcu popełnię samobójstwo.

         Wysiadłam z samochodu i po cichu weszłam do domu, mając nadzieję, że ten geniusz mi się nie napatoczy gdzieś po drodze. Minęłam go w salonie, ale na szczęście spał. Może moje modlitwy chociaż raz w życiu zostaną wysłuchane. Przecież wbrew pozorom w cale nie jestem takim złym człowiekiem, za jakiego postrzega mnie większość społeczeństwa. Szybko wbiegłam po schodach i zamknęłam się w swoim pokoju, starając się nie za mocno trzasnąć drzwiami. Cudem ocalona.

~*~

         Rano obudziły mnie głośne dźwięki, które dochodziły – przynajmniej tak mi się wydaje – z kuchni. Przekręciłam się na brzuch, nakrywając głowę poduszką. Jeżeli to Charlotte, albo Madeleine, to zamierzam je zabić. W innym przypadku bez śmierci również się nie obejdzie. Wczorajszy wieczór był wyjątkowo beznadziejny, więc zamierzałam go dzisiaj odespać, a osobnik płci nieokreślonej postanowił mi to skutecznie uniemożliwić.

         Zrezygnowana podniosłam się w końcu z łóżka i powolnym krokiem, szurając stopami po panelach, zaczęłam kierować się na dół. Po drodze chwyciłam paczkę papierosów. Cholerny nałóg, z którym nie mam zamiaru walczyć w najbliższej przyszłości. Ale chyba szarpnę się na elektryka. Chyba – nie obiecuję. Przeszłam obojętnie obok salonu i kuchni, zostawiając sobie zamordowanie na później i wyszłam do ogródka, gdzie rozsiadłam się na leżaku.

         Zaciągnęłam się dymem, automatycznie zamykając oczy. Nie otworzyłam ich nawet w momencie, kiedy coś przysłoniło mi całe światło, którego teraz potrzebowałam. Byłam pewna, że to któraś z przyjaciółek i właśnie dlatego postanowiłam je zignorować. Chwila spokoju tylko dla mnie również mi się należy, więc powinny to uszanować. Niestety mijały kolejne sekundy. Zirytowana w końcu postanowiłam łaskawie popatrzeć na osobę, której w tym momencie nienawidzę najbardziej na świecie. Dość szybko tego pożałowałam. Przede mną znajdowała się blondyn. Ewidentnie można było dostrzec, że chce ze mną porozmawiać… Zaraz po tym, jak mnie zabije, albo w najlepszym przypadku przywiąże i unieruchomi.

- Wczoraj nie spałem. Po prostu miałem dość jak na jeden dzień i stwierdziłem, że dam ci święty spokój, więc nie ciesz się za bardzo – rzucił wyjaśnieniem na sam początek, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Przytaknęłam, sygnalizując że doskonale zrozumiałam jego słowa, podniosłam się z leżaka, zgasiłam papierosa i ruszyłam w kierunku wejścia do domu. Chciałam jak najszybciej znaleźć się z powrotem w swoim pokoju i nie wychodzić z niego do końca świata i o jeden dzień dłużej, żeby mieć stu procentowa pewność, że nic z niego nie zostało. – Nie ma łatwo – złapał mnie za nadgarstek i z całej siły przyciągnął do siebie. Gdyby nie on, to na pewno przewróciłabym się na ziemię. Objął mnie ramieniem w pasie i jeszcze mocniej do siebie przyciągnął.

- No hej – uśmiechnęłam się szeroko i spróbowałam cofnąć o krok. Niestety na nic mi się to nie przydało, bo był dla mnie za silny. Zdążyłam się już przekonać o tym kilkanaście razy w życiu, ale i tak warto było spróbować.

- Nie chce mi się o tym rozmawiać, więc zaczniemy już teraz, żeby jak najszybciej skończyć i móc mieć święty spokój – rzucił, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i to właśnie jego zdanie było tym prawidłowym. Niespodziewanie zsunął obie dłonie na moje pośladki, zacisnął je na nich i podniósł mnie nie znacznie do góry. Zarzuciłam mu ręce na ramiona, tylko dlatego, żeby nie stracił równowagi. Ostatnia rzecz, jaka była w tamtym momencie moim marzeniem, to spotkanie z podłogą. Nagle Niall stanął w miejscu, nie poruszając się nawet o centymetr. Nie wiedziałam, o co chodzi, bo byłam tyłem do tego, co widział.

- Natalie, kto to jest? – od razu zrozumiała, kogo zobaczył blondyn. Wyszarpnęłam mu się i odwróciłam przodem do Sandry. Przysięgam, że go zabiję.

- Nikt, kto mógłby nam zaszkodzić, San. Lepiej leć już do szkoły, bo spóźnisz się na lekcje – uśmiechnęłam się do niej szeroko.

- Zabieram się z Lottie – wzruszyła ramionami i wzruszyła do kuchni. W cale nie dziwię się z jej nastawienia do świata. Właśnie ta rozpoczynała każdy dzień i zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Z resztą blondyneczka jest słodka, kiesy się dąsa. I przypomina Alex, kiedy byłyśmy w jej wieku.

         Blondyn, kiedy tylko dziewczynka znikła na schodach, wszedł do pierwszego lepszego pokoju i niestety trafił na Madeleine. Rozejrzał się uważnie po całym pomieszczeniu, wzruszył ramionami i rzucił mnie na łóżko. Jestem pewna, że był zdziwiony, kiedy obok okna zauważył antyramę ze zdjęciami swojego przyjaciela. Hostem była nie tylko sentymentalna, ale i czasami psychiczna – to z czystym sumieniem można jej przyznać. Wracając. Zaczęłam przyglądać się jak Horan łazi w tę i z powrotem, zbierając myśli. Nie mam zamiaru mu przeszkadzać. Wolałabym jednak mieć to już za sobą.

- Mogłaś przynajmniej powiedzieć, kim tak naprawdę jesteście – zaczął z wyrzutem, a ja myślałam, że mi kiszki na drugą stronę wywróci. Przecież to chyba oczywiste, dlaczego tego nie zrobiłam. Odetchnęłam głęboko, zamykając na kilka sekund oczy. Postanowiłam jednak zachować całkowity spokój, bo po co psuć sobie nerwy?

- Bo należysz do paczki Tomlinsona – wzruszyłam ramionami, krzyżując ręce na piersiach. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale chyba przetwarzał jeszcze moją wypowiedź, bo dość szybko z tego zrezygnował. Na całe szczęście, bo nie chciałam rozpoczynać tego dnia od kłótni na noże.

- Szczerze powiedziawszy nie mam więcej pytań – westchnął ciężko i opadł na łóżko obok mnie. Przygryzłam dolną wargę, spuszczając głowę na dół, kiedy poczułam mrowienie w łokciu, o który otarł się chłopak.

- Jak się trzyma Louis? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Atmosfera, jaka między nami panowała jeszcze bardziej się pogorszyła, a pomimo tego, że na polu był upał, poczułam jak na rękach pojawia mi się gęsia skórka.

- Nie mam pojęcia. Wyleciałem z Allanem tutaj, zanim zdążył pojawić się w domu. Myślę jednak, że całkiem dobrze. Przecież to Tomlinson, on nie poddaje się tak łatwo, jak czasem byśmy chcieli.

wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział Czternasty: "Rozmowa ze ścianą" (II)

          Hostem's POV

         W ostatnim momencie zdążyłam odsunąć się od okna, ponieważ chwilę później zostało ono wybite przez blondyna, który w bardzo krótkim czasie znalazł się przy mnie i z całej siły przycisnął mnie do ściany naprzeciwko wyjścia na taras. Zacisnęłam powieki, odchylając głowę nieznacznie do tyłu. Tępy ból rozszedł się po moich plecach, kiedy z dość dużą siłą spotkały na drodze twardą powierzchnię. Wiedziałam, że zdenerwuję blondyna tym, co zrobiłam, ale cholera, nie podejrzewałam, że będzie chciał zdemolować mój dom! Jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że Allan nie miał zamiaru reagować na to, że dzieje mi się dość spora krzywda i tak naprawdę nie wiadomo było, czy dożyję kolejnej sekundy. W końcu rozwścieczony Horan to nic bezpiecznego. Szatyn, jakby ignorując ten fakt, usiadł na fotelu, który wcześniej zajmowałam i zaczął przyglądać się poczynaniom Nialla.

- Koniec zabawy w kotka i myszkę. Albo dobrowolnie ściągniesz tutaj Natalie, albo zabiorę twój telefon i sam to zrobię – wysyczał mi prosto w twarz. Postanowiłam jeszcze bardziej pogorszyć swoją pozycję w sytuacji, w jakiej się znajduję. Upuściłam iPhone ‘a na podłogę, a później z całej siły go kopnęłam, przez co wylądował na przeciwległej ścianie, od razu się o nią rozbijając. Powiedziałam Nat, że ten frajer tutaj jest, więc skoro nie przyjechała, to znaczy, że nie chce tutaj być i z nim rozmawiać.

- Świetny wybór – sarknął Allan, uśmiechając się szeroko. Cholera, zapomniałam, że on zna się na informatyce! Mogłam zjeść ten pieprzony telefon. Wtedy nie wyciągnęliby ze mnie karty, którą teraz właśnie wyjmuje z pozostałości po komórce. Po prostu zajebiście.

- Czy ona naprawdę nie chce ze mną rozmawiać? – po chwili ciszy uścisk na moich nadgarstkach zelżał, dzięki czemu krew z powrotem do nich dopływała. Obrzuciłam Horana zdziwionym spojrzeniem, ale po kolejnym czasie, spędzonym w milczeniu wiedziałam, że te słowa naprawdę padły z jego ust. Westchnęłam ciężko, wzruszając ramionami.

         Tak na dobrą sprawę w cale nie wiedziałam, czego chcę ja, a co dopiero rudzielec. Raz mówiła, że chciałaby w końcu doprowadzić tą chorą sprawę z chłopakami do końca, a kiedy proponowałyśmy jej z Lottie, żeby do nich zadzwoniła, to w ostatnim momencie rezygnowała ze zrobienia czegokolwiek i zamykała się w swoim pokoju. Nadaremne były próby dostania się do niej. Nawet czołg nie był w stanie wyważyć drzwi, za którymi się chowała. Ale żadna z nas nie była lepsza. Przecież my też mogłyśmy spróbować ponownie skontaktować się z którymś z nich – przecież to nie musieli być ci sami, mogłyśmy się pozamieniać – a i tak tego nie robiłyśmy. Jednym słowem od kilkudziesięciu miesięcy tkwimy w jakimś cholernym gównie, z którego w cale nie jest łatwo wyjść.

- Za chwilę powinna tutaj przyjechać – tym razem głos postanowił zabrać Al. Popatrzyłam na niego z wyrzutem, na co on beztrosko wzruszyła ramionami. Coś mi się nie podoba w jego zachowaniu. Od jakiegoś czasu mnie i resztę dziewczyn traktuje jak zło konieczne i nic nie wskazuje na jakiekolwiek zmiany w tej kwestii.

- Dzięki, że się pode mnie podszyłeś – burknęłam urażona, rozmasowując obolałe nadgarstki zaraz po tym, jak zostałam zupełnie uwolniona z uścisku chłopaka. Szatyn westchnął ciężko, rozsiadając się w fotelu i zaczynając popijać mojego drinka odwrócił wzrok na telewizor, który w dalszym ciągu był włączony na jakimś muzycznym kanale.

         Zaczęłam zastanawiać się, co go mogło ugryźć. Prześledziłam wszystkie sytuacje z nim związane, dogłębnie analizując każde moje posunięcie. Co prawda zamknęłam mu drzwi teoretycznie przed nosem i nie chciałam wpuścić do domu, ale jego nastawienie do mnie nie zmieniało się już od jakiegoś czasu. Naprawdę nie miałam bladego pojęcia, co zrobiłam nie tak, jak powinnam, ale postanowiłam traktować go dokładnie tak samo, jak on mnie. Przecież nie zasłużyłam na ignorowanie w tym samym stopniu co on, a skoro jesteśmy przyjaciółmi, to dlaczego nie możemy traktować się na równi, tak samo? No właśnie, nie zauważam żadnych przeciwwskazań.

         Usłyszałam trzask drzwi wejściowych i dwa doskonale znane mi głosy. Zamknęłam oczy, odrzucając na bok myśli, związane ze Spencerem. Nie są teraz najważniejsze. Na pierwsze miejsce wskoczyła Natalie, która najprawdopodobniej za kilka sekund przeżyje szok i znienawidzi mnie za coś, z czym nie mam zupełnie nic wspólnego – dokładnie tak samo, jak szatyn, ewidentnie zadowolony z siebie. Szkoda, że Horan w dalszym ciągu znajduje się w tym pomieszczeniu. W innym przypadku mechanik samochodowy już dawno nie pobierałby tlenu z organizmu, bo nie potrzebowałby go. Innymi słowy byłby martwy. A tak nawet nie mam, co się na niego rzucać, ponieważ jego wierny przyjaciel postanowiłby go uratować.

- O kurwa – pierwszy, jakże inteligentny komentarz padł z ust Lottie, która zmierzyła uważnym spojrzeniem szkło, rozsypane po całym pomieszczeniu. Swoją drogą ja tego sprzątała nie będę. Później zaczęła wędrować nim w górę pomieszczenia, aż w końcu natrafiła na przyjaciela swojego brata. Jej oczy automatycznie stały się bardzo duże i mocno pociemniały. Zaczęła się cofać, ale wpadła na Natalie, która stała w miejscu, wpatrując się przerażonym wzrokiem blondyna. W pewnym momencie zrobiła w tył zwrot i zaczęła uciekać. Irlandczyk natychmiast zrobił to samo, a zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować silne ramiona owinęły się dookoła mojego pasa i podniosły do góry, żebym nie była w stanie wyrwać się ze szczelnego uścisku.

- Do jasnej cholery, Allan puszczaj mnie! – zaczęłam się szamotać w każdym możliwym kierunku, chcąc przynajmniej z powrotem czuć grunt pod nogami. Szatyn zupełnie mnie zignorował i zaczął kierować się w górę schodów, aby po kilkudziesięciu sekundach znaleźć w moim pokoju. Dopiero tam rzucił mnie na łóżko. Byłam zbyt oszołomiona, żeby się ewakuować, więc miał ułatwione zadanie, jeżeli chodzi o zatrzymanie mnie w jednym miejscu.

- Spakujesz się sama, czy mam ci w tym pomóc? – rzucił głosem wypranym z jakichkolwiek emocji, a moja chęć uśmiercenia go wzrosła o sto procent. Założyłam ręce na klatce piersiowej ignorując jednocześnie fakt, że najprawdopodobniej wyglądam jak rozwydrzone dziecko, które nie dostało wymarzonej zabawki.

- Nie zamierzam nigdzie wyjeżdżać, a już na pewno nie tam, gdzie chcesz mnie zabrać – odwróciłam od niego wzrok na okno, za którym powoli zaczynało się ściemniać. Miałam cichą nadzieję, że Allan zrezygnuje i odpuści sobie przynajmniej na noc. Niestety, zawiodłam się na matce, która podobno kocha wszystkie swoje dzieci. Po raz kolejny z resztą.

         Szatyn, zupełnie olewając moją ostatnią wypowiedź, podszedł do szafy i zaraz po tym, jak wyjął z niej walizkę, zaczął ładować do niej wszystkie ciuchy, jakie tylko wpadły mu w ręce. Nie wiem po co to robił, skoro siłą i tak mnie z domu nie wyciągnie. Nie pozwolę mu na to nawet, jeśli miałabym się przykuć do łóżka łańcuchem i przykleić betonem. Nie chcę widzieć Tomlinsona na oczy. Jeszcze nie teraz. Nawet nie wiem, co mogłabym mu powiedzieć. To za dużo, jak na moją zmasakrowaną psychikę.

         Po jakimś czasie, kiedy Al stwierdził, że już wszystko zabrał, co tylko było mi potrzebne, nawet kosmetyki i inne tego typu duperele z łazienki, wziął walizkę i zaniósł ją, najprawdopodobniej, do bagażnika swojego samochodu. Korzystając z okazji, że wyszedł i zostawił mnie zupełnie samą, zamknęłam za nim drzwi na klucz na tyle cicho, żeby tego nie usłyszał, a zaraz potem postawiłam przy nich biurko, które w cale nie było takie łatwe w przesuwaniu. No cóż, czasami trzeba się poświęcić dla dobra ogółu, a już szczególnie swojego, o które zamierzam walczyć do końca.

         Na powrót przyjaciela nie musiałam czekać długo. O jego obecności za drzwiami poinformowało mnie szarpanie z klamką, która nie wytrzyma zbyt długo takiego traktowania oraz cała masa przekleństw, wydobywających się z ust coraz bardziej wściekłego Spencer ‘a. Bezstresowe wychowanie nie istnieje, a ja powodów do stresu zamierzam szatynowi dostarczyć jak najwięcej się tylko da. Niech wie, że żyje.

- Madeleine nie wydurniaj się i w tej chwili otwieraj te cholerne drzwi. Za chwile mamy samolot i ja nie zamierzam go przegapić, więc jeśli mnie zmusisz, to wyważę wejście – warknął, na co ja zaczęłam się głośno śmiać. On wziął to chyba za znak do działania, ponieważ za sekundę uderzył ramieniem w drzwi. Podskoczyłam na łóżku, na którym przez cały czas siedziałam, zupełnie się tego nie spodziewając.

- I tak oboje doskonale wiemy, że ci się to nie uda, więc możesz już skończyć się ośmieszać i przestać – krzyknęłam na tyle głośno, żeby mnie usłyszał. On jednak nic nie odpowiedział, a już  w nastej sekundzie drzwi wejściowe do mojego ukochanego pokoju wypadły z zawiasów i nie przewróciły się tylko dlatego, że podparły się na biurku. Zaczęłam głośno krzyczeć, zdezorientowana tym, co się dzieje i w pewnym sensie wścieła na siebie, że znów nie udało mi się postawić na moim.

- Zabije cię Hostem. I będę mieć cholerną satysfakcję z tego, że to byłem ja – warknął, po czym zaczął niebezpiecznie się do mnie zbliżać. Dobra, zaczynam panikować. Ostatni raz widziałam go w takim stanie, kiedy przegrałam wyścig przez własną brawurę i straciłam najlepsze auto, jakie miał w garażu. Dwa tygodnie nie mogłam pokazać mu się na oczy, ponieważ nie byłoby mnie tutaj teraz. Spanikowana uciekłam na balkon, a później przeskoczyłam na drugą stronę. Odetchnęłam głęboko. W cale nie znajduję się wysoko od ziemi. Może nic sobie nie połamię. Zaskoczyłam, ale nie udało mi się złapać równowagi, przez co szorowałam twarzą po trawie.

         Podparłam się na rękach i wyplułam całe błoto, jakie miałam w buzi. Ohyda. Przekręciłam się na plecy, starając się uspokoić oddech. Nie wróżę sobie długiego życia z takimi przyjaciółmi. Denerwują się nie wiadomo o co, grożą, że chcą mnie zabić i obrażają się o coś, czego nie zrobiłam, bo nawet o tym nie pamiętam. Odetchnęłam głęboko i podniosłam się z ziemi, po czym rozejrzałam się dookoła siebie w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłabym się schować przed Allanem i nie znalazłby on mnie tam. Naprawdę nie czuję się na siłach, żeby polecieć do Anglii i rozmawiać z Louisem. Z tego, co wiem, nie siedzi za kratkami, bo Alex udało się go stamtąd wyciągnąć – chwała jej za to, ale to oznacza, że łatwiej będzie sprowokować nasze spotkanie.

         Pobiegłam w kierunku garażu. Ucieczka, to jedyne co najlepiej wychodzi mi w takich sytuacjach. Wiem, że to oznaka tchórzostwa, ale moim zdaniem mój charakter bardzo zmienił się od czasu opuszczenia Europy. Na gorsze, niestety. Weszłam do pomieszczenia i odszukałam wzrokiem Lamborghini Aventador, po czym od razu do niego wsiadłam, zgarniając po drodze kluczyki. Nie mam ze sobą żadnych dokumentów, jestem ubrana jak Hostem, a nie Anabelle, nie mam zamiaru trzymać się żadnych przepisów. Jest po prostu zajebiście. Ruszyłam z miejsca, ale nie zajechałam daleko, ponieważ w bramie pojawił się nie kto inny, jak szatyn. Chyba trochę mu przeszło, bo już nie patrzył na mnie, jakby chciał, żebym zginęła w męczarniach. Wystarczyła zwykła, prawie bezbolesna śmierć przez zaszlachtowanie.

- Wysiądź i chodź ze mną porozmawiać jak człowiek z człowiekiem – zażądał, opierając się ramieniem o ścianę i skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. Pokręciłam poziomo głową, zamykając się w samochodzie od środka. Z tego, co wiem Spencer trochę podrasował to auto i teraz mam mocniejsze szyby, więc nie będzie tak łatwo ich wybić. Chłopak westchnął ciężko, przewracając oczami, po czym usiadł na krześle w kącie, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. – Dobrze, skoro nie interesuje cię cywilizowany sposób, to wysłuchasz mnie w takich warunkach – warknął, a po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Czy on naprawdę nie widzi, że nic nie zdziała słowami? Serio musiałby mnie zaciągnąć do samolotu, albo na statek siłą. – Zacznę od tego, że Tommo jest wykończony psychicznie, fizycznie i pod każdym innym względem. Zachowuje się i mówi, jakby nic mu nie było, ale to co robi, kiedy myśli, że nikt na niego nie patrzy zupełnie zaprzecza tej teorii. Kiedy dowiedział się, że zabieram Horan ‘a do Nowego Yorku, pogratulował mu, że w końcu zobaczy Natalie i życzył powodzenia, a później zamknął się w swoim pokoju, żeby go zdemolować. On nie stracił jednej osoby, na której mu zależało, ale dwie i cierpi na tym najbardziej z całej czwórki – zawahał się przez chwilę, jakby coś chciał jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował. Patrzyłam na niego pustym wzrokiem, nie mając pojęcia, co powinnam powiedzieć i czy w ogóle warto się odezwać.

- Weź Lottie, ja nigdzie nie jadę. Nie ma takiej siły, która by mnie do tego zmusiła – rzuciłam w końcu, spuszczając wzrok. Moje dłonie stały się teraz najciekawszą rzeczą na świcie, przez co nie byłam w stanie przestać się na nie patrzeć.

         Głośne trzaśnięcie przekonało mnie, że Allan z powrotem mocno się w kurwił. Najprawdopodobniej podniósł się na tyle szybko, że krzesło przewróciło się na podłogę. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić tego na sto procent, ani podnieść spojrzenia, alby się o tym przekonać. Zaczęłam bawić się palcami, starając się zignorować ciężkie kroki, które zaczęły coraz bardziej zbliżać się do samochodu. Nagle przypomniałam sobie o czymś bardzo ważnym. Miałam odebrać Sandrę, która dzisiaj wraca z wycieczki szkolnej. Natychmiast wyszłam z pojazdu, odepchnęłam przyjaciela i spanikowana pobiegłam w kierunku domu. Niestety Allan skorzystał z okazji i złapał mnie za nadgarstek, mocno przyciągając do swojej klatki piersiowej. Zaczęłam wyrywać się w każdą stronę, muszę sprawdzić, która jest godzina!

- Al błagam cię, zapomniałam o siostrze! – krzyknęłam, nie przestając się szarpać. Chłopak westchnął ciężko, przewracając oczami, ale nie wypuścił mnie, ani nawet nie poluzował uścisku.

- Lottie już po nią pojechała. Chciała jak najszybciej zmyć się z tego wariatkowa, a skoro ona nie ma żadnych gości, to nie miał jej kto powstrzymać. Ale dziękuję ci, że pomogłaś mi wydostać cię z tego cholernego samochodu. Albo powinienem podziękować Sandrze – burknął, uśmiechając się tryumfująco.

         Nie musiałam długo czekać na to, Az przerzuci mnie sobie przez ramię. Postanowiłam się poddać. Przecież Londyn znam sto razy lepiej niż Rio de Janeiro, dzięki czemu będę mogła się schować w jakimś jego mniej uczęszczanym przez ludzi zakątku. Poza tym może być przyjemnie, wrócić na stare śmieci. Chociaż nie do końca. Sprzedałyśmy mieszkanie, więc nie będziemy mogły go ponownie obejrzeć. Trochę szkoda. Naprawę je uwielbiałam i nie miałam zamiaru tak szybko się z nim rozstawać. Tak na dobrą sprawę była to pierwsza rzecz, którą z dziewczynami kupiłyśmy bez większej pomocy naszych rodziców za samodzielnie zarobione pieniądze. Nie do końca legalnie, ale jednak kogo to obchodzi, skoro własne?

         Piękniejszego zakończenia dnia nie mogłam sobie wymarzyć. Chłopaki postanowiły, że Niall zostanie w Ameryce razem z Mygale, Lottie i Sandrą, żeby przypadkiem nie postanowiły zmienić miejsca przebywania pod naszą nieobecność. Szkoda, bo naprawdę mogłyby to zrobić. W końcu większość formalności, związanych z kupnem nowego domu w Nowym Yorku jest już załatwiona. Wystarczy wpłacić pieniądze i można mieszkać. Jestem jednak pewna, że dziewczyny poradzą sobie i z taką przeszkodą.

         Nie pytajcie mnie natomiast, dlaczego Allan nie chciał zabrać ze sobą siostry Louisa. Przecież wspominał, że Tomlinson za nią tęskni tak samo bardzo, jak ze mną, a co za tym idzie chciałby ją pewnie zobaczyć. Chociaż po chwili namysły doszłam do wniosku, że to Lou nie chciałby, żeby blondynka widziała go w totalnej rozsypce. Też bym nie chciała, gdyby chodziło o Sandrę. Dla niej zawsze byłam ideałem i wzorem do naśladowania. Zawiodłaby się na mnie, gdyby widziała, że nie radzę sobie sama ze sobą.

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział Trzynasty: "Niezapowiedziane spotkania, wybite szyby i denerwujące stosunki." (II)

            Malik minął salon, w którym kanapę okupował Louis i wszedł szybko po schodach. Tym razem, kiedy powiedział mi „możesz się w końcu zamknąć?”, naprawdę to zrobiłam. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji aktualnie się znajduję, więc nie chcę jej jeszcze bardziej pogorszyć. Chciałabym przeżyć tę rozmowę do końca. Kiedy tylko znaleźliśmy się u niego w pokoju posadził mnie na łóżku, a sam położył się za mną. Może to i lepiej, że nie będę musiała patrzeć mu na twarz – łatwiej będzie mi sklejać zdania. Zaczęłam przyglądać się swoim dłoniom, kiedy w dalszym ciągu nie pozwolił mi się odezwać. Nie chcę ryzykować, że znów się wścieknie. Zdaję sobie sprawę z tego, że popadam ze skrajności w skrajność, ale to nie ma znaczenia.

- Może byś w końcu zaczęła – usłyszałam po chwili ciszy. Zamknęłam oczy i przechyliłam się do tyłu, kładąc głowę na jego brzuchu. Przygryzłam dolną wargę, splatając dłonie razem, po czym położyłam je na swojej klatce piersiowej.

- Kiedy nas rozpracowałeś od razu podjęłyśmy decyzję o tym, że zmywamy się z Londynu. Nawet nie było mowy o żadnym innym wyjściu. Mogłeś zrobić z tą informacją wszystko. Nie liczyło się to, że tak naprawdę w ogóle nie znamy twoich intencji i nie chciałyśmy ich znać. Tak na dobrą sprawę czekałyśmy tylko na pretekst, żeby uciec z Anglii, więc nie bierz tego do siebie – mruknęłam. Wydawało mi się, że mówię tak cicho, że tylko ja siebie słyszę. Jednak Zayn nie kazał mi powtarzać, więc wnioskuję, że wszystko do niego dotarło.

            Wszystkie inne słowa uciekły mi z głowy. Nie miałam pojęcia, co jeszcze powiedzieć, więc po prostu leżałam i wodziłam wzrokiem po białym suficie. Uśmiechnęłam się do siebie, kiedy poczułam dłoń chłopaka, bawiącą się moimi włosami. Normalnie zabiłabym każdego, kto tylko odważyłby się ich dotknąć. Jak byłyśmy małe, to dziewczyny zawsze mnie za nie ciągnęły i chyba stąd ten wstręt. Ale nie ważne.

- Dlaczego nie zadzwoniłaś tak, jak reszta dziewczyn? – zapytał, a do mnie natychmiast wróciła świadomość, którą na kilka sekund straciłam. A szkoda, bo było naprawdę przyjemnie.

- Chciałam. Miałam już nawet wybrany twój numer, ale w ostatnim momencie stchórzyłam. A potem stwierdziłam, że nie chcę tego załatwiać przez telefon i nawet, jeśli Louis nie miałby sprawy w sądzie, to i tak pojawiłabym się razem z Allanem w Londynie – wzruszyłam ramionami, jakby moja odpowiedz była najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.

            Pomiędzy nami po raz kolejny zapanowała cholerna cisza. Nienawidzę momentów, w których nie odzywamy się do siebie słowem, ponieważ to może oznaczać wszystko – że jest dobrze, źle, a nawet tragicznie. Wolałabym mieć wszystko jasne. Zamknęłam oczy, kiedy poczułam jak chłopak zaczyna delikatnie bawić się moimi włosami. Gdyby był to ktokolwiek inny, to najprawdopodobniej skończył by kilka metrów pod ziemią, martwy.

- Przez ostatni czas nie myślałem o niczym innym niż o tobie, a teraz pojawiasz się po kilku latach i jak gdyby nigdy nic mówisz mi, że mimo wszystko i tak uciekłabyś bez słowa. Zastanawiam się, czego ode mnie oczekujesz, ale tak na dobrą sprawę nie chcę znać odpowiedzi – czyli mam przesrane. Może faktycznie ma rację i nie powinnam się tutaj z powrotem pojawiać? Muszę iść do domu Allana, bo zaraz stanie się tragedia.

           Hostem's POV

            Weszłam do pustego domu, od razu kierując się do swojego pokoju. Charlotte i Natalie są jeszcze w pracy, więc nie mam co liczyć na ich towarzystwo. Tak samo, jak na rozmowę z kimkolwiek innym. W Rio de Janeiro nie mamy żadnych znajomych, z którymi utrzymywałybyśmy jakieś bliższe kontakty. To prawda, wieczorami kilka ludzi stoi za nami i nawet można powiedzieć, że się z nimi kolegujemy, ale nie znają nas na co dzień, więc nie mają o nas pojęcia i o tym, czym się zajmujemy. Reasumując, jestem zmuszona na własne towarzystwo.

            Zdjęłam perukę z głowy, odrzucając ją gdzieś na bok. Zrezygnowana wyjęłam z szafy jakieś lekkie dresy oraz bokserkę i szybko się w to przebrałam. Zeszłam szybko na dół i weszłam do kuchni. Wczoraj wieczorem przyswoiłam zbyt dużo informacji, żeby teraz o nich nie myśleć. Żeby usnąć, musiałam połknąć dwie tabletki na uspokojenie. Aktualnie nie mam w planach nic innego, jak upicie się do nieprzytomności. Ogólnie zastanawiam się, jak Tomlinson mógł być na tyle głupi, żeby dać się wpakować do kicia. Przecież wcześniej miał już wątpliwą przyjemność goszczenia w tym okropnym miejscu. Może stęsknił się za jakimiś dawnymi przyjaciółmi, którzy dostali dożywocie, przez co nie mieli okazji spotkać się w ostatnim czasie. A z resztą to nie moja sprawa, więc powinnam przestać zaprzątać sobie tym głowę. W końcu mam jeszcze masę innych spraw do przemyślenia, którymi najpierw powinnam się zająć.

            Otworzyłam barek, od razu wyjmując z niego butelkę wódki. Odnalazłam jeszcze w lodówce sok pomarańczowy, a z szafki wydobyłam szklankę do drinków. Nie mam siły myśleć nad czymś innym, niż to, co zamierzam właśnie zrobić, a poza tym nic innego nie potrafię. Mam nadzieję, że Natalie zgodzi się coś wykombinować. Ona jest najlepsza w robieniu przeróżnych drinków. Chociaż sama preferuje czystą wódkę. Nie rozumiem jej. Jak dla mnie za mocne i za szybko się tym upija, ale co ja tam wiem? W między czasie nastawiłam sobie jeszcze lasanage w mikrofalówce i wzięłam za przygotowanie trunku.

            Wyjrzałam prze okno, kiedy zauważyłam na podjeździe zupełnie nieznany mi samochód. Jednak po zauważeniu kierowcy pojazdu, natychmiast podbiegłam do drzwi wejściowych i zamknęłam je na każdy możliwy zamek. Do Allana nic nie mam, ale jeśli chodzi o Horana, to już zupełnie inny interes. Zastanawiam się tylko, co oni do jasnej kurwy robią pod moim i dziewczyn domem w Ameryce! Spencer za to zginie, a ja osobiście dopilnuję, żeby go zaszlachtowali. Podskoczyłam, słysząc głośne pukanie do drzwi, ale zupełnie je zignorowałam i jak najszybciej pobiegłam do salonu, żeby zamknąć wejście na taras. Sprawdziłam jeszcze tylko, czy aby na pewno wszystkie okna na parterze są pozamykane i udałam się z powrotem do kuchni. Dokończyłam robienie mojego drinka i wyjęłam jedzenie z mikrofalówki i wróciłam z powrotem do największego pomieszczenia w całym domu. Uśmiechnęłam się tryumfująco, zauważając przyjaciela, stojącego po drugiej stronie szyby i pomachałam mu zadziornie ręką, w której trzymała napój. Usiadłam na fotelu, oparłam stopy piętami o szklany stolik, krzyżując je w kostkach. Upiłam łyk alkoholu, po czym odstawiłam go obok moich nóg i wzięłam się za jedzenie obiadu.

- Madeleine, przestań się wygłupiać i wpuść nas do jasnej cholery! – chwyciłam pilota, po czym włączyłam telewizor i zaczęłam szukać jakiegoś kanału muzycznego, który zupełnie by go zagłuszył.

            Po chwili jednak, pomimo moich największych chęci nie robienia tego, odwróciłam głowę w kierunku wkurwionego do granic możliwości Allana oraz powstrzymującego śmiech i usiłującego być poważnym Nialla. Nie wiem, czy Natalie chciałaby się z nim dzisiaj zobaczyć. Doskonale wiem, co jej powiedział i nie mam zamiaru dopuścić do tego, żeby ta dwójka w najbliższym czasie miała ze sobą jakąkolwiek styczność. Koniec przemyśleń na ten temat.

- Hostem do kurwej nędzy. Nie rozumiesz, że przyjechaliśmy tutaj, żeby porozmawiać? Pokojowo – szatyn zaczął wymachiwać rękami w każdą możliwą stronę, na co blondas nie wytrzymał i zaczął się głośno śmiać. Ja jednak zachowałam całkowity spokój. Podniosłam wysoko jedną brew, wzięłam szklankę i upiłam łyka alkoholu. Najlepszym, co mogę zrobić w takiej sytuacji, to zachować spokój. Wtedy zdenerwuję go jeszcze bardziej.

            Kiedy skończyłam jeść obiad odstawiłam talerz na stół i chwyciłam telefon w dłoń. Allan stwierdził, że nie zamierza się stąd ruszyć, dopóki nie porozmawiamy w cywilizowany sposób. Po raz kolejny napiłam się drinka, którego już pół nie było i z nim oraz telefonem w dłoni podeszłam do drzwi tarasowych. Spencer poderwał się i stanął naprzeciwko mnie, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Skucha, panie geniuszu. Wybrałam w telefonie numer Mygale i pokazałam im go, włączając jednocześnie głośnik.

~ Cześć Madeleine! Nie za bardzo mogę teraz rozmawiać, ale obiecuję, że za chwilę będę w domu i pogadamy o twoim pobycie w Nowym Yorku – uśmiechnęłam się zadziornie w kierunku chłopaków, a Niall pokręciła przecząca głową, jakby chciał powiedzieć „nie zrobisz tego”. Jego wyraz twarzy ewidentnie wskazywał na to, że za chwilę mnie zabije. Wzruszyłam obojętnie ramionami. Zaraz się przekonasz, że robię co mi się podoba, blondi.

~ Zmień kierunek. Nie chcesz teraz być w domu – rzuciłam do telefonu, natychmiast cofając się o krok, ponieważ Horan rzucił się z impetem na szybę. Na całe szczęście Allan złapał go za ramię i przyciągnął do siebie.

~ Dlaczego? – zapytała, ewidentnie zdziwiona. Oblizałam usta, patrząc w oczy rozwścieczonego chłopaka. Wyrwał się z uścisku Allana, po czym odwrócił się na pięcie i wszedł na ogródek, rozglądając się dookoła. Ojć, chyba się biedactwo obraziło.

~ Bo Horan właśnie stoi na naszym tarasie i ewidentnie ma ochotę pozbyć się mnie raz na zawsze – rzuciłam na pozór obojętnie, po czym rozłączyłam się natychmiast i w ostatnim momencie zdążyłam odskoczyć na bok, ponieważ Niall wziął zamach i kamieniem wybił szybę.

          Mygale's POV

            Po odebraniu telefonu od Madeleine natychmiast przyspieszyłam, żeby ominąć nasz dom. Lottie, siedząca obok mnie, popatrzyła na mnie zdziwionym spojrzeniem, ale nie odezwałam się do niej nawet słowem wyjaśnienia. Później jakoś jej to wytłumaczę, ale na razie muszę skupić się na tym, żeby znaleźć się jak najdalej od Horana. Nie chciałam z na razie stawać z nim twarzą w twarz, ponieważ oznaczało to zmierzenie się z przeszłością, a na coś takiego nie byłam jeszcze w pełni przygotowana. Zbyt wiele spraw nie zostało zakończonych, żeby rozgrzebywać stare rany.

- Natalie do cholery! – podskoczyłam, kiedy po jakimś czasie Tomlinson mocno się zdenerwowała, nie chcąc dłużej czekać na to, aż łaskawie się odezwę. Westchnęłam ciężko, zjeżdżając na pobocze. Moja psychika powoli zaczyna wysiadać i nie wiem, jak długo zdołam jeszcze pozostać przy zdrowym rozsądku.

- Niall jest w naszym domu i Madeleine usiłuje się go jakoś pozbyć. A ja nie mam siły dzisiaj z nim rozmawiać – rzuciłam krótko, zjeżdżając na parking jednej z galerii handlowych, mieszczących się w Rio de Janeiro. – Zakupy? – kiedy stałyśmy już w miejscu, odwróciłam się do mojej towarzyszki i uśmiechnęłam szeroko. Kiwnęła głową, po czym bez słowa wysiadła z samochodu. Widać było, że mocno zastanawia się nad moimi ostatnimi słowami, a ja postanowiłam jej na razie nie przeszkadzać. Ruszyłyśmy w kierunku wejścia do budynku, od razu kierując się do najbliższej kawiarni. Obie nie jadłyśmy nic od rana i to chyba normalne, że należałoby w końcu czymś zapełnić pusty żołądek.

           Sorex's POV

            Leżałam, nie mając pojęcia, co powinnam powiedzieć. Zayn miał świętą rację i nic nie było w stanie tego zmienić. Westchnęłam ciężko, odbierając podtekst, jaki chciał mi przekazać swoją ostatnią wypowiedzią. Chciałam podnieść się z jego brzucha i po prostu zmyć mu z widoku, ale w ostatnim momencie przewrócił nas tak, że leżałam pod nim. Otworzyłam szeroko oczy, piszcząc cicho. Moje spojrzenie przecięło się z jego, a jedyne co mogłam zauważyć w źrenicach chłopaka, to rozbawienie. Zupełnie nie rozumiałam, o co może mu chodzić.

- Bez ciebie byłoby mi tak cholernie nudno – powiedział cicho po kilku sekundach, które spędziliśmy w całkowitym milczeniu i nie czekając na żadną odpowiedź z mojej strony po prostu mocno mnie pocałował.

            Zamknęłam oczy, automatycznie odwzajemniając pieszczotę. Chciałam wpleść palce w jego włosy, ale powstrzymał mnie od tego, łapiąc za moje nadgarstki jedną ręką i umieszczając je nad moją głową. Drugą dłoń Malika poczułam na biodrze, a chwilę później zaczął nią sunąć coraz wyżej. Wzdrygnęłam się, kiedy poczułam jego zimną skórę na swojej rozgrzanej. Przez całe moje ciało przebiegło tysiące dreszczy, potęgujących podniecenie, jakie zaczynało opanowywać mój umysł. I chociaż doskonale wiedziałam, do czego to prowadzi; nie chciałam go powstrzymywać.

           Louis‘s POV

            Nakryłem głowę poduszką, starając się zagłuszyć w ten sposób jednoznaczne dźwięki, dochodzące z piętra. W tym momencie nie marzyłem o niczym innym, jak śmierć, albo trwała głuchota. Jęki Lex uświadamiały mnie tylko w przekonaniu, że Malikowi doskonale idzie odzyskiwanie kogoś, na kim mu zależy, a ja nawet nie mogę wyjść z domu, żeby zabrać się za cokolwiek. Warknąłem zdenerwowany pod nosem sam nie wiem co i poderwałem się z kanapy, od razu idąc na zewnątrz. Nie wytrzymam dłużej w tym cholernym pomieszczeniu ze świadomością tego, co dzieje się kilkanaście metrów ode mnie.

            Położyłem się na leżaku, od razu odchylając go możliwie jak najbardziej do tyłu, dzięki czemu miałem idealny widok na zachmurzone niebo Londynu. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że pogoda odwzajemnia to, co dzieje się wewnątrz mnie. Nie ma mowy o chociażby odrobinie słońca w moich myślach. Kurwa, pierdolę jak jakiś pieprzony poeta. Muszę jak najszybciej iść na imprezę, żeby się spić i zapomnieć o wszystkim, o czym powinienem pamiętać.

wtorek, 4 listopada 2014

Rozdział Dwunasty: "Dzień dobry, tutaj niespodzianka!" (II)

            Hostem's POV

            Zaparkowałam przed hotelem, w którym zatrzymałam się na tych kilka nocy, które miałam spędzić w Nowym Yorku i oparłam się czołem o kierownicę. Jak się okazało Payne rozpoznał mnie już w momencie, w którym tylko na mnie popatrzył. Kiedy wyścig skończył się jego pieprzonym zwycięstwem po prostu stchórzyłam i zaczęłam spierdalać tutaj, gdzie teraz jestem. Widziałam, jak wysiada z samochodu, żeby ze mną porozmawiać, ale zignorowałam go po całości, co chyba zdenerwowało go jeszcze bardziej niż to, że miał mnie na wyciągnięcie ręki i nie dowiedział się tak naprawdę nic konkretnego. No cóż – taki mam już swój talent – doprowadzam ludzi do białej gorączki, nie robiąc nic nadzwyczajnego. I szczerze powiedziawszy bardzo go lubię.

            Odetchnęłam głęboko, po czym wysiadłam z samochodu. Przecież nie mogę siedzieć w nim cały dzień. Muszę się jeszcze spakować, bo jutro z samego rana wracam do Rio de Janeiro. Tam trzeba będzie porozmawiać z dziewczynami na temat kupna domu, który oglądałam. Ja jestem jak najbardziej za, ale i tak w dalszym ciągu twierdzę, że trochę mniejszy nie zrobiłby nam różnicy, a mogłoby być so razy bardziej przytulnie. Wysiadłam z wozu i szybkim krokiem udałam się w kierunku wejścia do hotelu. Już przy nim byłam i nawet się otworzyło, ale w ostatnim momencie ktoś szarpnął mnie za rękę i wciągnął w krzaki. Chciałam zacząć piszczeć, ale duża dłoń przysłoniła mi całe usta. Ni pozostało mi nic innego, jak wyrywanie się, ale to i tak zupełnie nic nie dało, ponieważ napastnik był zdecydowanie ode mnie silniejszy.

- Ty chyba nie myślałaś, że pójdzie ci tak łatwo ze spławieniem mnie – nie musiałam zbyt długo zastanawiać się nad tym, kto stoi za mną i na pewno ma szeroki uśmiech na twarzy. Zamknęłam oczy, chcąc zapanować nad złością. Może, gdybym pobiegła, albo nie siedziała tak cholernie długo w samochodzie, to zdążyłabym wejść do pieprzonego hotelu. Głupia, bardzo głupia Madeleine.

- Dzień dobry, zupełnie nieznajoma mi osobo. Jeżeli za chwilę mnie nie uwolnisz, to będę zmuszona zadzwonić na policję i zgłosić naruszenie przestrzeni osobistej. Zarówno ty, jak i ja nie chcemy żadnych kłopotów, więc lepiej zejdź mi z drogi – zawsze najlepiej jest robić z siebie głupa. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego, ale niech tak pozostanie.

- Nie rób z siebie głupszej, niż już jesteś Davies – warknął, a całe rozbawienie gdzieś zniknęło. Bipolarność to popularna choroba dwudziestego pierwszego wieku. Nie powinien się jej wstydzić i udać się jak najszybciej do lekarza, może jeszcze jakoś da się to wyleczyć.

- W cale nie jestem głupia – ukłułam go palcem wskazującym w klatkę piersiową i odepchnęłam od siebie. – Nie chce mi się z tobą rozmawiać, więc po prostu zejdź mi z drogi i daj wrócić do hotelu, żebym mogła się wyspać i wrócić do R… Do domu w stanie używalności, ponieważ moja aktualna praca jest bardzo odpowiedzialna – warknęłam, chcąc go wyminąć. Syknęłam oburzona, czując jak jego palce zaciskają się na moim ramieniu, by chwilę później przeciągnąć mnie na moje poprzednie miejsce.

- Pewnie dziewczyny cię poinformowały, więc nawet nie próbuj udawać, że nie obchodzi cię to, że Louis wylądowała w kiciu – przewrócił oczami na moją upartość, czym zdenerwował mnie jeszcze bardziej.

- Słuchaj, nie obchodzi mnie, co dzieje się w Londynie! – krzyknęłam, a dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, co tak naprawdę powiedział Payne. Przeanalizowała w głowie jego słowa jeszcze kilka razy, aby mieć stu procentowa pewność, że się nie przesłyszałam. – Zajebie wszystkie po kolei.

- Czyli jednak nic nie wiedziałaś. No cóż, nie wiem, dlaczego ci nie powiedziały, ale tak właśnie jest. Louis wylądował w więzieniu, ale z tego, co wiem, Alex udało jej się go stamtąd na całe szczęście wyciągnąć – wzruszył ramionami, jakby ta cała sprawa w ogóle go nie obchodziła. Zastanowiłam się mocno, by nagle wyjąć telefon z kieszeni i znaleźć w nim numer najlepszej przyjaciółki. Muszę znaleźć na Internecie najbardziej brutalne sposoby zabójstw. Tak, żeby ofiara cierpiała katusze, wykrwawiając się. Najlepiej trzy różne, żebym miała więcej satysfakcji na sam koniec.

            ~ I jak, udało ci się wygrać ten wyścig, czy jednak coś poszło nie tak, jak powinno? – wystarczyło tych kilka słów ze strony przyjaciółki i ja, po jej drżącym głosie wiedziałam, że jednak Liam miał rację i one wszystkie nic nie raczyły mi powiedzieć.

~ Nie wpierdalaj mnie, Stane. Lepiej powiedz wszystko, co wiesz, bo jak tylko znajdę się w tym pierdolonym Londynie, to nóg z dupy się pozbędziesz! – warknęłam, a Liam podskoczył przestraszony moim wybuchem. Wow. Jego da się przestraszyć. No to coś nowego jest.

~ Dobra, ale jak przylecisz, to ja będę pierwsza i ty skończysz w piachu – ostrzegła i nie dając mi odezwać się nawet słowem dalej kontynuowała. – Louis wylądował w więzieniu za coś, czego nie zrobił. I jestem tego pewna, bo od wczoraj zaczęłam grzebać w papierach. Natalie i Charlotte siedzą w Rio i tak na dobrą sprawę nic nie robią, a Liam jest gdzieś w Nowym Yorku i mam nadzieję, że nie spotkacie się gdzieś na miejscu.

~ Z tym ostatnim to trochę za późno, ale dzięki za dobre chęci – burknęłam, przewracając oczami. Złość chyba powoli zaczynała dawać nad sobą zapanować, bo już nie miałam ochoty zabijać ich w kilka różnych sposób; wystarczył jeden, ale bolesny.

~ No to na razie – mruknęła po chwili ciszy blondynka, po czym rozłączyła się.

Stałam tam nieruchomo, wpatrując się bezsensownie w ekran swojego telefonu. Nie miałam bladego pojęcia, co powinnam myśleć. Louis siedzi w więzieniu, a Alex usiłuje go stamtąd wyciągnąć. To jedyne, co w tym momencie do mnie docierało. Jednak miałam problem z tym, co zrobić? Wrócić do Rio de Janeiro i spokojnie siedzieć na dupie, ignorując wszystko, co się dookoła mnie dzieje? Tak, to najlepsze wyjście ze wszystkich możliwych.

            Odetchnęłam głęboko, po czym odwróciłam się w kierunku chłopaka, który uważnie mi się przyglądał. Schowałam telefon do kieszeni i z kamiennym wyrazem twarzy oraz dumnie uniesioną głową ruszyłam w kierunku wejścia do hotelu. Tym razem Payne mnie nie zatrzymał. Już miałam wejść do budynku, ale Liam musiał zakończyć nasze spotkanie swoją wypowiedzią.
- A ja naprawdę zaczynałem sądzić, że wielka Hostem jest honorowa – nie dać się sprowokować; to jedyna rozsądna rzecz w tym momencie. Co prawda mogłabym mu odpowiedzieć jakąś ciętą ripostą, ale nasza wymiana zdać na pewno nie zakończyłaby się na moich słowach, a ja teraz potrzebuję świętego spokoju, aby móc to wszystko przemyśleć.

            Sorex's POV

- Ja? Nic. Już sobie jadę – wzruszyłam ramionami i otworzyłam drzwi do BMW. Jedyne, czego teraz chciałam, to jak najszybciej wydostać się z tego pomieszczenia. Wrażenie, że zaczynam się dusić pomiędzy nimi wszystkimi coraz bardziej zaczynało mnie denerwować.

- O nie! – krzyknął natychmiast Malik i w kilka sekund znalazł się obok mnie, po czym zatrzasnął z całej siły wejście do samochodu. Pisnęłam, odskakując na bok. Popatrzyłam przerażona na Allana, a cała moja postawa wyrażała nieme błaganie o pomoc. Przyjaciel chciał coś powiedzieć, zaczął nawet zbliżać się do nas, ale Horan złapał go za ramię. Idealnie zrozumiałam aluzję ze strony blondasa. On zdupił w sprawie z Natalie, więc chce pomóc przyjacielowi. Szkoda tylko, że to ja jestem w tym wszystkim narażona na największe ryzyko!

            Zayn przerzucił mnie sobie przez ramię, a ja byłam za bardzo zdezorientowana, żeby zareagować w jakikolwiek, racjonalny sposób. Cóż, chyba pamiętam podobną sytuację. Może i kilka sytuacji. Tak gdzieś będzie, że sprzed dwóch lat. Nawet się nie wyrywałam, dzięki czemu Mulat miał bardzo ułatwione zadanie. Nie musiało więc minąć zbyt wiele czasu, a znaleźliśmy się w gabinecie Allana. Chłopak posadził mnie na obrotowym krześle i oparł dłonie po obu stronach mojej głowy, po czym mocno zacisnął powieki, a ja miałam idealny widok na jego przystojną, wkurwioną twarz. Rysy Zayn a na przemian naprężały się i rozluźniały. Na czole pokazała mu się pulsująca żyła. Chyba – a raczej na pewno – mam przejebane.

- Wiesz, może dla bezpieczeństwa nas obojga, ja na razie sobie pójdę, a ty się uspokoisz i dopiero wtedy normalnie porozmawiamy. Wiesz, cywilizowany sposób i te sprawy – uśmiechnęłam się niewinnie, czego on i tak nie zobaczył.

- Jeżeli chcesz mi pomóc w uspokojeniu się, to po prostu przestań gadać – syknął, a jego ciało w dalszym ciągu poruszało się w rytm niespokojnego, przyspieszonego, urywanego oddechu.

- Wiesz, ja tylko rzucam luźne propozycję, nie musisz z nich korzystać – mądra Alexandra powinna się zamknąć, tak jak zaproponował, ale po raz kolejny postanowiła nie słuchać głosu rozsądku. Bo i po cholerę. Jeszcze przez przypadek miałaby spokojne życie.

            Malik otworzył szeroko oczy, a ja – nie po raz pierwszy w życiu – pożałowałam tego, że się odezwałam. Niestety, ja nie potrafię uczyć się na swoich błędach, a już szczególnie, jeśli nie miałam czasu na przemyślenie ich, bo popełniłam jakieś głupstwo kilka sekund wcześniej. Otworzyłam szeroko usta, żeby po raz kolejny się odezwać, ale Zayn natychmiast zareagował. Mocniej się nade mną nachylił i bez niczego pocałował. Tak samo jak wtedy, kiedy mnie „porwał”.

            Odruchowo wplotłam palce w jego kruczo-czarne włosy i zaczęłam za nie delikatnie ciągnąć. Poczułam, jak kładzie mi obie dłonie w pasie z zjeżdża nimi po woli na biodra. Przejechał językiem po moim podniebieniu i mocniej zacisnął palce. Jęknęłam cicho w jego usta, co bardzo mu się spodobało, bo uśmiechnął się zadziornie, nawet na sekundę nie przerywając pocałunku.

- Mówiłem, zamknij się wreszcie – sapnął i przeniósł mnie na biurko, po czym stanął między moimi nogami. Położyłam dłonie na barkach chłopaka i odepchnęłam go delikatnie od siebie.

- Przeleciałam przez cholerny ocean, żeby z tobą porozmawiać, a nie, żebyś mnie przeleciał i zostawił – zetknęłam nasze czoła i oblizałam usta. Zayn przetaksował moją twarz wzrokiem i przygryzł dolną wargę.

- Teraz możesz być pewna, że teraz tak łatwo nie pozbędziesz się mnie ze swojego życiorysu. Nie powiedziałem również, że nie będziemy rozmawiać. Ale dlaczego nie możemy najpierw zrobić czegoś przyjemnego? – zaczął gładzić mój policzek kciukiem i jeszcze raz delikatnie pocałował.

- Nie. Najpierw rozmowa, a dopiero później możemy zająć się przyjemnościami – Mulat westchnął ciężko, ale więcej już nie zaprotestował.

            Wziął mnie na ręce, po czym bardzo szybkim krokiem zszedł ze schodów. Zauważyłam zdezorientowane miny chłopaków, ale mogli się spodziewać, że będziemy chcieli wyjść od Allana. Chociaż prawdę powiedziawszy sama jeszcze tego wszystkiego nie ogarniam. Zastanawiam się tylko, kiedy zacznę tego wszystkiego żałować. Pewnie wcześniej, niż później, ale na razie zostawmy te kwestię w spokoju. Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas.

            Zayn odblokował drzwi białego Porsche Panamera i posadził mnie na fotelu obok kierowcy. Uśmiechnęłam się do siebie szeroko – jak dziecko, które właśnie dostało od dawna upatrzoną zabawkę. Jeszcze nie miała okazji jechać tym wozem, więc nic dziwnego, że jestem mocno podekscytowana. No dobra, w moim przypadku akurat bardzo dziwne, bo jestem dziewczyną, ale bez przesady. Motoryzacja przecież nie jest zarezerwowana tylko dla facetów. Zbyt dużo przywilejów chcieliby sobie przypisać.

            Przez całą podróż nie odezwaliśmy się do siebie nawet słowem. Na ciszę w samochodzie nie pozwalało radio, które chłopak ustawił na jakąś stację muzyczną. Jednak i tak nie zwracałam uwagi na artystów, którzy usiłowali pokazać, jak bardzo dobrzy są w swojej branży. Szkoda tylko, że w większości to przerobione przez komputer utwory, których najprawdopodobniej nawet nie znają na pamięć.

            Mulat zatrzymał Porsche przed bramą wjazdową. I to właśnie w tym momencie zaczęły nachodzić mnie te wszystkie, cholerne wątpliwości. Nie miałam bladego pojęcia, co chciałabym mu powiedzieć, jak wyjaśnić całą sytuację, jaka zapanowała pomiędzy nami. Postanowiłam się jednak teraz nie poddawać. Odetchnęłam głęboko i wysiadłam na zewnątrz, po czym przyjrzałam się domowi, w którym już wcześniej miałam okazję bywać. Blady uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy. Od razu przed oczami pojawiły mi się urywki imprezy, z której „uprowadziłyśmy” Charlotte. Tak naprawdę to właśnie w tamtym momencie zaczynałyśmy się z nią zaprzyjaźniać. Szczerze powiedziawszy, nie wyobrażam sobie teraz naszej codzienności bez niej. Za bardzo przywiązałam się do tej niepozornej blondynki.

- No dalej, rusz się – doszedł do mnie rozbawiony głos Mulata, który od razu sprowadził mnie na ziemię. Dobra, tym razem Sorex pasuje. Powiesz, że ona nigdy tchórzy, ponieważ to ujma na jej honorze? No cóż. Pierwsze razy zawsze są najgorsze, a ja właśnie przeżyję jeden.

            Uśmiechnęłam się szeroko i otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z mojego gardła. Wzruszyłam ramionami, obróciłam się na pięcie i puściłam biegiem w kierunku centrum miasta. Boże, mogłam wpaść na coś bardziej kreatywnego. Usłyszałam za sobą wiązkę przekleństw, a chwilę później, jak Zayn zaczyna za mną biec. Automatycznie przyspieszyłam, ale niestety, nie miałam z nim najmniejszych szans. Już po kilku sekundach poczułam jego silne ramiona, oplatające mnie w pasie. Nie protestowałam, kiedy wziął mnie na ręce. Wściekłość wróciła. Byłam tego pewna, ponieważ czułam napięte mięśnie pod koszulką Mulata. Wydawało mi się nawet, że niebezpiecznie pulsują. Szczerze powiedziawszy chciałabym ich dotknąć. Chociażby nawet przez kilka sekund.

- Przepraszam – bąknęłam pod nosem, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. – Po prostu nie mam pojęcia, co chcę powiedzieć, od czego zacząć i za co powinnam cię przeprosić – kontynuowałam, kiedy weszliśmy do domu. Jeśli nie potrafi się złożyć sensownego zdania, to nie powinno się w cale odzywać, a już szczególnie paplać wszystko, co ślina na język przyniesie. I właśnie to zamierzałam zrobić.