Zdjęłam ze stóp niewygodne szpilki i wzięłam je
do jednej ręki za obcasy. Nie zamierzam dłużej się z nimi męczyć, bo i tak
zaraz szlag mnie normalnie trafi przez to wszystko. Jak Allan mógł zrobić nam coś takiego?
Przecież jeśli ma jakieś problemy, to mógł przyjść po pomoc do nas. W końcu
byliśmy przyjaciółmi, nie? Nawet, jeżeli chodziłoby o pieniądze, to mogłyśmy zainwestować w cokolwiek, do czego mu brakowało. No właśnie, jak na załączonym obrazku widać, on uważał na z kogoś innego. Wyjęłam telefon z
torebki od razu wykręcając numer do Sorex. Wyjątkowo, nie musiałam długo czekać, aż
odbierze.
~ Gdzie jesteście? – zapytałam, nie siląc się na
jakiekolwiek przywitanie, bo i po co. Obejdzie się. Nawet przed dziewczynami nie zamierzałam udawać, że wszystko jest w porządku. Wcześniej czy później same zauważyłyby że coś jest nie tak. Bo w końcu to na tym polega PRAWDZIWA przyjaźń.
~ Na starych magazynach. Przyjedziesz do nas? –
zapytała. Westchnęłam cicho, kiedy usłyszałam nawoływanie mojego imienia.
Odwróciłam się na chwilę, po czym przyspieszyłam kroku.
~ Chciałabym do was przyjechać, ale Tomlinson cały czas za mną łazi. Musimy porozmawiać na bardzo ważny temat – mruknęłam, wzdychając ciężko, kiedy chłopak zaczął jechać moim tempem obok mnie. Opuścił szybę od strony pasażera i machnął ręką, żebym wsiadała do środka.
~ Napiszę – powiedziała i rozłączyła się.
Skrzyżowałam
ręce pod piersiami, starając się nie ubrudzić żakietu butami, które cały czas
spoczywają w mojej ręce i odwróciłam do niego powoli, przybierając obojętny
wyraz twarzy. Dlaczego to moje życie musi wyglądać jak jedna, wielka komedia.
Przecież nic złego nigdy, nikomu nie zrobiłam. Dobra, cofam to ostatnie.
Zapomnijcie o tym.
-
Wsiadaj, zawiozę cię do domu – zaproponował szatyn. Westchnęłam cicho, ale
wsiadłam do samochodu. Jakoś mi się nie podoba iść jeszcze pół kilometra na
boso. Nie zamierzam zakładać szpilek, bo stopy by mi odpadły.
-
Od kiedy to ty taki troskliwy jesteś? – zakpiłam, rzucając obuwie na podłogę.
Louis prychnął pod nosem. Czyżbym uraziła niegrzeczną stronę bad boy’a? Podoba mi się to, muszę próbować częściej.
-
Nie jestem troskliwy. Po prostu Allan z niewiadomych mi przyczyn kazał
odtransportować cię w jednym kawałku do mieszkania, więc oto jestem –
powiedział krótko, zupełnie zbijając mnie tym z tropu.
-
Aa… - mruknęłam pod nosem, spuszczając wzrok i po chwili wyglądając za okno.
Nie, żeby coś, ale dziwnie zabolało. A, niech spierdala! Wcale go nie potrzebuję. Potrafię dotrzeć do domu bez ich pomocy. A jak ktoś na mnie napadnie do będzie żałował do końca życia, które właśnie w tym momencie się skończy.
Resztę drogi się nie odzywałam. Nie widziałam takiej potrzeby. W
samochodzie panowała napięta atmosfera. Nie rozumiem, dlaczego Louis sobie
dopuścił. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Rzuciłam za sobą cichym „to cześć”,
wyszłam z samochodu i szybko poszłam do klatki. Zauważyła w środku, że Tommo
jeszcze nie odjeżdża. No cóż, nie obchodzi mnie to zupełnie. Weszłam do
mieszkania, od razu odrzucając torbę i szpilki gdzieś na bok, po czym szybkim
krokiem udałam się do łazienki. Nie zwracając uwagi na to, że nie mam ze sobą
ubrań na zmianę, rozebrałam się, związałam włosy w niechlujnego koka i weszłam
pod prysznic. Szybko się umyłam i wyszłam z kabiny do zaparowanego, obwiązując się dookoła
fioletowym, puszystym ręcznikiem. Poszłam do salonu, po drodze wyjmując telefon
z torebki, zostawiając za sobą mokre ślady na panelach. Włączyłam telewizor na
jakiejś pierwszej lepszej stacji muzycznej, pogłaśniając go odrobinę. Tanecznym krokiem przemieściłam się
do kuchni, gdzie zaczęłam przygotowywać sobie coś do jedzenia. Jeszcze od rana chyba
nic nie jadłam, więc mój brzuch domaga się czegokolwiek, co zaspokoi głód.
Właśnie zamachnęłam się dwa razy głową w rytm piosenki i już miałam przechodzić
do krojenia sałatki, ale przerwał mi ciepły oddech na karku. Natychmiast
zaprzestałam wszystkich czynności, otwierając szeroko oczy i stając nieruchomo.
Dwie, duże dłonie wylądowały po obu stronach moich bioder, opierając się na
blacie, a co za tym idzie, blokując mi jakąkolwiek drogę ucieczki. Czułam jak moje serce przyspiesza swojego rytmu. Czy to ten moment, w którym powinnam krzyczeć, że się pali, żeby ktokolwiek przyszedł mi z pomocą?
-
Jak długo tutaj jesteś i kim właściwie jesteś? – mruknęłam, zamykając oczy i spuszczając
głowę. Nie powiem, całkiem mi przyjemnie z tym ciepłem na skórze. Chyba tylko ja jestem na tyle głupia, żeby myślęć o takich pierdołach chwilę po tym, jak ktoś włamał się do mojego mieszkania i prawdopodobnie planuje mnie zabić. No cóż, w końcu każdy ma swoje dziwactwa.
-
Wystarczająco długo, księżniczko – no nie, czy o nie może sobie raz odpuścić i
zostawić mnie w świętym spokoju. Przecież Madeleine nic mu nie zrobiła. On
nawet nie powinien zwracać na nią uwagi. Specjalnie ukrywa się w cieniu własnych rodziców, żeby wszyscy mieli ją za rozpieszczoną idiotkę i nie chcieli do niej podchodzić. Ale jego musi pchać tam, gdzie go nie chcą.
-
Tomlinson, odsuń się ode mnie – mruknęłam ostro, kiedy zaczął delikatnie muskać
ustami skórę na moich odkrytych, pewnie jeszcze wilgotnych ramionach. On
natychmiast musi odejść na dwa metry. Albo w ogóle wyjść z mieszkania i wrócić do siebie, póki jeszcze może zrobić to o własnych siłach.
-
Skarbie, chociaż raz mogłabyś stracić nad czymś kontrolę. Czasami może być
naprawdę fajnie – zamruczał do mojego ucha, a na plecach poczułam przyjemne
dreszcze. Zdecydowanie muszę coś zrobić, żeby ratować swoją dumę, a co ważniejsze tajemnicę.
-
Tomlinson, ja nie mogę tracić kontroli – jęknęłam i mimowolnie odchyliłam głowę
do tyłu, żeby mógł przenieść się z pocałunkami na moją szyję. Co mi kurwa jest? Po pierwsze powinnam skończyć z powtarzaniem jego nazwiska, a po drugie muszę go jakoś od siebie odepchnąć. Czy mam jakieś szanse, żeby znokautować mu krocze? Może gdybym tak...
Chłopak jednym ruchem odwrócił mnie
do siebie przodem i wpił się w moje usta, przez co od razu zapomniałam o wszystkim, co do tej pory zaprzątało moją głowę. Odetchnęłam głęboko, łapiąc ręcznik
przy piersiach, kiedy szatyn położył mi dłonie na biodrach i zaczął po woli
sunąć nimi w dół, ściągając tym samym jedyne okrycie. Wiedziałam, że robi to specjalnie i nie zamierzałam pozwolić mu n nic więcej niż pocałunek, a to i tak zdecydowanie zbyt dużo. Rozchylił moje usta
językiem i od razu wtargnął nim do mojej buzi, czubkiem gładząc podniebienie. Nie
protestowałam, kiedy podniósł mnie za uda do góry i posadził na blacie
kuchennym. Jedynie drugą dłonią przytrzymałam ręcznik na dole, żeby nic nie odsłonił.
Zdecydowanie jest to najlepszy pocałunek, jaki dotąd przeżyłam. Świadomość
tego, co się właśnie dzieje, przywrócił dzwonek mojego telefony, leżącego tuż
obok. Natychmiast oderwałam się od chłopaka i chciałam sięgnąć po komórkę, ale
on był pierwszy. Na moje nieszczęście.
-
Madeleine nie może teraz rozmawiać, zadzwoni później – wyrecytował utartą
formułkę, zerwał połączenie i odłożył przyrząd na poprzednie miejsce, ignorując moje mordercze spojrzenie.
-
A co, jeśli to było coś ważnego? – podniosłam wysoko brew, patrząc prosto w
jego oczy. Mają naprawdę piękny, niebieski odcień. Nigdy wcześniej takiego nie widziałam, prawdę mówiąc chyba nawet u niego. Czy to możliwe, żeby nosił soczewki, albo żeby jego tęczówki zmieniały kolor?
-
Uwierz, że nie chciałabyś usłyszeć tej wiązanki – zaśmiał się, opierając czoło
o moje. Odwzajemniłam delikatnie uśmiech, spuszczając wzrok. W końcu trzeba grać, a ja przecież nie mam żadnego doświadczenia w relacjach damsko-męskich. Doprawdy, żadnych...
-
Wiesz, że to nigdy nie powinno się stać? – zapytałam niepewnie, krzyżując ręce
pod piersiami. Zauważyłam, jak mocniej zaciska dłonie na blacie. Chyba nie
powinnam była zadawać tego pytania. Ale niby dlaczego? Przecież to było oczywiste, a on w ogóle nie powinien się na mnie denerwować. Pieprzony Louis-jestem-zły-Tomlinson i jego ciążowe humory.
-
To, co niedozwolone zawsze najbardziej kusi – mruknął, siląc się na spokojny
ton głosu i uniesienie jednego kącika ust. Nabrałam powietrza do płuc, by po chwili wypuścić je ze świstem. Również przestawałam tracić nad sobą panowanie i nie wiedziałam tylko czy to przez wzgląd na jego bliskość, czy dlatego że mnie irytował samą swoją osobą.
-
Gdyby moi rodzice dowiedzieli się, że chociażby z tobą rozmawiam, to w tempie
natychmiastowym musiałabym wrócić do Manchesteru i nie wypuściliby mnie z domu do
końca życia – przygryzłam dolną wargę, starając się zignorować jeszcze większą irytację, na
wspomnienie moich prawnych opiekunów. Prawda jest taka, że ja jestem dorosła, a oni mogliby zrobić wielkie nic.
-
Powiedziałaś niedawno, że nie chcesz być taka, jak oni – dotknął delikatnie
palcami mojego podbródka i podniósł głowę tak, żebym znów spojrzała w jego
oczy. Dziękowałam w duchu wszystkim świętością za to, że nie zdjęłam soczewek,
bo to faktycznie mógłby być mój koniec. Żałowałam, że nie miałam jeszcze okularów. Przynajmniej miałabym co poprawić i czym odwrócić chciaż na chwilę jego uwagę. Zacząłby pewnie ze mnie żartować i w ten sposób wyszłabym z tej przygłupiej sytuacji zanim popełnię jakiś ogromny, nieodwracalny błąd.
-
I dalej tak uważam, ale jak na razie potrzebuję ich kasy, żeby móc skończyć
naukę i zabrać od nich swoja młodszą siostrę, żeby nie zrobili jej takiej
krzywdy, jak mi – odsunęłam go delikatnie od siebie i poprawiłam na sobie
ręcznik, szybko wędrując na górę. Dobrze wiedziałam, że poszedł za mną, ale nie
chciało mi się go już zatrzymywać. Muszę jak najszybciej się ubrać, bo to może
się źle skończyć.
Madi: Nie, żeby
coś, ale nie radzę wam teraz tutaj przychodzić. Tommo się uczepił, jak rzep
psiego ogona i nie chce dać mi świętego spokoju, więc mogłoby być nie za
ciekawie.
Przekręciłam telefon tak, żeby nie
mógł zobaczyć co napisałam, a uwierzcie - usilnie próbował to zrobić. Ciekawska szuja. A to podobno dziewczyny są plotkarami. Prawda jest taka, że nie ma większych na świecie niż faceci. Schowałam
komórkę do kieszeni dżinsowych szortów i popatrzyłam na niego znudzona.
Naprawdę miałam ochotę pojeździć teraz na moim maleństwie, ale w takiej
sytuacji mogę o tym definitywnie zapomnieć. Coś czuję, że jeśli nawet poszedłby
sobie ode mnie, to i tak siedziałby mi na ogonie, obserwując uważnie każdy mój
najdrobniejszy ruch. Jestem dla niego jedną, wielką zagadką, której za cholerę
nie może rozwiązać. Czasami, kiedy tak na niego patrzę, to wydaje mi się, że
chciałby wejść do mojego umysłu. Na szczęście nie ma takiego talentu, a dzięki
temu nasza tajemnica dalej pozostaje tajemnicą.
-
Poszedłbyś ze mną po zakupy? – wypaliłam nagle, odwracają głowę w jego
kierunku. Zamrugał kilkukrotnie, jakby wyrwany z kontekstu, ale po chwili
pokiwał twierdząco głową. Podniosłam zdziwiona wysoko brew. – I żadnego słowa
sprzeciwu?
-
Wiesz, mam dziś wyjątkowo dobry humor – poruszał zabawnie brwiami, wyłączając
telewizor i podnosząc się z siedzenia. Zrobiłam to samo, po czym chwyciłam
torebkę, wsadziłam do niej telefon i wyszłam z mieszkania.
Wsiedliśmy do samochodu Louisa.
Wiem, że właśnie skazuję się na śmierć, albo po prostu jestem masochistką, ale
muszę cokolwiek zrobić, żeby dziewczyny mogły wrócić do domu i przebrać się w
„normalne” ubrania. Oparłam głowę na dłoni, a łokieć na drzwiach, obok szyby i
zaczęłam wpatrywać się w ludzi, chodzących po ulicy. W sumie nic ciekawego, ale
nie mam zamiaru pierwsza rozpoczynać rozmowy i przerywać ciszy, która panuje
pomiędzy nami. Dziękowałam w duchu Lex, że postanowiła mi teraz odpisać. Przynajmniej
mam co robić.
Alex: Nie, żeby
coś, ale musimy wrócić do domu, bo Mygale rozwaliła kolana. Jest źle, więc
wymyśl coś i wyciągnij go stamtąd.
Madi: Jadę z nim
właśnie do sklepu, więc macie chwilę na ogarnięcie tej sieroty. Nie pytaj, bo
nie chce mi się tyle pisać. Opowiem ci, jak już będę w domu.
Alex: Trzymam cię
za słowo.
-
Jesteśmy – usłyszałam nad sobą beznamiętny głos szatyna. Zamrugałam
kilkakrotnie, patrząc na niego z niezrozumieniem. Byłam zupełnie nie w temacie,
więc najprawdopodobniej właśnie zrobiłam z siebie kretynkę, ale taki jest już
niestety mój los. – No dojechaliśmy do sklepu – parsknął, kręcąc głową z
dezaprobatą. Pokazałam mu język i wysiadłam z samochodu, od razu kierując się
do wejścia.
Przerzuciłam sobie torebkę przez
ramię, telefon wkładając do kieszeni i ruszając w kierunku wejścia. Nie wiem,
czemu, ale nie odrzuciłam ręki Louisa, kiedy objął mnie nią w pasie i
przyciągnął do siebie. Gdzieś w środku czułam, że ten dzień na pewno nie
zakończy się dobrze, ale starałam się wyrzucić z głowy tę myśl. Chociaż w
sumie, co może się złego stać w przeciągu kilku godzin? Ok. To nie było
najlepsze pytanie, zapomnijmy o nim.
Mygale's POV
Skręciłam w lewo i wjechałam do
podziemnego parkingu w naszym boku. Obie nogi cholernie mnie bolały i cały czas
nie jestem w stanie pojąć, jakim cudem udało mi się dojechać do domu w jednym
kawałku. Po woli podniosłam się z maszyny i niemrawym krokiem ruszyłam w
kierunku windy, nawet nie zdejmując kasku z głowy. Alex bardzo szybko pojawiła
się przy mnie, przekładając sobie jedną moją rękę za szyją, żeby pomóc mi w
przemieszczaniu się. Jestem jej za to naprawdę bardzo wdzięczna. Jęknęłam
cicho, kiedy musiałam zrobić krok nad progiem w drzwiach wejściowych. Ja
pierdole, dlaczego nie oczyściłam tej trasy.
Pewnie zastanawiacie się, co
doprowadziło mnie do stanu, w jakim się aktualnie znajduję. Otóż, inteligenta
Mygale zaczynała się po woli nudzić oczekiwaniem na to, że Hostem uda się jakoś
spławić Tomlinson ‘a, a co za tym idzie – w końcu do nas przyjedzie.
Stwierdziłam, że koniecznie muszę coś porobić, żeby nie paść, więc czemu by tu
nie powygłupiać się trochę na motorze. Rozejrzałam się tylko dookoła, czy nie
ma jakichś większych kamieni i dawaj. Właśnie wykonywałam moje ukochane
stoppie*, kiedy – uwaga wtopa roku – najechałam na starą cegłówkę. Szczęście w
nieszczęściu, że przeleciałam przez kierownicę i wylądowałam prosto na
kolanach, na których nie miałam dzisiaj ochraniaczy. Przejechałam tak kilka
metrów, zdzierając sobie dżinsy razem ze sporą ilością skóry. Najbliższy
miesiąc wykasowany z życiorysu. Nie będę w stanie nic zrobić i trzeba jeszcze
wymyślić jakąś wymówkę, ponieważ nie mam najmniejszego zamiaru pokazywać się w
miejscu, nazwanym szkołą.
Sorex jakimś cudem dowlekła mnie do
mojego pokoju i położyła na łóżku. W końcu wyswobodziłam swoją głowę i zdjęłam
kurtkę, odrzucając wszystko gdzieś na bok. W lustrzanej szafie, jaką mam w
pokoju, zauważyłam swoje żałosne odbicie. Całe policzki miałam w zaschniętych
złach, które nawet nie wiem, kiedy ujrzały światło dzienne. No cóż,
najwyraźniej bardzo bolało. Oczy czerwone, zapuchnięte, a ręce cały czas
drżały.
Odwróciłam się w kierunku drzwi, gdy
usłyszałam jak się otwierają. Do mojego pokoju znów weszła Alex, ale tym razem
trzymając w dłoniach niewielką miskę z jakąś cieczą i apteczkę oraz biały
ręcznik. Będzie bolało. Przyjaciółka usiadła obok moich nóg i gestem dłoni
kazała zdjąć z siebie spodnie. Zrobiłam to bardzo powoli, później wciągając krótkie,
dresowe spodenki, które służyły mi jako dół od piżamy. Położyłam się na
poduszkach, zamknęłam oczy i z całej siły zaczęłam ściskać w dłoniach
prześcieradło, kiedy tylko blondynka „przystąpiła do zabiegu”. Kurwa, boli.
-
Bądź delikatniejsza – jęknęłam, poprawiając się nieznacznie na łóżku. Ej,
jestem wytrzymała, ale w granicach rozsądku. Alex nie może się na mnie wyżywać za moją własną głupotę i tak już przez to wystarczająco cierpię.
-
Nie rób z siebie więcej wariatki, to ja nie będę musiała robić ci czegoś
takiego – odpyskowała, nasączając po raz kolejny ręcznik, ale tym razem
rozkładając go i kładąc na obu kolanach. Myślałam, że teraz będzie już w
porządku, ale bardzo szybko porzuciłam tę myśl, kiedy Lex zaczęła przyciskać
delikatnie przedmiot dłonią do moich ran.
-
Oj, po prostu nie zauważyłam … - jak to dziewczyna ma w zwyczaju – weszła mi w
słowo.
-
Cegłówki – zakpiła, zdejmując ręcznik i zaczynając odkażać mi kolana. – Tak
swoją drogą, to ja dalej nie jestem pewna, czy nie powinnyśmy przynajmniej
zadzwonić do lekarza – mruknęła, zakręcając spirytus. Jeszcze tylko opatrunek i
wszystko było gotowe. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że to najpiękniejsza
chwila w moim życiu.
-
I co powiesz? Dzień dobry panu! Właśnie wyjebałam się na motorze, jadąc na
przedniej oponie, a że głupi zawsze ma największe szczęście zdarłam tylko
kolana, o tutaj jak pan widzi. Myśli pan, że da się coś przepisać na moją
lekkomyślność? – otworzyłam szeroko usta, patrząc prosto na przyjaciółkę, która
pokręciła z niedowierzaniem i rozbawieniem głową.
-
Jak uważasz, ale Hostem i tak cię zabije – zaśmiała się, wychodząc z pokoju.
Zapowiada się zajebisty najbliższy miesiąc. Eh … Moje życie to jakaś porażka.
Hostem's POV
Chodzimy sobie z Tomlinsonem po sklepie
spożywczym i kupujemy różne rzeczy, które mogą przydać się u mnie i dziewczyn w
kuchni. To znaczy on pcha wózek z zakupami, a ja co chwilę dokładam jakąś nową
rzecz, która pewnie już jest gdzieś w domu i w zupełnie niczym nam się nie
przyda. No cóż, mogły tutaj przyjechać te dwie krowy, ale nie. Lepiej wysłać
Madeleine, która nie ma pojęcia, co powinna kupić, bo i tak nigdy nie będzie
gotować. Masakra.
-
Jesteś pewna, że potrzebujesz aż tyle tego wszystkiego? – zapytał Louis, przez
co automatycznie popatrzyłam na wózek z zakupami. Wzruszyłam ramionami,
złapałam metalowy przedmiot i zaczęłam pchać go w kierunku alejek z napojami i
lodami. No co? W końcu mnie też się coś od życia należy.
Stanęłam sobie nad lodówką i
przeglądałam wszystkie lody, jakie tylko mają, a było tego dość sporo.
Oczywiście, jak na złość nie było tych, których szukam. Westchnęłam cicho i
nachyliłam się po jakieś inne, mniej lubiane przeze mnie. Już miałam się
podnosić, ale poczułam na biodrach ręce Louisa. Zamarłam, nie wiedząc co ten
kretyn chce zrobić. Po kilku sekundach stanął obok mnie i również pochylił się,
biorąc do ręki loda. Odwrócił głowę w moim kierunku, posyłając mi rozbawione
spojrzenie. Ja mu kiedyś naprawdę zrobię krzywdę. Odsunęłam się od zamrażarek i
po wsadzeniu słodyczy do wózka, zaczęłam pchać go w kierunku kas. Wystarczy
tego wszystkiego, bo i tak się z tym nie zabiorę, a wątpię że mogę liczyć na
pomoc szatyna. On pewnie nawet nie chciał tu przyjeżdżać.
-
Daj mi to – powiedział i bezceremonialnie odepchnął mnie od metalowego
przedmiotu, kiedy nie byłam w stanie poradzić sobie z jego masą na którymś już
z kolei zakręcie. Fuknęłam, opuszczając ręce wzdłuż ciała i mierząc go
wściekłym spojrzeniem. – Nie marszcz się, bo ci tak zostanie – zakpił, znikając
za kolejnymi regałami. Zamknęłam oczy, odliczyłam po woli do dziesięciu i
ruszyłam spokojnym krokiem za nim. Miarowy stukot moich obcasów rozchodził się
dookoła i nikł pomiędzy rozmowami innych klientów.
Stanęłam w kolejce obok Tomlinson ‘a
i nie odzywając się do niego zaczęłam wyciągać wszystkie produkty na taśmę.
Dobrze wiem, że teraz jest rozbawiony moim zachowaniem, jak mało kiedy, a
skutkuje to na pewno tym wrednym uśmiechem. Niemiła dziewczyna za ladą
(wyglądała, jakby przymusili ją do siedzenia i obsługiwania innych) skasowała
wszystkie zakupy. Podałam jej kartę, wpisałam kod i byłam już gotowa do
wyjścia. Szybkim krokiem udaliśmy się do samochodu chłopaka, od razu pakując
wszystko do bagażnika, oprócz lodów, które jedliśmy w samochodzie.
-
O nie – jęknęłam, kiedy zauważyłam błysk z torebki jakiejś kobiety. Boże, niech
to będą tylko moje głupie urojenia. Nie mogę skończyć na pierwszych stronach gazet z gangsterem, bo to będzie koniec wszystkiego i matka mnie zabije. Albo ja ją w zależności od tego, która z nas wykaże się lepszym refleksem i pierwsza pociągnie za spust.
-
Co? – szatyn popatrzył na mnie zdziwiony. Odetchnęłam głęboko. Jeżeli on mnie
teraz nie zabije, to będzie to duży cud. Dlatego po prostu, dla własnego bezpieczeństwa, nic mu nie powiem. Niech żyje w błogiej nieświadomości. Im Tommo mniej wie, tym lepiej śpi i tym ja mam mniej problemów.
-
Nie ważne – mruknęłam, zamykając drzwi, kiedy skończyłam jeść loda. W
odpowiedzi wzruszył tylko ramionami i odjechał w kierunku mojego mieszkania.
Mam cichą nadzieję, że dziewczyny zdążyły już zrobić to, co miały zrobić.
Inaczej nie będzie za fajnie.
Sorex's POV
Od razu po tym, jak wyszłam z pokoju Mygale,
swoje kroki skierowałam do łazienki, gdzie pozbyłam się zakrwawionego ręcznika
i miski z wodą ze środkiem dezynsekującym. Wylałam to wszystko do wanny, a sama
wzięłam szybki prysznic. Do teraz nie mam pojęcia, jak ta kretynka wylądowała
na kolanach, a nie na głowie. No i nie mogę zrozumieć, jak ona nie zauważyła
cegłówki na środku asfaltu. Dobra, nie będę wnikać, bo jeszcze dojdę do jakichś
wniosków i później będę tego żałować. Wyszłam z kabiny, owijając się puchatym
ręcznikiem i idąc do mojego pokoju. Podejrzewam, że Madeleine nie wróci sama z
zakupów, więc lepiej będzie, jeśli się ubiorę.
Westchnęłam cicho, kiedy usłyszałam
trzaśnięcie drzwiami. Moja chwila spokoju właśnie skończyła się szybciej, niż
zaczęła. Podniosłam się i powolnym krokiem ruszyłam w kierunku kuchni, gdzie
właśnie Madi i Louis odkładają zakupy.
Gdybym nie wiedziała, kim jest szatyn, to powiedziałabym, że całkiem ładnie
razem wyglądają. Boże, o czym ja myślę. Za dużo czasu spędzam z tymi idiotami i to na pewno przez to, że udziela mi się ich głupota.
~*~
*stoppie - jazda na przedniej oponie motoru