wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział Szósty: „U rodziców na bankiecie.”

„Małżeństwo i rodzina są tylko i wyłącznie tym, co sami z nich czynimy.”
~Carlos Ruiz Zafón
~*~
         Na drugi dzień nie poszłyśmy do szkoły, bo musiałyśmy się spakować. Oczywiście nasi rodzice nie omieszkali zadzwonić do szkoły, żeby poinformować samą dyrektorkę o naszej nieobecności. Okazało się również, że zabukowali nam bilety na samolot. Jak ja ich wszystkich nienawidzę. Pewnie znów będzie to wyglądać w ten sposób, że zostaniemy przedstawione bandzie starych, zboczonych, mało dyskretnych facetów, którzy napalają się na wszystko, co ma tyłek i cycki. Tak, zdecydowanie wolałabym w jakiś bardziej pożyteczny sposób zagospodarować ten czas, ale oczywiście coś, czego w cale nie mam ochoty robić jest ważniejsze. Westchnęłam ciężko, podnosząc się niechętnie z cieplutkiego łóżeczka. Podpełzłam do szafy i zaczęłam przerzucać ubrania. Mam cztery godziny do odlotu jakimś obrzydliwie luksusowym samolotem, a nawet nie spakowałam walizki. Nie mam bladego pojęcia, w czym mogłabym wystąpić na tym wieczorze. Wiem tylko tyle, że musi to być jakaś kiecka. Podeszłam do telefonu, który zaczął dzwonić. Kiedy tylko zauważyłam, kto chce wysłał mi wiadomość modliłam się w duchu, żeby okazało się, że jednak odwołali ten pieprzony bankiet. W końcu za marzenia nie karają.

Matka: Nie martw się o ubranie. Mam dla ciebie przygotowanych kilka sukienek, musisz tylko wybrać sobie jedną. 

      Masakra, masakra, masakra. Już widzę te wszystkie ich „bajkowe kreacje, które na pewno mi się spodobają”. Pewnie większość z nich będzie bardziej księżniczkowata, niż to się może komukolwiek wydawać. Zrezygnowana władowałam do walizki jakieś spodnie, sweterek, bieliznę i szpilki. Nie zamierzam przebywać w tym miejscu dłużej, niż to konieczne. Właśnie dlatego zostaję tam jeden dzień. Dopakowałam jeszcze pierwszą lepszą piżamę, kosmetyczkę oraz szkatułkę. Natomiast na podróż wyciągnęłam z szafy coś, co nadaje się na tę okoliczność. Mianowicie dżinsowe, podarte spodnie, czarną bokserkę, szary sweterek oraz trampki. Wiem, że rodzicom nie spodoba się mój strój, ale to tylko jeszcze bardziej utwierdza mnie w tym, że go założę.

       Siedziałyśmy we trzy w salonie, a do wyjścia zostało nam jeszcze dziesięć minut. Na lotnisko pojedziemy moim samochodem, gdzie zostawię go na strzeżonym parkingu, a później to już wiadomo. Odprawa i wylot. Widzę po minach dziewczyn, że najchętniej wyskoczyłyby przez okno. No proszę, ja również. Może by tak grupowe samobójstwo? Oskarżą nas o przynależenie do sekty i pochowają na niepoświęconej ziemi. Taa... Zdecydowanie powinnam przestać czytać książki o takiej tematyce. Zrezygnowana podniosłam się z siedzenie i, chwytając torbę podróżną, udałam się w kierunku wyjścia. Nie jadłam dziś śniadania, bo nie jestem w stanie nic przełknąć. Po wczorajszym dniu postanowiłam unikać zagrożenia prowadzącego do uduszenia się. Duży kęs jedzenia w gardle właśnie nim jest. Wsadziłam nasze trzy walizki do bagażnika, a zaraz potem usiadłam za kierownicą. Westchnęłam ciężko, zapinając pasy. W połowie drogi, stojąc na setnych z kolei światłach, nie wytrzymałam już i zapaliłam papierosa. Jeszcze trochę i wybuchnę. Jestem dosłownie, jak tykająca bomba zegarowa. Nie dość, że muszę jechać do pieprzonego Manchesteru, na porąbaną imprezę rodziców, którą można porównać do stypy po mało lubianej stryjence, to jeszcze sygnalizacje świetlne uwzięły się dzisiaj na mnie i muszę stać na każdym czerwonym. To jest dopiero masakra.

~*~
 
         Kilka godzin później taksówka, do której wsiadłyśmy na lotnisku, parkowała już pod moim wielkim, przypominającym mały pałac domem, w którym nie było mnie od rozpoczęcia studiów i gdyby nie fakt, że zostałam do tego zmuszona, to nie byłoby mnie tu dalej. Dziewczyny mieszkały w sąsiednich budynkach – Alexandra naprzeciwko, a Natalie obok. Życzyłyśmy sobie nawzajem powodzenia i ruszyłyśmy, każda w swoim kierunku. Gdy stanęłam pod drzwiami zacisnęłam mocno powieki i dopiero wtedy zapukałam w nie z całej siły. Nie miałam zmiaru używać kołatki. To debilne. Nie minęło kilka sekund, a otworzyła mi je gosposia, którą pierwszy raz widzę na oczy, aczkolwiek już wiem, że się nie polubimy. Blondynka, mniej więcej w moim wieku, wysoka, nawet zgrabna. Po pierwszym spojrzeniu na jej twarzy można było dostrzec, że wcale nie chce robić za pomoc domową. No cóż, mówi się trudno. Weszłam do środka, kiedy przesunęła się do tyłu, zapraszając mnie gestem dłoni. Od razu powędrowałam w kierunku salonu zapewniając blondi, że sama poradzę sobie z moim bagażem.

        Wielkie pomieszczenie, urządzone w nowoczesnym stylu, którego nigdy nie lubiłam – było za duże – przywitało mnie swoją idealnością i perfekcją w każdym detalu. Wszystko było do siebie dopasowane. Zauważyłam na białej, skórzanej kanapie moją siedmioletnią siostrę, która skakała po kanałach ze znudzeniem wymalowanym na twarzy. Uśmiechnęłam się delikatnie i zaszłam ją od tyłu, żeby zasłonić jej niebieskie oczy. Na początku poczułam, jak mruga zdezorientowana. Postanowiłam, więc że ułatwię jej zadanie. Odstawiłam torbę na podłogę przy moich nogach i pochyliłam się nad nią.

- Urosłaś szkrabie – powiedziałam jej prosto do ucha. Dziewczynka natychmiast poderwała się do góry i, stając na kanapie, przytuliła mnie do siebie z całej siły. Ja również objęłam ją w psie, przyciągając mocniej.

- Madeleine! – krzyknęła, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. – Tęskniłam za tobą – dodała już trochę ciszej, a ja poczułam, że skóra zaczyna mi moknąć.

       Od razu odciągnęłam siostrę od siebie i ustawiłam tak, żeby mieć dobry widok na jej zapłakaną twarz. Bez sekundy namysłu zaczęłam ścierać słoną ciecz z jej delikatnej twarzy. Nienawidzę, jak Vanessa płacze. To tak, jakby ktoś wbił mi w serce nóż i zaczął nim kręcić na wszystkie strony. Uśmiechnęłam się do niej blado.

- Zbieraj się, pójdziemy gdzieś tylko we dwie – powiedziałam. Blondyneczka gorliwie pokiwała głową i już jej nie było. Zaśmiałam się cicho w odpowiedzi na jej entuzjazm.
      Ja sama natomiast w tempie natychmiastowym udałam się w kierunku mojego starego pokoju. Kiedy tylko otworzyłam białe, drewniane drzwi doznałam szoku. Zupełnie nic się w nim nie zmieniło. Fioletowe ściany, duże, dwuosobowe łóżko wykonane z czarnego drewna i biurko z tego samego materiału. Pokręciłam energicznie głową, rzucając w kąt walizkę. Nie chciałam wspomnień. Wsadziłam do kieszeni telefon oraz portfel, po czym zbiegłam po schodach. W holu czekała już na mnie zniecierpliwiona Van. Powiedziała gosposi, że wychodzimy i z całej siły pociągnęła mnie w kierunku wyjścia. Kiedy byłyśmy już na dole zaczęła machać kluczykami do jednego z cholernie drogich samochodów rodziców. Wybuchłam gromkim śmiechem, odbierając od niej przedmiot. Udałyśmy się w kierunku garażu, gdzie blondynka wskazała krwisto czerwonego Chevroleta Camaro. Wsiadłyśmy do niego, a kiedy miałyśmy już zapięte pasy popatrzyłam na nią wyczekująco?

- Gdzie sobie księżniczka życzy? – zapytałam, unosząc jedną brew, czym wywołałam szeroki uśmiech na jej twarzy. Dotknęła wskazującym palcem prawego policzka, udając że się zastanawia. Tak naprawdę obie dobrze wiedziałyśmy, gdzie chce jechać.

- Lody w naszej galerii! – krzyknęła wesoło, podskakując na fotelu. Zaśmiałam się pod nosem, odpalając silnik. Od początku wiedziałam, że to właśnie tam się wybierzemy, ale fajnie jest czasami powygłupiać się z młodszą siostrą, którą widzi się raz na bardzo długi czas.
       Całą drogę śpiewałyśmy piosenki, jakie leciały w radiu. Wreszcie mogę spędzić czas z jedyną osobą z rodziny, którą kochałam bardziej niż siebie i swoje przyjaciółki. Vanessa czasami przyjeżdżała do mnie do Londynu, ale to nie to samo, co mieć ją przy sobie na co dzień. Najgorsze było jednak to, co opowiadała mi czasami w nocy, kiedy spała właśnie u mnie, a nie mogła zasnąć. Mówił, że rodzice w ogóle nie zwracają na nią uwagi, a kancelaria pochłania cały ich czas. Przyprowadzają do domu coraz to nowych klientów i nie zwracając uwagi na to, że coś od nich chce zajmując się obcymi ludźmi. Zawsze gotowało się we mnie, kiedy tego słuchałam, ale starałam się być wsparciem dla najważniejszej osoby w moim życiu i po prostu tego nie pokazywać.

       Zaparkowałam przed dużym budynkiem i udałam się z siostrą w kierunku wejścia, prowadząc ją za rękę. Śmiałyśmy się ze wszystkiego, co popadnie. Nawet z jakieś pary, która zbyt odważnie okazywała swoje uczucia na ławce przed ogromnym akwarium z rekinami, które znajdowało się wewnątrz galerii. Dla zabawy zaczęłam zasłaniać jej dłonią oczy, a ona szarpała się na wszystkie strony, żeby tylko to zobaczyć coś zakazanego.

       Zajęłyśmy miejsca w lodziarni i złożyłyśmy zamówienia na dwa duże desery. Pamiętacie, jak powiedziałam, że od czasu wyjechania na studia nie było mnie w domu – to prawda, ale do Manchesteru przyjeżdżałam kilkakrotnie. Tak, tylko po to, żeby pobyć z Vanessą. Uwielbiam patrzeć na to, jak uśmiecha się dlatego, że to moja osoba sprawia jej radość. Uważam, że zasługuje na lepsze życie niż to z rodzicami i właśnie dlatego, kiedy tylko skończę studia zabiorę ją z tego piekła, żeby mogła żyć tak, jak jej się to podoba i w przyszłości robić to, co będzie chciała. Każdy sąd przyzna mi opiekę nad nią nawet, jeżeli rodzice mają znajomości. Ja mam więcej pieniędzy od nich.
        W pewnym momencie mój wzrok przykuła grupka chłopaków. Jestem pewna, że już wcześniej gdzieś ich widziałam. Nie mogę sobie tylko przypomnieć, skąd pamiętam ich twarze. Jednak, kiedy ten moment nastąpił zaczęłam dławić się lodami, które właśnie przełykałam. To przerażające, jak bardzo los chce się mnie pozbyć z tego świata. Czuję się, jakbym grała główną rolę w "Oszukać przeznaczenie". Jak to możliwe, że Tomlinson i jego banda przyjechali do tego samego miasta, co ja. Poczułam, jak siedmiolatka wali mnie z całej siły w plecy. Kiedy tylko udało mi się złapać normalny oddech popatrzyłam na nią znad okularów. Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi. Położyłam na stolik zapłatę za deser, ponieważ już skończyłyśmy jeść i ruszyłyśmy na podbój sklepów. Jeżeli znów zobaczę Tommo (mam nadzieję, że to ostatnie było tylko moim przywidzeniem), to najpierw zamknę się w szatni, a zaraz potem załamię psychicznie i siłą mnie stamtąd nie wyciągną, dopóki on nie zniknie z tego miasta.

~*~
 
         Wieczorny bankiet zbliżał się nieubłaganie, więc po dwóch godzinach musiałam wrócić z vanessą do domu. Byli tam już nasi rodzice. Widziałam, że usilnie starają się nawiązać ze mną rozmowę, ale za każdym razem zbywałam ich półsłówkami i niepełnymi odpowiedziami. Niech wiedzą, że jestem tu z przymusu, a nie przyjemności. Matka zaprowadziła mnie do swojej garderoby, gdzie znajdowały się trzy sukienki. Niebieska, różowa i pudrowa. Miałam sobie jedną wybrać na dzisiejszy wieczór. Ze zrezygnowaniem chwyciłam pierwszą lepszą, udając się do swojego pokoju. Zapowiada się niesamowicie wspaniały wieczór. Czujecie ten sarkazm?

           Po wyjściu z łazienki, z ręcznikiem na głowie, weszłam z powrotem do mojego pokoju. Miałam założony jedynie zielony, satynowy szlafrok do pół uda, który przewiązałam w pasie. Westchnęłam ciężko, otwierając moją kosmetyczkę, a z niej natomiast wyjęłam biały lakier do paznokci. Usiadłam niechętnie na łóżku, zaczynając od malowania stóp. Nienawidzę tego, ale trudno. Przecież, skoro już tutaj jestem, to chyba wypada pokazać się z jak najlepszej strony. Przynajmniej, żeby nie wypaść na idiotkę przed kamerami i całą Anglią. Szmatławce wyjątkowo bardzo interesowały się moimi rodzicami. Pisali o wszystkim, co się w ich życiu działo. Czasami nawet mnie starali się napastować, ale wystarczyło przywołanie kilku paragrafów przez Alex, która stawała w mojej obronie i po stosunkowo krótkim czasie dali sobie spokój. No cóż, widocznie moim rodzicom cała ta szopka się podobała. Zawsze uwielbiali zamieszanie dookoła siebie. 

      Akurat, kiedy kończyłam, do mojego pokoju wpadła uśmiechnięta Van i zaczęła wchodzić pod łóżko. Obserwowałam to ze zdziwieniem, ale postanowiłam siedzieć cicho, żeby zobaczyć, jak rozwinie się dalsza akcja. Nie minęło dużo czasu, a usłyszałam ciche pukanie w drzwi. Rzuciłam „proszę”. W środku pokazała się głowa gosposi.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale państwo kazali mi przygotować młodszą córkę do bankietu, a widziałam, jak ucieka mi na to piętro. Nie ma jej może u pani w pokoju? – zapytała, przybierając na twarz wymuszony uśmiech. Podniosłam wysoko jedną brew i pokręciłam przecząco głową. Dziewczyna skinęła głową i już po sekundzie wejście z powrotem zostało zamknięte.

       Zeszłam z łóżka uważając, żeby nie rozmazać jeszcze mokrego lakieru i schyliłam się, żeby zajrzeć w miejsce, gdzie zniknęła blondynka. Jej twarz wyrażała tylko jedno – wściekłość i chęć mordu. Miała zaciśnięte powieki, więc nie zauważyła, że ją obserwuję. Odchrząknęłam, a głowa siedmiolatki od razu odwróciła się w moją stronę. Posłałam jej pocieszający uśmiech.

- Co jest, księżniczko? – zapytałam, robiąc jej miejsce, żeby mogła wyjść z dotychczasowej kryjówki. Usiadła po turecku na moim posłaniu i podparła głowę na dłoniach, wpatrując się w podłogę beznamiętnym wzrokiem.

- Nie chcę tam iść. Ci wszyscy faceci i te wszystkie kobiety znów będą na mnie patrzeć i komentować to, jak wyglądam. Nie lubię tego – powiedziała gorzko, krzywiąc się jakby chciała powstrzymać płacz, a ja myślałam, że zaraz wybuchnę. Wszystko się we mnie zagotowało. Jak oni mogą robić jej takie świństwo i zmuszać ją do uczestniczenia w tych spotkaniach dla bandy snobów. Chciałam krzyczeć, piszczeć, przeklinać i wszystko, co jeszcze może zniszczyć tą perfekcję dookoła mnie. Co zrobiłam? Przyciągnęłam do siebie siostrę.

- Jak chcesz, to możesz dalej chować się u mnie w pokoju. Jak będę wychodzić, to zamknę go na klucz, żeby nikt cię nie znalazł – powiedziałam, gładząc jej złote włosy. Poczułam, jak mocniej mnie obejmuje. Ucieszyłam się, że napięcie ulatnia się z jej ciała.
- Dziękuję – szepnęła prosto w mój brzuch. Odciągnęłam ją od siebie, na długość ramion i spojrzałam prosto w niebieskie oczy, kucając przed nią.
- Skończę się malować i cały kuferek jest do twojej dyspozycji – uśmiechnęłam się szeroko, kiedy zauważyłam, jak na jej twarz wkracza grymas szczęścia. Pokiwała gorliwie głową. Uwielbiała używać moich kosmetyków i udawać, że jest sławną na cały świat wizażystką i stylistką.
- Pójdę na chwilę do mojego pokoju i zaraz wracam – powiedziała. Zmarszczyłam czoło.
- Nie boisz się, że ta gosposia cię złapie i siłą zaciągnie na przebranie? – zapytałam zdziwiona. Na twarz Vanessy wkroczył wredny uśmiech. Wyczuwam charakter młodej Hostem.

- Nie lubię jej. To wredna zołza, która nie potrafi mnie upilnować – wzruszyła ramionami i już po chwili znajdowała się na korytarzu. Pokręciłam głową z dezaprobatą, jednak lekkiego uśmiechu, cisnącego mi się na usta nie byłam już w stanie pohamować. Moja krew. I bardzo dobrze, przynajmniej mam pewność, że poradzi sobie w życiu.

        Postanowiłam, że wykorzystam kilka minut, przez które będę sama i zaczęłam kończyć przygotowania. Nałożyłam makijaż, wysuszyłam włosy, które zaczęły spływać mi po ramionach kaskadami brązowych fal i wzięłam się za ubieranie różowej sukienki. Była ładna, musiałam to przyznać. Długa, z szerokim ramiączkiem na jedno ramię i z paskiem materiału dookoła bicepsa. Nie zmienia to jednak faktu, że zawsze z tym miałam największy problem. Zaklęłam pod nosem, kiedy po raz kolejny nie udało mi się dostać dłońmi do suwaka. Masakra!

- Może pomóc? – usłyszałam głos, od którego krew mi zastygła. Zaczęłam szybciej oddychać i miałam wrażenie, że dłonie mi się pocą. Serce przyspieszyło rytmu, a oczy szerzej się otworzyły.
       Zrobiłam mały krok w prawo, żeby móc zobaczyć go w odbiciu lustra. Stał w wejściu na taras, opierając się o framugę, z założonymi na wysokości klatki piersiowej rękoma. Otworzyłam jeszcze szerzej oczy, kiedy zaczął się przemieszczać po moim pokoju, by kilka sekund później stanąć za moimi plecami i zapiąć durną sukienkę. Wzdrygnęłam się, gdy przybliżył usta do mojego ucha tak, że czułam na nim jego oddech. Nie powiem, było mi całkiem przyjemnie. Kiedy sobie uświadomiłam, co przed chwilą pomyślałam od razu odskoczyłam od rozbawionego chłopaka.

- Co tutaj robisz? – zapytałam, starając się opanować całe moje ciało. W celu zamaskowania zmieszania podeszłam do cielistych szpilek, które założyłam na bose stopy. Poczułam się nieco pewniej, kiedy mój wzrost podniósł się o kilkanaście centymetrów i nie musiałam już tak bardzo zadzierać głowy, patrząc na niego.
- Przepięknie wyglądasz, księżniczko – powiedział, zupełnie ignorując moje poprzedni pytanie. Kiedy poczułam pieczenie na policzkach, od razu spuściłam głowę, zasłaniając je długimi włosami.

- Nie mów do mnie księżniczko – mruknęłam, uświadamiając sobie, że tak samo zwracam się do mojej siedmioletniej siostry. Usłyszałam w odpowiedzi jego ciche parsknięcie, a zaraz potem poczułam w talii jego duże dłonie. Robi mi się gorąco – niedobrze. To nie możliwe, żeby jego obecność tak na mnie działała. To drżenie to na pewno z obrzydzenia. Muszę sobie to jak najszybciej wmówić.
 - Przyjechałem na wyścig – mruknął po chwili ciszy, a ja cała spięła się w środku. W Manchesterze jest wyścig (co z tego, że nie motorowy, samochodami też potrafię i bardzo lubię się ścigać), a muszę siedzieć na tym cholernym bankiecie. – Hostem się chyba dzisiaj nie pojawi, więc Zayn powinien wygrać – dodał, a mnie momentalnie ścięło. Tym bardziej chciałabym tam być! Powstrzymałam w sobie chęć jęknięcia i tupnięcia nogą, jak mała dziewczynka, która nie dostała wymarzonej zabawki. Wtedy już zupełnie wyglądałabym, jak rozpieszczona  księżniczka. 

- Muszę już iść – powiedziałam, zerkając kątem oka na zegarek, zdobiący komodę.

      Tomlinson pokiwał twierdząco głową i odsunął się ode mnie. Posłał mi pokrzepiający uśmiech, kiedy patrząc na mnie, zmierzał tyłem w kierunku tarasu, który jest połączony z moim pokojem. Zbił mnie tym z pantałyku, przyznaję bez bicia. Na dworze było już ciemno, a gwiazdy świeciły na niebie. Pomachałam chłopakowi, który po kilku sekundach zniknął za barierką. Sama siebie tym zdziwiłam, ale było już za późno na powstrzymywanie się. I właśnie w tym momencie do pokoju weszła moje siostra. Pożegnałam się z nią, wskazując na kosmetyczkę, szkatułkę i telefon, który wręcz pokochała, po czym opuściłam pomieszczenie. Zamknęłam drzwi na klucz; zgodnie z wcześniej złożoną obietnicą, po czym wsadziłam niewielki przedmiot do stanika. Tak, kocham nie mieć kieszeni. Powolnym krokiem zeszłam po schodach. Całe to durne przyjęcie miało odbywać się w jakimś obrzydliwie bogatym lokalu, gdzie na co dzień chodzi tylko trochę mniej snobów na raz, niż będzie ich tego wieczora. Posłałam niechętne spojrzenie matce, nie dając jej nawet się dotknąć i wyszłam na zewnątrz.

      Chłodne, angielskie powietrze od razu owiało całe moje ciało, przyprawiając mnie o dreszcze. Sukienka zafalowała na wietrze, a ja starając się ją trzymać w jednej ręce, żeby nie ciągnęła mi się na razie po ziemi, poszłam w kierunku czarnej limuzyny. Drzwi otworzył przede mną podstarzały szofer, którego pamiętam jeszcze z czasów dzieciństwa. Posłałam w jego kierunku ciepły uśmiech, co oczywiście odwzajemnił natychmiast. Wiedziałam, że nie robi tego z przymusu. Usiadłam na skórzanej tapicerce i zaczęłam wpatrywać przez przyciemniane szyby. Nie minęła minuta, a obok mnie pojawili się rodzice. Obrzuciłam ich beznamiętnym spojrzeniem, wracając do obserwowania krajobrazu za oknem, który teraz zaczął się poruszać. Wiecie co? Masakra!

- Zdaję sobie sprawę z tego, że bierzesz czynny udział w tym, żeby nie było tutaj teraz z nami Vanessy – powiedziała chłodno kobieta o blond włosach. Zupełnie ją zignorowałam, czując coraz większą niechęć z każdym, mijanym domem. – Przed budynkiem będzie cała masa fotografów, więc postaraj się choć na chwilę uśmiechnąć – wzruszyłam ramionami, co miało oznaczać, że jeszcze się zastanowię. Usłyszałam ciche westchnienie.

          Kiedy tylko czarny, długi samochód zatrzymał się na miejscu rozbłysły flesze aparatów. Serio ludzie? Przecież to żadna premiera filmu, ani nawet otwarcie czegoś tam, tylko denny bankiet z okazji dziesięciolecia kancelarii prawniczej. Przewróciłam oczami, przybierając na twarz szeroki, sztuczny do granic możliwości, słodziutki uśmiech i wyszłam z wnętrza bezpiecznego pojazdu, uprzednio żegnając się z szoferem, który życzył mi powodzenia. Nie zatrzymując się, ruszyłam w kierunku schodów, prowadzących do ogromnych drzwi wejściowych, wykonanych z ciemnego drewna. Wspominałam kiedyś, że nienawidzę tego miejsca? Żwawym krokiem maszerowałam przed siebie, nie zważając na prośby fotografów, żeby choć na chwilę się zatrzymać. W pewnym momencie poczułam uścisk na lewym przedramieniu. Od razu odwróciłam się w tamtym kierunku. Zobaczyłam uśmiechającą się w równym stopniu sztuczności, co ja Lex. Zbliżyła się do mojego ucha.

- Ta mała, ruda zołza Mygale nażarła się czegoś i teraz udaje, że umiera nad kiblem – warknęła. Złapałam jej dłoń i szybkim tempem powędrowałam po schodach na górę. Mój następny cel – łazienka damska.

- Mów teraz. – powiedziałam, zakładając ręce na piersiach i opierając o jedną z umywalek, usytuowanych w marmurze. Zmierzyłam niechętnym wzrokiem dziewczynę, która wyszła z pomieszczenia.
- Jak już powiedziałam, najadła się czegoś nafaszerowanego konserwantami i teraz ślęczy nad kiblem, wywołując wymioty. Masz – powiedziała, podając mi telefon z otwartą ostatnią wiadomością od naszej przyjaciółki.

Mygale: No to życzę wam powodzenia w poznawaniu nowych ludzi, którzy są zupełnie tak samo pojebani jak ten cały blondyn z paczki Tommo. Aktualnie siedzę przed telewizorem, a piętnaście minut temu rzygałam jak kot. Cud? ;)
 
- Zołza – skomentowałam. Ja już jej dam, wymigiwanie się od takich rzeczy. Będzie przede mną uciekać jak jeszcze nigdy i popamięta mnie do końca życia. I właśnie wtedy wpadłam na genialny pomysł. Malik nie może sobie od tak po prostu wygrać w naszym mieście. Zaczęłam stukać palcami w dotykową klawiaturę, naciskając później „wyślij”. – W Manchesterze jest dzisiaj jakiś wyścig, a skoro my nie możemy, to niech ta jędza się na coś przyda – wytłumaczyłam szybko, oddając iPhone‘a Alex, która odpowiedziała skinieniem głowy.

 Sorex: Bierz dupę w troki i zapierdalaj do Matsa. On ci da motocykl, a potem jedziesz skopać poślady Malikowi. Hostem xx


~*~
 
       Trzy godziny. Bite trzy, cholerne godziny, jak siedzę na tej stypie. Właśnie trzymam w dłoni siódmy już chyba kieliszek drogiego jak sto diabłów szampana i opróżniam go po woli, rozmawiając z jakiś starym oblechem. Jeden już oberwał po mordzie za obmacywanie mnie. Widziałam to rozbawienie na twarzy Sorex, kiedy matka opierdalała mnie, mówiąc że wyszłam na niewychowaną dziewuchę. No sorry, pretensje do samej siebie, mamuniu. Przewróciłam oczami słysząc kolejny, niewybredny komplement z ust mojego rozmówcy. Powiedziałam grzecznie „do widzenia panu”, czując że już dłużej nie zniosę jego towarzystwa i udałam się w kierunku blondynki.

- Jakieś wieści od Nat? – zapytałam tak, żeby tylko ona mnie usłyszała. Lex pokazała gestem dłoni, żebym poczekała i zaczęła grzebać w swojej małej torebeczce. Podała mi swój telefon, a ja od razu go odblokowałam. Nic, zero, nul. Masakra. Oddałam przedmiot przyjaciółce i wróciłam do użerania się z bandą nadętych bufonów. Jak ja to kocham.

        Kiedy o godzinie pierwszej w nocy w końcu wróciłam do domu (bez rodziców, którzy jeszcze żegnali gości) byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Gosposi już nie było, więc to stróż otwierał mi drzwi. Podziękowałam mu bez słowa szerokim uśmiechem i szybko weszłam na górę po schodach. Nie wiem, dlaczego, ale miałam nadzieję spotkać tam Tomlinson ‘a, żeby z nim chwilę pogadać.  Niepotrzebne skreślić grubą krechą. Tak, zdecydowanie bardzo chce mi się spać. Wyjęłam ze stanika kluczyk po tym, jak pchnęłam drzwi, a nie mogłam sobie z nimi poradzić. Zapaliłam światło, a widok jaki ukazał mi się zaraz po tym był najsłodszym, jaki kiedykolwiek w życiu udało mi się zobaczyć.

          Na moim łóżku leżała Vanessa, wtulona w swojego białego misia, którego dostała ode mnie cztery lata temu, jako prezent na trzecie urodziny. Nie wiedziałam, że ten kawałek szmaty i kupka pluszu mogą się aż tak długo trzymać w jednym kawałku. Pomijając; twarz blondynki była cała umazana, niepasującymi do siebie w żaden sposób w kolorystyce, kosmetykami. Zdaję sobie sprawę z tego, że pokruszony puder na podłodze już pewnie do niczego się nie nada, ale mimo wszystko nie jestem z tego powodu zła. Jeżeli moja księżniczka jest szczęśliwa, to cała reszta staje się mało ważna. Zdjęłam szpilki, które obtarły mi stopy i uklękłam przy dziewczynce. Odgarnęłam jej jedno pasemko włosów z twarzy, wkładając za ucho. Nie mam sumienia jej budzić, a sama wylatuję za jakieś sześć godzin, więc wypije kilka napojów energetyzujących i wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego po prostu nie pójdę do jednego z pokoi gościnnych – nie lubię ich. Zawsze kojarzyły mi się z obcymi ludźmi, którzy współpracowali z rodzicami. Nienawidziłam ich za to, że moi rodziciele więcej czasu przeznaczają na nich, niż na mnie. Ta trauma trzyma się mnie do dzisiaj. Potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić z niej niepotrzebne myśli i chwyciłam iPhone‘a w dłonie, po czym zrobiłam siostrze zdjęcie, od razu ustawiając je, jako tapeta.

       Wyjęłam z torby podróżnej to, co przygotowałam na dzisiaj. Mianowicie białe spodnie, czarną bokserkę oraz szary crop top z motywem flagi USA z długim rękawem. Weszłam po cichu do łazienki, zamykając za sobą drzwi najdelikatniej, jak to tylko możliwe. Położyłam ciuchy na szafce i wzięłam się za rozbieranie. Oczywiście największy problem miałam z suwakiem, ale i tak było łatwiej go rozsunąć, niż zasunąć. Od razu powstrzymałam obraz Tomlinsona, stojącego za mną i ciągnącego za suwak. Chwyciłam płyn do demakijażu, a potem zaczęłam go zmywać z mojej zmęczonej twarzy. Z doświadczenia wiem, że gdybym umyła się z nim, to najprawdopodobniej byłby wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinien. Zdjęłam z siebie resztę ubrań, które od razu wylądowały w koszu na pranie, nie zwracałam uwagi na kieckę i weszłam do wanny.

         Kąpałam się równe dwie godziny. Wyszłam dopiero wtedy, kiedy woda zrobiła się całkowicie zimna, a komfort spadł do zera. Ubrałam na siebie wcześniej przygotowane rzeczy i wróciłam do pokoju, gdzie siedmiolatka spała sobie w najlepsze. Z niewielką różnicą, która wynikała z tego, że się przekręciła. Mogłabym tak długo stać, ale postanowiłam zgasić światło i zejść do kuchni. Gdy już tam byłam od razu rzuciłam się w kierunku szafki z zapasem Blacków. Otworzyłam jeden i na raz wypiłam pół puszki. O tak, zdecydowanie tego było mi trzeba. Nie widząc nic innego do roboty, powędrowałam w kierunku salonu, gdzie rozłożyłam się na kanapie i włączyłam telewizor. Jestem pewna, że nikt nie zwróci na mnie uwagi, ponieważ ten dom jest na to zbyt duży. Raz nawet specjalnie włączyłam kino domowe najgłośniej jak było mi to dane, chcąc zakłócić spotkanie w gabinecie ojca, ale nawet sprzątaczka zaczęła odkurzać, więc zrezygnowałam.

          Za oknami zaczynało już po woli wschodzić słońce. Niechętnie przeniosłam swój wzrok na zegarek, wiszący na ścianie. Wskazywał wpół do piątej nad ranem. Westchnęłam ciężko, przecierając twarz dłońmi. Podniosłam się niechętnie  siedzenia i powędrowałam w kierunku kuchni, żeby wyrzucić puste opakowanie po napoju, a zaraz potem do swojego pokoju. Od razu zabrałam się do pakowania kosmetyków i całej reszty moich rzeczy. Nie chcę tutaj zostawiać niczego, czego nie muszę. Mój wzrok automatycznie powędrował na śpiąca siostrę. Ją też chciałabym zabrać ze sobą, żeby w końcu wyrwała się z tego piekła, ale jeszcze nie teraz. Najpierw skończę te pieprzone studia, a potem uciekniemy we dwie (oczywiście postaram się o opiekę nad nią, a jak mi jej nie dadzą, to po prostu Madeleine Davies już nie będzie, a jej miejsce raz na zawsze zastąpi Hostem) gdzieś do Ameryki.

             O szóstej cały dom dalej spał. Musiałam się zbierać, żeby zdążyć na samolot, bo jestem za bardzo padnięta, żeby aż tyle drogi prowadzić samochód, a na kolejny dzień nie chcę tutaj zostawać. Potrząsnęłam lekko ramię blondynki. Obudziła się od razu i popatrzyła na mnie zaspanymi oczami.

- Muszę już iść, ale obiecuję, że niedługo do ciebie zadzwonię – powiedziałam, przyciągając do siebie siostrę. Poczułam, jak wstrząsa nią spazmatyczny szloch. Mnie samej zachciało się płakać, ale muszę  być silna – właśnie dla niej. – Nie płacz, księżniczko – wyszeptałam, całując czubek jej głowy. Pocałowałam ją ostatatni raz, uśmiechnęłam pokrzepiająco i wyszłam, nie odwracając się za siebie. W innym przypadku wróciłabym do Van i porwała na drugi koniec świata.
           Siedziałam w tym cholernym samolocie, wpatrując się w jebane niebo i miałam ochotę wyskoczyć przez pieprzone okno. Już dawno przestałam zwracać uwagę na to, że mam mokre policzki i zaczerwienione, nie tylko od nieprzespanej nocy, oczy. Dziewczyny były w identycznych humorach, jak ja, więc możecie sobie wyobrazić, jak mamy zajebiście. Alex zawzięcie z kimś smsuje, a Natalie przegląda Internet. Jakaś totalna masakra!

           W domu byłyśmy równo o czternastej. Rzuciłam torbę do salony, obok kanapy i od razu poszłam do swojego pokoju. Zdjęłam z siebie tylko kurtkę, po czym od razu opadłam zmęczona na łóżko. Te kilkanaście godzin, spędzonych w Manchesterze, to była kompletna porażka. Nienawidzę wracać do tego przeklętego domu, bo wracam w takim humorze, jakby ktoś mi w rodzinie umarł. Z takimi przemyśleniami zasnęłam wycieńczona.

9 komentarzy:

  1. Rozdział cudowny :)
    PS. Powodzenia na testach <3
    Trzymam kciuki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział ! Jaki długi *.* Ubrania fenomenalne ;D
    Koncówka najlepsza xD cholernym samolocie, jebane niebo, pieprzone okno ;D fuck yeah <3

    WENY ;*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  3. rozdział jest genialny! już nie mogę sie doczekać następnego rozdziału! :) xx @xxhemmings69

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymam kciuki i sama proszę o to samo. Rozdział świetny, no i czekam na informację czy Nat wygrała.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetnie piszesz! :) Masz talent!:>
    Bardzo mi zależy na Twojej opinie, więc proszę zajrzy do mnie i również mam nadzieję, że pozostawisz po sobie komentarz: http://nobody-compares-to-you6.blogspot.com:)x Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział! Nie mogę się doczekać nexta :)
    Powodzenia na egzaminach :**

    OdpowiedzUsuń
  7. zajebisty ! Tylko nie mow że Madeleine się zakochała w Lou :c Czemuuu ?!

    OdpowiedzUsuń