Mygale's POV
Wycofałam
się z pomieszczenia, kiedy tylko zauważyłam w nim blondyna. Jestem w stu
procentach pewna, że to nie Madeleine odpowiada za ściągnięcie mnie tutaj, a
Allan, który siedział w fotelu ewidentnie zadowolony z siebie. Odwróciłam się
przodem do drzwi wyjściowych. Nie będę z nim rozmawiać, tak jak wcześniej mu to
obiecałam i nie ważne jest to, że on sam chce, abym nie dotrzymywała w tym
przypadku danego słowa. Niestety dla niego, moja obietnica jest rzeczą świętą i
nie zamierzam tego zmieniać.
Wsiadłam
do Porsche 911 Carrera 4S i odpaliłam silnik w momencie, w którym Horan pojawił
się w drzwiach. Ruszyłam z miejsca, odrzucając perukę, którą dotąd miałam na
głowie, na siedzenie pasażera. Domyślając się, że nie będzie to bezpieczna
jazda, zdjęłam również szpilki ze stóp. Przyspieszyłam, starając się w możliwie
jak najszybszym tempie wjechać na główną ulicę. Coś mi się wydaje, że ludzie
będą mogli zobaczyć niezapowiedziany nielegalny wyścig w momencie, kiedy
większość będzie wracać z pracy i na każdym kroku da się napotkać korki. Tak,
to zdecydowanie brzmi jak wyrok samobójczy na samego siebie. Szkoda tylko, że
nie umrę na motorze.
Kiedy
w końcu udało mi się wyjechać na główną ulicę, od razu spowodowałam pierwszy wypadek. Wykonałam drift i dodałam gazu z
powrotem wprawiając samochód w ruch. Kolejne odgłosy głośnego trąbienia przekonały mnie, że blondyn nie jest w cale daleko. Na moje nieszczęście.
Zerknęłam w tylne lusterko, żeby sprawdzić jak wygląda jego twarz. Niestety
oprócz skupienia nic na niej nie było.
Ignorując
czerwone światło, dodałam gazu, żeby zdążyć przed kierowcami, którzy właśnie
ruszali z miejsca po długim oczekiwaniu. Kidy tylko przejechałam pomiędzy nimi
natychmiast odezwały się klaksony, a niektórzy najechali na siebie.
Uśmiechnęłam się do siebie szeroko, sądząc, że Niall ‘a na pewno przetrzyma to
przez jakiś czas, dzięki czemu będę mieć chociaż trochę ułatwioną ucieczkę.
Niestety, okazało się że w cale nie zapomniał, dlaczego w Londynie jest jednym
z najlepszych. Cała radość nagle gdzieś ze mnie wyparowała. Ponownie skupiłam
się możliwie jak najbardziej na tym co robię.
Nagle
znikąd pojawiła się przede mną policja. Spanikowana natychmiast skręciłam do
mojego miejsca. Zdecydowanie częściej powinnam siadać za kółkiem i się ścigać,
bo dość szybko wychodzę z wprawy. Właśnie dlatego wolałabym wrócić do
motocykla. Niestety nie miałam czasu na przesiadanie się na niego. Uświadomiłam
sobie jednak, że to w cale nie musi być taka całkiem beznadziejna sytuacja.
Przecież nie będą ścigać tylko mnie, a przy odrobinie szczęścia szybciej uda mi
się go zgubić. Muszę po prostu bardziej pokombinować. Z tą myślą natychmiast skręciłam
mocno, zaciągając hamulec ręczny. Tylne koła stanęły w miejscu, a przednie
przekręciły się o sto osiemdziesiąt stopni. Dookoła mnie pojawiła się cała masa
dymu i odór palonej gumy. Raz się żyje. Dodałam ostro gazu, pakując się prosto
pod prąd. Wszystkie samochody rozjeżdżały się na boki, a ja coraz bardziej
zbliżałam się do Horana. Jego mina nie wyrażała żadnych emocji, a ja
uśmiechałam się do niego wyzywająco, patrząc mu prosto w oczy. Swoją drogą
przez ostatni czas nie zmieniły się w cale.
Kiedy
byliśmy tylko kilka milimetrów od siebie, w tym samym momencie skręciliśmy
nieznacznie kierownice, dzięki czemu nie zderzyliśmy się czołowo. Adrenalina
buzowała w moim organizmie, co okazywało się głównie w postaci pocących się
dłoni i pomniejszonych źrenic. Ta zabawa coraz bardziej zaczyna mi się podobać
i trochę szkoda, że za niedługo będę musiała ją zakończyć. Skręciłam w jakąś
mniejszą uliczkę, która zaprowadzi mnie na drogę, którą dotrę prosto do polanki
w lesie.
~*~
Po
jakimś czasie zatrzymałam się, kiedy w końcu dotarłam na miejsce. Pakowanie się
na drogę bez asfaltu moim Porsche nie było jednak najlepszym pomysłem.
Słyszałam każdy kamień, obijający się o moje podwozie. Mam tylko cichą
nadzieję, że nic się w nim nie uszkodziło i nie będę musiała niczego w nim
naprawiać. Szczerze powiedziawszy niedawno wrócił z warsztatu, bo jakiś frajer
nie zrozumiał, że kiedy sygnalizator świetlny pokazuje kolor czerwony, to
znaczy, że trzeba się zatrzymać. Nie wyrobił na zakręcie, bo spróbował nie
spowodować wypadku. Szkoda, że ja stałam naprzeciwko. Najlepsze w tym wszystkim
jest to, że zaczynał się mój weekend. Każdy chciałabym rozpoczynać w ten
sposób, oczywiście.
Wysiadłam
z samochodu, siadając na jego masce. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że
udało mi się gdzieś zgubić Horana. Szczerze powiedziawszy w pewnym momencie
zwątpiłam, że tak będzie. Przecież on jeździ zdecydowanie dłużej i lepiej niż
ja. Tymczasem kilku policjantów zdołało go powstrzymać. Jednak mam zbyt niską
samoocenę.
Mam
tylko jeden problem. I tak się na niego napatoczę, ponieważ kiedy wrócę do
domu, to on na sto procent będzie już tam na mnie czekał. Mamy jedną,
zasadniczą, wspólną cechę – nie poddajemy się zbyt łatwo. W takich momentach
nienawidzę tego w sobie, a jeszcze bardziej w nim. Wiem, że nasze spotkanie
było nieuniknione w przyszłości, ponieważ mimo wszystko zamierzałam wrócić do
Londynu. W dziwny sposób byłam połączona mentalnie z tym miastem i nie
potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że opuszczam je na zawsze. Chciałam tylko,
żeby Horan zdążył się ożenić, mieć dzieci i zapomnieć o mnie. Chociaż nie wiem,
jakbym miała się starać, nasz związek byłby zupełnie bez przyszłości. Mieliśmy
zbyt twarde charakter, żeby dojść do jakiegokolwiek kompromisu, w obojętnie
jakiej sprawie. I jeszcze jedno. Niall to typ faceta, który chciałby mieć
dziecko i wychować je tak, jak uważa za słuszne. Najlepiej syna, który byłby
identyczny jak on sam. A ja nie chcę mieć dzieci. Boje się, że nie poradziłabym
sobie z nawet jednym.
Westchnęłam
ciężko nad swoim ciężkim losem i załamałam bezradnie ramiona. Dlaczego całe
życie musi być takie do dupy? Muszę wrócić do domu, bo powoli zaczynam mieć
dość tego cholernie męczącego dnia. Może Horan mnie zrozumie i zgodzi się
pogadać jutro? Nadzieja matką głupich, ale każda matka kocha swoje dziecko.
Muszę coś wymyślić, zanim dotrę na miejsce.
W
sumie dom w Nowym Yorku jest już kupiony, trzeba tylko przelać pieniądze. Może
powinnam to zrobić? Allan nic nie wie o tym miejscu, dzięki czemu tam nie
przywiezie żadnego z chłopaków. Muszę porozmawiać na ten temat z Madeleine.
Jakoś uda nam się spakować kilka rzeczy, a po resztę wróciłoby się później.
Boże, jak ja kocham uciekać, kiedy coś mi zdecydowanie nie odpowiada.
Nienawidzę siebie i swojego życia. A to wszystko przez rodziców, którzy chcieli
zrobić ze mnie swój ideał. Gdyby nie to, to nigdy nie poszłabym na nielegalne
wyścigi z dziewczynami, nie musiałabym próbować jeździć na motorze i nie
wygrałabym pierwszego wyścigu. Chociaż nie miałabym również pasji, za którą
potrafiłabym oddać życie. Za dużo myślenia, jak na jeden dzień.
Wsiadłam
do samochodu i ruszyłam w kierunku asfaltu. Skrzywiłam się mocno, kiedy
podwozie ponownie rozpoczęło walkę z ziemią. Błagam, niech żadne kamyki mi tam
nie utkną. Moje biedne Porsche. Już nigdy więcej nie narażę go na coś takiego,
chociażbym miała porozmawiać z takim jednym blondynem, który skutecznie niszczy
moje nerwy.
Droga
powrotna do domu zajęła mi niestety bardzo mało czasu. Przynajmniej tak mi się
wydaje, ale szczerz powiedziawszy prawda była inna, ponieważ zdarzało mi się
jechać nawet pięćdziesiąt na godzinę, co z moim samochodem nie jest normalne.
Mam tylko nadzieję, że nikt mądrzejszy nie skojarzył faktów i nie dziwi go to,
że pani sędzia jedzie tym samym pojazdem, co słynna nawet w Rio Mygale. Chyba
naprawdę w końcu popełnię samobójstwo.
Wysiadłam
z samochodu i po cichu weszłam do domu, mając nadzieję, że ten geniusz mi się
nie napatoczy gdzieś po drodze. Minęłam go w salonie, ale na szczęście spał.
Może moje modlitwy chociaż raz w życiu zostaną wysłuchane. Przecież wbrew
pozorom w cale nie jestem takim złym człowiekiem, za jakiego postrzega mnie
większość społeczeństwa. Szybko wbiegłam po schodach i zamknęłam się w swoim
pokoju, starając się nie za mocno trzasnąć drzwiami. Cudem ocalona.
~*~
Rano
obudziły mnie głośne dźwięki, które dochodziły – przynajmniej tak mi się wydaje
– z kuchni. Przekręciłam się na brzuch, nakrywając głowę poduszką. Jeżeli to
Charlotte, albo Madeleine, to zamierzam je zabić. W innym przypadku bez śmierci
również się nie obejdzie. Wczorajszy wieczór był wyjątkowo beznadziejny, więc
zamierzałam go dzisiaj odespać, a osobnik płci nieokreślonej postanowił mi to
skutecznie uniemożliwić.
Zrezygnowana
podniosłam się w końcu z łóżka i powolnym krokiem, szurając stopami po
panelach, zaczęłam kierować się na dół. Po drodze chwyciłam paczkę papierosów.
Cholerny nałóg, z którym nie mam zamiaru walczyć w najbliższej przyszłości. Ale
chyba szarpnę się na elektryka. Chyba – nie obiecuję. Przeszłam obojętnie obok
salonu i kuchni, zostawiając sobie zamordowanie na później i wyszłam do
ogródka, gdzie rozsiadłam się na leżaku.
Zaciągnęłam
się dymem, automatycznie zamykając oczy. Nie otworzyłam ich nawet w momencie,
kiedy coś przysłoniło mi całe światło, którego teraz potrzebowałam. Byłam
pewna, że to któraś z przyjaciółek i właśnie dlatego postanowiłam je
zignorować. Chwila spokoju tylko dla mnie również mi się należy, więc powinny
to uszanować. Niestety mijały kolejne sekundy. Zirytowana w końcu postanowiłam
łaskawie popatrzeć na osobę, której w tym momencie nienawidzę najbardziej na
świecie. Dość szybko tego pożałowałam. Przede mną znajdowała się blondyn.
Ewidentnie można było dostrzec, że chce ze mną porozmawiać… Zaraz po tym, jak
mnie zabije, albo w najlepszym przypadku przywiąże i unieruchomi.
- Wczoraj nie spałem. Po prostu miałem
dość jak na jeden dzień i stwierdziłem, że dam ci święty spokój, więc nie ciesz
się za bardzo – rzucił wyjaśnieniem na sam początek, krzyżując ręce na
wysokości klatki piersiowej. Przytaknęłam, sygnalizując że doskonale
zrozumiałam jego słowa, podniosłam się z leżaka, zgasiłam papierosa i ruszyłam
w kierunku wejścia do domu. Chciałam jak najszybciej znaleźć się z powrotem w
swoim pokoju i nie wychodzić z niego do końca świata i o jeden dzień dłużej,
żeby mieć stu procentowa pewność, że nic z niego nie zostało. – Nie ma łatwo –
złapał mnie za nadgarstek i z całej siły przyciągnął do siebie. Gdyby nie on,
to na pewno przewróciłabym się na ziemię. Objął mnie ramieniem w pasie i
jeszcze mocniej do siebie przyciągnął.
- No hej – uśmiechnęłam się szeroko i
spróbowałam cofnąć o krok. Niestety na nic mi się to nie przydało, bo był dla
mnie za silny. Zdążyłam się już przekonać o tym kilkanaście razy w życiu, ale i
tak warto było spróbować.
- Nie chce mi się o tym rozmawiać,
więc zaczniemy już teraz, żeby jak najszybciej skończyć i móc mieć święty
spokój – rzucił, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i to
właśnie jego zdanie było tym prawidłowym. Niespodziewanie zsunął obie dłonie na
moje pośladki, zacisnął je na nich i podniósł mnie nie znacznie do góry. Zarzuciłam
mu ręce na ramiona, tylko dlatego, żeby nie stracił równowagi. Ostatnia rzecz,
jaka była w tamtym momencie moim marzeniem, to spotkanie z podłogą. Nagle Niall
stanął w miejscu, nie poruszając się nawet o centymetr. Nie wiedziałam, o co
chodzi, bo byłam tyłem do tego, co widział.
- Natalie, kto to jest? – od razu
zrozumiała, kogo zobaczył blondyn. Wyszarpnęłam mu się i odwróciłam przodem do
Sandry. Przysięgam, że go zabiję.
- Nikt, kto mógłby nam zaszkodzić,
San. Lepiej leć już do szkoły, bo spóźnisz się na lekcje – uśmiechnęłam się do
niej szeroko.
- Zabieram się z Lottie – wzruszyła
ramionami i wzruszyła do kuchni. W cale nie dziwię się z jej nastawienia do świata.
Właśnie ta rozpoczynała każdy dzień i zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Z
resztą blondyneczka jest słodka, kiesy się dąsa. I przypomina Alex, kiedy
byłyśmy w jej wieku.
Blondyn,
kiedy tylko dziewczynka znikła na schodach, wszedł do pierwszego lepszego
pokoju i niestety trafił na Madeleine. Rozejrzał się uważnie po całym
pomieszczeniu, wzruszył ramionami i rzucił mnie na łóżko. Jestem pewna, że był
zdziwiony, kiedy obok okna zauważył antyramę ze zdjęciami swojego przyjaciela.
Hostem była nie tylko sentymentalna, ale i czasami psychiczna – to z czystym
sumieniem można jej przyznać. Wracając. Zaczęłam przyglądać się jak Horan łazi
w tę i z powrotem, zbierając myśli. Nie mam zamiaru mu przeszkadzać. Wolałabym
jednak mieć to już za sobą.
- Mogłaś przynajmniej powiedzieć, kim
tak naprawdę jesteście – zaczął z wyrzutem, a ja myślałam, że mi kiszki na
drugą stronę wywróci. Przecież to chyba oczywiste, dlaczego tego nie zrobiłam.
Odetchnęłam głęboko, zamykając na kilka sekund oczy. Postanowiłam jednak
zachować całkowity spokój, bo po co psuć sobie nerwy?
- Bo należysz do paczki Tomlinsona –
wzruszyłam ramionami, krzyżując ręce na piersiach. Otworzył usta, jakby chciał
coś powiedzieć, ale chyba przetwarzał jeszcze moją wypowiedź, bo dość szybko z
tego zrezygnował. Na całe szczęście, bo nie chciałam rozpoczynać tego dnia od
kłótni na noże.
- Szczerze powiedziawszy nie mam
więcej pytań – westchnął ciężko i opadł na łóżko obok mnie. Przygryzłam dolną
wargę, spuszczając głowę na dół, kiedy poczułam mrowienie w łokciu, o który otarł
się chłopak.
- Jak się trzyma Louis? – zapytałam, zanim
zdążyłam ugryźć się w język. Atmosfera, jaka między nami panowała jeszcze
bardziej się pogorszyła, a pomimo tego, że na polu był upał, poczułam jak na
rękach pojawia mi się gęsia skórka.
- Nie mam pojęcia. Wyleciałem z
Allanem tutaj, zanim zdążył pojawić się w domu. Myślę jednak, że całkiem
dobrze. Przecież to Tomlinson, on nie poddaje się tak łatwo, jak czasem byśmy
chcieli.