Hostem's POV
W
ostatnim momencie zdążyłam odsunąć się od okna, ponieważ chwilę później zostało
ono wybite przez blondyna, który w bardzo krótkim czasie znalazł się przy mnie
i z całej siły przycisnął mnie do ściany naprzeciwko wyjścia na taras.
Zacisnęłam powieki, odchylając głowę nieznacznie do tyłu. Tępy ból rozszedł się
po moich plecach, kiedy z dość dużą siłą spotkały na drodze twardą
powierzchnię. Wiedziałam, że zdenerwuję blondyna tym, co zrobiłam, ale cholera,
nie podejrzewałam, że będzie chciał zdemolować mój dom! Jednak najgorsze w tym
wszystkim jest to, że Allan nie miał zamiaru reagować na to, że dzieje mi się
dość spora krzywda i tak naprawdę nie wiadomo było, czy dożyję kolejnej
sekundy. W końcu rozwścieczony Horan to nic bezpiecznego. Szatyn, jakby
ignorując ten fakt, usiadł na fotelu, który wcześniej zajmowałam i zaczął
przyglądać się poczynaniom Nialla.
- Koniec zabawy w kotka i myszkę. Albo dobrowolnie ściągniesz tutaj Natalie, albo zabiorę twój telefon i sam to zrobię – wysyczał mi prosto w twarz. Postanowiłam jeszcze bardziej pogorszyć swoją pozycję w sytuacji, w jakiej się znajduję. Upuściłam iPhone ‘a na podłogę, a później z całej siły go kopnęłam, przez co wylądował na przeciwległej ścianie, od razu się o nią rozbijając. Powiedziałam Nat, że ten frajer tutaj jest, więc skoro nie przyjechała, to znaczy, że nie chce tutaj być i z nim rozmawiać.
- Świetny wybór – sarknął Allan,
uśmiechając się szeroko. Cholera, zapomniałam, że on zna się na informatyce!
Mogłam zjeść ten pieprzony telefon. Wtedy nie wyciągnęliby ze mnie karty, którą
teraz właśnie wyjmuje z pozostałości po komórce. Po prostu zajebiście.
- Czy ona naprawdę nie chce ze mną
rozmawiać? – po chwili ciszy uścisk na moich nadgarstkach zelżał, dzięki czemu
krew z powrotem do nich dopływała. Obrzuciłam Horana zdziwionym spojrzeniem,
ale po kolejnym czasie, spędzonym w milczeniu wiedziałam, że te słowa naprawdę
padły z jego ust. Westchnęłam ciężko, wzruszając ramionami.
Tak
na dobrą sprawę w cale nie wiedziałam, czego chcę ja, a co dopiero rudzielec.
Raz mówiła, że chciałaby w końcu doprowadzić tą chorą sprawę z chłopakami do
końca, a kiedy proponowałyśmy jej z Lottie, żeby do nich zadzwoniła, to w
ostatnim momencie rezygnowała ze zrobienia czegokolwiek i zamykała się w swoim
pokoju. Nadaremne były próby dostania się do niej. Nawet czołg nie był w stanie wyważyć drzwi, za którymi się chowała. Ale żadna z nas nie była lepsza.
Przecież my też mogłyśmy spróbować ponownie skontaktować się z którymś z nich –
przecież to nie musieli być ci sami, mogłyśmy się pozamieniać – a i tak tego
nie robiłyśmy. Jednym słowem od kilkudziesięciu miesięcy tkwimy w jakimś
cholernym gównie, z którego w cale nie jest łatwo wyjść.
- Za chwilę powinna tutaj przyjechać –
tym razem głos postanowił zabrać Al. Popatrzyłam na niego z wyrzutem, na co on
beztrosko wzruszyła ramionami. Coś mi się nie podoba w jego zachowaniu. Od
jakiegoś czasu mnie i resztę dziewczyn traktuje jak zło konieczne i nic nie
wskazuje na jakiekolwiek zmiany w tej kwestii.
- Dzięki, że się pode mnie podszyłeś –
burknęłam urażona, rozmasowując obolałe nadgarstki zaraz po tym, jak zostałam
zupełnie uwolniona z uścisku chłopaka. Szatyn westchnął ciężko, rozsiadając się
w fotelu i zaczynając popijać mojego drinka odwrócił wzrok na telewizor, który
w dalszym ciągu był włączony na jakimś muzycznym kanale.
Zaczęłam
zastanawiać się, co go mogło ugryźć. Prześledziłam wszystkie sytuacje z nim
związane, dogłębnie analizując każde moje posunięcie. Co prawda zamknęłam mu
drzwi teoretycznie przed nosem i nie chciałam wpuścić do domu, ale jego
nastawienie do mnie nie zmieniało się już od jakiegoś czasu. Naprawdę nie
miałam bladego pojęcia, co zrobiłam nie tak, jak powinnam, ale postanowiłam
traktować go dokładnie tak samo, jak on mnie. Przecież nie zasłużyłam na
ignorowanie w tym samym stopniu co on, a skoro jesteśmy przyjaciółmi, to
dlaczego nie możemy traktować się na równi, tak samo? No właśnie, nie zauważam
żadnych przeciwwskazań.
Usłyszałam
trzask drzwi wejściowych i dwa doskonale znane mi głosy. Zamknęłam oczy, odrzucając
na bok myśli, związane ze Spencerem. Nie są teraz najważniejsze. Na pierwsze
miejsce wskoczyła Natalie, która najprawdopodobniej za kilka sekund przeżyje
szok i znienawidzi mnie za coś, z czym nie mam zupełnie nic wspólnego –
dokładnie tak samo, jak szatyn, ewidentnie zadowolony z siebie. Szkoda, że
Horan w dalszym ciągu znajduje się w tym pomieszczeniu. W innym przypadku
mechanik samochodowy już dawno nie pobierałby tlenu z organizmu, bo nie
potrzebowałby go. Innymi słowy byłby martwy. A tak nawet nie mam, co się na
niego rzucać, ponieważ jego wierny przyjaciel postanowiłby go uratować.
- O kurwa – pierwszy, jakże
inteligentny komentarz padł z ust Lottie, która zmierzyła uważnym spojrzeniem
szkło, rozsypane po całym pomieszczeniu. Swoją drogą ja tego sprzątała nie
będę. Później zaczęła wędrować nim w górę pomieszczenia, aż w końcu natrafiła
na przyjaciela swojego brata. Jej oczy automatycznie stały się bardzo duże i
mocno pociemniały. Zaczęła się cofać, ale wpadła na Natalie, która stała w
miejscu, wpatrując się przerażonym wzrokiem blondyna. W pewnym momencie zrobiła
w tył zwrot i zaczęła uciekać. Irlandczyk natychmiast zrobił to samo, a zanim
zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować silne ramiona owinęły się dookoła mojego
pasa i podniosły do góry, żebym nie była w stanie wyrwać się ze szczelnego
uścisku.
- Do jasnej cholery, Allan puszczaj
mnie! – zaczęłam się szamotać w każdym możliwym kierunku, chcąc przynajmniej z
powrotem czuć grunt pod nogami. Szatyn zupełnie mnie zignorował i zaczął
kierować się w górę schodów, aby po kilkudziesięciu sekundach znaleźć w moim
pokoju. Dopiero tam rzucił mnie na łóżko. Byłam zbyt oszołomiona, żeby się
ewakuować, więc miał ułatwione zadanie, jeżeli chodzi o zatrzymanie mnie w
jednym miejscu.
- Spakujesz się sama, czy mam ci w tym
pomóc? – rzucił głosem wypranym z jakichkolwiek emocji, a moja chęć uśmiercenia
go wzrosła o sto procent. Założyłam ręce na klatce piersiowej ignorując
jednocześnie fakt, że najprawdopodobniej wyglądam jak rozwydrzone dziecko,
które nie dostało wymarzonej zabawki.
- Nie zamierzam nigdzie wyjeżdżać, a
już na pewno nie tam, gdzie chcesz mnie zabrać – odwróciłam od niego wzrok na
okno, za którym powoli zaczynało się ściemniać. Miałam cichą nadzieję, że Allan
zrezygnuje i odpuści sobie przynajmniej na noc. Niestety, zawiodłam się na
matce, która podobno kocha wszystkie swoje dzieci. Po raz kolejny z resztą.
Szatyn,
zupełnie olewając moją ostatnią wypowiedź, podszedł do szafy i zaraz po tym,
jak wyjął z niej walizkę, zaczął ładować do niej wszystkie ciuchy, jakie tylko
wpadły mu w ręce. Nie wiem po co to robił, skoro siłą i tak mnie z domu nie
wyciągnie. Nie pozwolę mu na to nawet, jeśli miałabym się przykuć do łóżka
łańcuchem i przykleić betonem. Nie chcę widzieć Tomlinsona na oczy. Jeszcze
nie teraz. Nawet nie wiem, co mogłabym mu powiedzieć. To za dużo, jak na moją
zmasakrowaną psychikę.
Po
jakimś czasie, kiedy Al stwierdził, że już wszystko zabrał, co tylko było mi
potrzebne, nawet kosmetyki i inne tego typu duperele z łazienki, wziął walizkę
i zaniósł ją, najprawdopodobniej, do bagażnika swojego samochodu. Korzystając z
okazji, że wyszedł i zostawił mnie zupełnie samą, zamknęłam za nim drzwi na
klucz na tyle cicho, żeby tego nie usłyszał, a zaraz potem postawiłam przy nich
biurko, które w cale nie było takie łatwe w przesuwaniu. No cóż, czasami trzeba
się poświęcić dla dobra ogółu, a już szczególnie swojego, o które zamierzam
walczyć do końca.
Na
powrót przyjaciela nie musiałam czekać długo. O jego obecności za drzwiami
poinformowało mnie szarpanie z klamką, która nie wytrzyma zbyt długo takiego
traktowania oraz cała masa przekleństw, wydobywających się z ust coraz bardziej
wściekłego Spencer ‘a. Bezstresowe wychowanie nie istnieje, a ja powodów do
stresu zamierzam szatynowi dostarczyć jak najwięcej się tylko da. Niech wie, że
żyje.
- Madeleine nie wydurniaj się i w tej
chwili otwieraj te cholerne drzwi. Za chwile mamy samolot i ja nie zamierzam go
przegapić, więc jeśli mnie zmusisz, to wyważę wejście – warknął, na co ja
zaczęłam się głośno śmiać. On wziął to chyba za znak do działania, ponieważ za
sekundę uderzył ramieniem w drzwi. Podskoczyłam na łóżku, na którym przez cały
czas siedziałam, zupełnie się tego nie spodziewając.
- I tak oboje doskonale wiemy, że ci
się to nie uda, więc możesz już skończyć się ośmieszać i przestać – krzyknęłam
na tyle głośno, żeby mnie usłyszał. On jednak nic nie odpowiedział, a już w nastej sekundzie drzwi wejściowe do mojego
ukochanego pokoju wypadły z zawiasów i nie przewróciły się tylko dlatego, że
podparły się na biurku. Zaczęłam głośno krzyczeć, zdezorientowana tym, co się
dzieje i w pewnym sensie wścieła na siebie, że znów nie udało mi się postawić
na moim.
- Zabije cię Hostem. I będę mieć
cholerną satysfakcję z tego, że to byłem ja – warknął, po czym zaczął
niebezpiecznie się do mnie zbliżać. Dobra, zaczynam panikować. Ostatni raz
widziałam go w takim stanie, kiedy przegrałam wyścig przez własną brawurę i
straciłam najlepsze auto, jakie miał w garażu. Dwa tygodnie nie mogłam pokazać
mu się na oczy, ponieważ nie byłoby mnie tutaj teraz. Spanikowana uciekłam na
balkon, a później przeskoczyłam na drugą stronę. Odetchnęłam głęboko. W cale
nie znajduję się wysoko od ziemi. Może nic sobie nie połamię. Zaskoczyłam, ale
nie udało mi się złapać równowagi, przez co szorowałam twarzą po trawie.
Podparłam
się na rękach i wyplułam całe błoto, jakie miałam w buzi. Ohyda. Przekręciłam
się na plecy, starając się uspokoić oddech. Nie wróżę sobie długiego życia z
takimi przyjaciółmi. Denerwują się nie wiadomo o co, grożą, że chcą mnie zabić i
obrażają się o coś, czego nie zrobiłam, bo nawet o tym nie pamiętam.
Odetchnęłam głęboko i podniosłam się z ziemi, po czym rozejrzałam się dookoła
siebie w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłabym się schować przed Allanem i
nie znalazłby on mnie tam. Naprawdę nie czuję się na siłach, żeby polecieć do
Anglii i rozmawiać z Louisem. Z tego, co wiem, nie siedzi za kratkami, bo Alex udało
się go stamtąd wyciągnąć – chwała jej za to, ale to oznacza, że łatwiej będzie
sprowokować nasze spotkanie.
Pobiegłam
w kierunku garażu. Ucieczka, to jedyne co najlepiej wychodzi mi w takich
sytuacjach. Wiem, że to oznaka tchórzostwa, ale moim zdaniem mój charakter
bardzo zmienił się od czasu opuszczenia Europy. Na gorsze, niestety. Weszłam do
pomieszczenia i odszukałam wzrokiem Lamborghini Aventador, po czym od razu do
niego wsiadłam, zgarniając po drodze kluczyki. Nie mam ze sobą żadnych
dokumentów, jestem ubrana jak Hostem, a nie Anabelle, nie mam zamiaru trzymać
się żadnych przepisów. Jest po prostu zajebiście. Ruszyłam z miejsca, ale nie
zajechałam daleko, ponieważ w bramie pojawił się nie kto inny, jak szatyn.
Chyba trochę mu przeszło, bo już nie patrzył na mnie, jakby chciał, żebym zginęła
w męczarniach. Wystarczyła zwykła, prawie bezbolesna śmierć przez zaszlachtowanie.
- Wysiądź i chodź ze mną porozmawiać
jak człowiek z człowiekiem – zażądał, opierając się ramieniem o ścianę i
skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. Pokręciłam poziomo głową,
zamykając się w samochodzie od środka. Z tego, co wiem Spencer trochę
podrasował to auto i teraz mam mocniejsze szyby, więc nie będzie tak łatwo ich
wybić. Chłopak westchnął ciężko, przewracając oczami, po czym usiadł na krześle
w kącie, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. – Dobrze, skoro nie interesuje cię
cywilizowany sposób, to wysłuchasz mnie w takich warunkach – warknął, a po
moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Czy on naprawdę nie widzi, że nic
nie zdziała słowami? Serio musiałby mnie zaciągnąć do samolotu, albo na statek
siłą. – Zacznę od tego, że Tommo jest wykończony psychicznie, fizycznie i pod każdym
innym względem. Zachowuje się i mówi, jakby nic mu nie było, ale to co robi,
kiedy myśli, że nikt na niego nie patrzy zupełnie zaprzecza tej teorii. Kiedy
dowiedział się, że zabieram Horan ‘a do Nowego Yorku, pogratulował mu, że w
końcu zobaczy Natalie i życzył powodzenia, a później zamknął się w swoim
pokoju, żeby go zdemolować. On nie stracił jednej osoby, na której mu zależało,
ale dwie i cierpi na tym najbardziej z całej czwórki – zawahał się przez
chwilę, jakby coś chciał jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował. Patrzyłam na
niego pustym wzrokiem, nie mając pojęcia, co powinnam powiedzieć i czy w ogóle
warto się odezwać.
- Weź Lottie, ja nigdzie nie jadę. Nie
ma takiej siły, która by mnie do tego zmusiła – rzuciłam w końcu, spuszczając
wzrok. Moje dłonie stały się teraz najciekawszą rzeczą na świcie, przez co nie
byłam w stanie przestać się na nie patrzeć.
Głośne
trzaśnięcie przekonało mnie, że Allan z powrotem mocno się w kurwił.
Najprawdopodobniej podniósł się na tyle szybko, że krzesło przewróciło się na
podłogę. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić tego na sto procent, ani
podnieść spojrzenia, alby się o tym przekonać. Zaczęłam bawić się palcami,
starając się zignorować ciężkie kroki, które zaczęły coraz bardziej zbliżać się
do samochodu. Nagle przypomniałam sobie o czymś bardzo ważnym. Miałam odebrać
Sandrę, która dzisiaj wraca z wycieczki szkolnej. Natychmiast wyszłam z
pojazdu, odepchnęłam przyjaciela i spanikowana pobiegłam w kierunku domu.
Niestety Allan skorzystał z okazji i złapał mnie za nadgarstek, mocno przyciągając
do swojej klatki piersiowej. Zaczęłam wyrywać się w każdą stronę, muszę
sprawdzić, która jest godzina!
- Al błagam cię, zapomniałam o
siostrze! – krzyknęłam, nie przestając się szarpać. Chłopak westchnął ciężko,
przewracając oczami, ale nie wypuścił mnie, ani nawet nie poluzował uścisku.
- Lottie już po nią pojechała. Chciała
jak najszybciej zmyć się z tego wariatkowa, a skoro ona nie ma żadnych gości,
to nie miał jej kto powstrzymać. Ale dziękuję ci, że pomogłaś mi wydostać cię z
tego cholernego samochodu. Albo powinienem podziękować Sandrze – burknął,
uśmiechając się tryumfująco.
Nie
musiałam długo czekać na to, Az przerzuci mnie sobie przez ramię. Postanowiłam
się poddać. Przecież Londyn znam sto razy lepiej niż Rio de Janeiro, dzięki
czemu będę mogła się schować w jakimś jego mniej uczęszczanym przez ludzi
zakątku. Poza tym może być przyjemnie, wrócić na stare śmieci. Chociaż nie do
końca. Sprzedałyśmy mieszkanie, więc nie będziemy mogły go ponownie obejrzeć.
Trochę szkoda. Naprawę je uwielbiałam i nie miałam zamiaru tak szybko się z nim
rozstawać. Tak na dobrą sprawę była to pierwsza rzecz, którą z dziewczynami
kupiłyśmy bez większej pomocy naszych rodziców za samodzielnie zarobione pieniądze.
Nie do końca legalnie, ale jednak kogo to obchodzi, skoro własne?
Piękniejszego
zakończenia dnia nie mogłam sobie wymarzyć. Chłopaki postanowiły, że Niall
zostanie w Ameryce razem z Mygale, Lottie i Sandrą, żeby przypadkiem nie
postanowiły zmienić miejsca przebywania pod naszą nieobecność. Szkoda, bo
naprawdę mogłyby to zrobić. W końcu większość formalności, związanych z kupnem
nowego domu w Nowym Yorku jest już załatwiona. Wystarczy wpłacić pieniądze i
można mieszkać. Jestem jednak pewna, że dziewczyny poradzą sobie i z taką przeszkodą.
Nie
pytajcie mnie natomiast, dlaczego Allan nie chciał zabrać ze sobą siostry
Louisa. Przecież wspominał, że Tomlinson za nią tęskni tak samo bardzo, jak ze
mną, a co za tym idzie chciałby ją pewnie zobaczyć. Chociaż po chwili namysły
doszłam do wniosku, że to Lou nie chciałby, żeby blondynka widziała go w
totalnej rozsypce. Też bym nie chciała, gdyby chodziło o Sandrę. Dla niej
zawsze byłam ideałem i wzorem do naśladowania. Zawiodłaby się na mnie, gdyby
widziała, że nie radzę sobie sama ze sobą.
Aaa pierwsza !
OdpowiedzUsuńZajebisty *-* szybko next ;)
OdpowiedzUsuńSwietny ; D
OdpowiedzUsuńJuż nie długo spotkanie z Lou <3 KOCHAM :D
OdpowiedzUsuń^^ Olls:***
OdpowiedzUsuńKocham :*!
OdpowiedzUsuńUwielbiaaam ! <3
OdpowiedzUsuń@luvmyniallers
Moje groźby się na coś przydały!
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział i oby tak dalej...
Pozdro :P
Super!!! Zapraszam również do siebie no-matter-the-gender.blogspot.com jest stworzony w sumie na podstawie dwóch twoich blogów... Sory za spam...
OdpowiedzUsuńNadrobione, i uwaga.
OdpowiedzUsuńHoran powinien zapłacić za szkody, które wyrządził, mówię serio, chłop niewyżyty seksualnie jest, brakuje mu dziewczyny to postanowił się wyżyć... na szybie.
Madeline i jej złote myśli jak zwykle rozwalają. Ucieczka przez balkon? wielki opieprz od Allana - są :D
Czekam na nexta i błagam Cię... niech Lou nie wyląduje w kiciu :D