poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział Jedenasty: "Głupota nie boli"

            Zdjęłam ze stóp niewygodne szpilki i wzięłam je do jednej ręki za obcasy. Nie zamierzam dłużej się z nimi męczyć, bo i tak zaraz szlag mnie normalnie trafi przez to wszystko. Jak Allan mógł zrobić nam coś takiego? Przecież jeśli ma jakieś problemy, to mógł przyjść po pomoc do nas. W końcu byliśmy przyjaciółmi, nie? Nawet, jeżeli chodziłoby o pieniądze, to mogłyśmy zainwestować w cokolwiek, do czego mu brakowało. No właśnie, jak na załączonym obrazku widać, on uważał na z kogoś innego. Wyjęłam telefon z torebki od razu wykręcając numer do Sorex.  Wyjątkowo, nie musiałam długo czekać, aż odbierze.

~ Gdzie jesteście? – zapytałam, nie siląc się na jakiekolwiek przywitanie, bo i po co. Obejdzie się. Nawet przed dziewczynami nie zamierzałam udawać, że wszystko jest w porządku. Wcześniej czy później same zauważyłyby że coś jest nie tak. Bo w końcu to na tym polega PRAWDZIWA przyjaźń.
~ Na starych magazynach. Przyjedziesz do nas? – zapytała. Westchnęłam cicho, kiedy usłyszałam nawoływanie mojego imienia. Odwróciłam się na chwilę, po czym przyspieszyłam kroku.

~ Chciałabym do was przyjechać, ale Tomlinson cały czas za mną łazi. Musimy porozmawiać na bardzo ważny temat – mruknęłam, wzdychając ciężko, kiedy chłopak zaczął jechać moim tempem obok mnie. Opuścił szybę od strony pasażera i machnął ręką, żebym wsiadała do środka.

~ Napiszę – powiedziała i rozłączyła się.

            Skrzyżowałam ręce pod piersiami, starając się nie ubrudzić żakietu butami, które cały czas spoczywają w mojej ręce i odwróciłam do niego powoli, przybierając obojętny wyraz twarzy. Dlaczego to moje życie musi wyglądać jak jedna, wielka komedia. Przecież nic złego nigdy, nikomu nie zrobiłam. Dobra, cofam to ostatnie. Zapomnijcie o tym.

- Wsiadaj, zawiozę cię do domu – zaproponował szatyn. Westchnęłam cicho, ale wsiadłam do samochodu. Jakoś mi się nie podoba iść jeszcze pół kilometra na boso. Nie zamierzam zakładać szpilek, bo stopy by mi odpadły.

- Od kiedy to ty taki troskliwy jesteś? – zakpiłam, rzucając obuwie na podłogę. Louis prychnął pod nosem. Czyżbym uraziła niegrzeczną stronę bad boy’a? Podoba mi się to, muszę próbować częściej.

- Nie jestem troskliwy. Po prostu Allan z niewiadomych mi przyczyn kazał odtransportować cię w jednym kawałku do mieszkania, więc oto jestem – powiedział krótko, zupełnie zbijając mnie tym z tropu.

- Aa… - mruknęłam pod nosem, spuszczając wzrok i po chwili wyglądając za okno. Nie, żeby coś, ale dziwnie zabolało. A, niech spierdala! Wcale go nie potrzebuję. Potrafię dotrzeć do domu bez ich pomocy. A jak ktoś na mnie napadnie do będzie żałował do końca życia, które właśnie w tym momencie się skończy.

            Resztę drogi się nie odzywałam. Nie widziałam takiej potrzeby. W samochodzie panowała napięta atmosfera. Nie rozumiem, dlaczego Louis sobie dopuścił. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Rzuciłam za sobą cichym „to cześć”, wyszłam z samochodu i szybko poszłam do klatki. Zauważyła w środku, że Tommo jeszcze nie odjeżdża. No cóż, nie obchodzi mnie to zupełnie. Weszłam do mieszkania, od razu odrzucając torbę i szpilki gdzieś na bok, po czym szybkim krokiem udałam się do łazienki. Nie zwracając uwagi na to, że nie mam ze sobą ubrań na zmianę, rozebrałam się, związałam włosy w niechlujnego koka i weszłam pod prysznic. Szybko się umyłam i wyszłam z kabiny do zaparowanego, obwiązując się dookoła fioletowym, puszystym ręcznikiem. Poszłam do salonu, po drodze wyjmując telefon z torebki, zostawiając za sobą mokre ślady na panelach. Włączyłam telewizor na jakiejś pierwszej lepszej stacji muzycznej, pogłaśniając go odrobinę. Tanecznym krokiem przemieściłam się do kuchni, gdzie zaczęłam przygotowywać sobie coś do jedzenia. Jeszcze od rana chyba nic nie jadłam, więc mój brzuch domaga się czegokolwiek, co zaspokoi głód. Właśnie zamachnęłam się dwa razy głową w rytm piosenki i już miałam przechodzić do krojenia sałatki, ale przerwał mi ciepły oddech na karku. Natychmiast zaprzestałam wszystkich czynności, otwierając szeroko oczy i stając nieruchomo. Dwie, duże dłonie wylądowały po obu stronach moich bioder, opierając się na blacie, a co za tym idzie, blokując mi jakąkolwiek drogę ucieczki. Czułam jak moje serce przyspiesza swojego rytmu. Czy to ten moment, w którym powinnam krzyczeć, że się pali, żeby ktokolwiek przyszedł mi z pomocą?

- Jak długo tutaj jesteś i kim właściwie jesteś? – mruknęłam, zamykając oczy i spuszczając głowę. Nie powiem, całkiem mi przyjemnie z tym ciepłem na skórze. Chyba tylko ja jestem na tyle głupia, żeby myślęć o takich pierdołach chwilę po tym, jak ktoś włamał się do mojego mieszkania i prawdopodobnie planuje mnie zabić. No cóż, w końcu każdy ma swoje dziwactwa.

- Wystarczająco długo, księżniczko – no nie, czy o nie może sobie raz odpuścić i zostawić mnie w świętym spokoju. Przecież Madeleine nic mu nie zrobiła. On nawet nie powinien zwracać na nią uwagi. Specjalnie ukrywa się w cieniu własnych rodziców, żeby wszyscy mieli ją za rozpieszczoną idiotkę i nie chcieli do niej podchodzić. Ale jego musi pchać tam, gdzie go nie chcą.

- Tomlinson, odsuń się ode mnie – mruknęłam ostro, kiedy zaczął delikatnie muskać ustami skórę na moich odkrytych, pewnie jeszcze wilgotnych ramionach. On natychmiast musi odejść na dwa metry. Albo w ogóle wyjść z mieszkania i wrócić do siebie, póki jeszcze może zrobić to o własnych siłach.

- Skarbie, chociaż raz mogłabyś stracić nad czymś kontrolę. Czasami może być naprawdę fajnie – zamruczał do mojego ucha, a na plecach poczułam przyjemne dreszcze. Zdecydowanie muszę coś zrobić, żeby ratować swoją dumę, a co ważniejsze tajemnicę.

- Tomlinson, ja nie mogę tracić kontroli – jęknęłam i mimowolnie odchyliłam głowę do tyłu, żeby mógł przenieść się z pocałunkami na moją szyję. Co mi kurwa jest? Po pierwsze powinnam skończyć z powtarzaniem jego nazwiska, a po drugie muszę go jakoś od siebie odepchnąć. Czy mam jakieś szanse, żeby znokautować mu krocze? Może gdybym tak...

            Chłopak jednym ruchem odwrócił mnie do siebie przodem i wpił się w moje usta, przez co od razu zapomniałam o wszystkim, co do tej pory zaprzątało moją głowę. Odetchnęłam głęboko, łapiąc ręcznik przy piersiach, kiedy szatyn położył mi dłonie na biodrach i zaczął po woli sunąć nimi w dół, ściągając tym samym jedyne okrycie. Wiedziałam, że robi to specjalnie i nie zamierzałam pozwolić mu n nic więcej niż pocałunek, a to i tak zdecydowanie zbyt dużo. Rozchylił moje usta językiem i od razu wtargnął nim do mojej buzi, czubkiem gładząc podniebienie. Nie protestowałam, kiedy podniósł mnie za uda do góry i posadził na blacie kuchennym. Jedynie drugą dłonią przytrzymałam ręcznik na dole, żeby nic nie odsłonił. Zdecydowanie jest to najlepszy pocałunek, jaki dotąd przeżyłam. Świadomość tego, co się właśnie dzieje, przywrócił dzwonek mojego telefony, leżącego tuż obok. Natychmiast oderwałam się od chłopaka i chciałam sięgnąć po komórkę, ale on był pierwszy. Na moje nieszczęście.

- Madeleine nie może teraz rozmawiać, zadzwoni później – wyrecytował utartą formułkę, zerwał połączenie i odłożył przyrząd na poprzednie miejsce, ignorując moje mordercze spojrzenie.

- A co, jeśli to było coś ważnego? – podniosłam wysoko brew, patrząc prosto w jego oczy. Mają naprawdę piękny, niebieski odcień. Nigdy wcześniej takiego nie widziałam, prawdę mówiąc chyba nawet u niego. Czy to możliwe, żeby nosił soczewki, albo żeby jego tęczówki zmieniały kolor?

- Uwierz, że nie chciałabyś usłyszeć tej wiązanki – zaśmiał się, opierając czoło o moje. Odwzajemniłam delikatnie uśmiech, spuszczając wzrok. W końcu trzeba grać, a ja przecież nie mam żadnego doświadczenia w relacjach damsko-męskich. Doprawdy, żadnych...

- Wiesz, że to nigdy nie powinno się stać? – zapytałam niepewnie, krzyżując ręce pod piersiami. Zauważyłam, jak mocniej zaciska dłonie na blacie. Chyba nie powinnam była zadawać tego pytania. Ale niby dlaczego? Przecież to było oczywiste, a on w ogóle nie powinien się na mnie denerwować. Pieprzony Louis-jestem-zły-Tomlinson i jego ciążowe humory.

- To, co niedozwolone zawsze najbardziej kusi – mruknął, siląc się na spokojny ton głosu i uniesienie jednego kącika ust. Nabrałam powietrza do płuc, by po chwili wypuścić je ze świstem. Również przestawałam tracić nad sobą panowanie i nie wiedziałam tylko czy to przez wzgląd na jego bliskość, czy dlatego że mnie irytował samą swoją osobą.

- Gdyby moi rodzice dowiedzieli się, że chociażby z tobą rozmawiam, to w tempie natychmiastowym musiałabym wrócić do Manchesteru i nie wypuściliby mnie z domu do końca życia – przygryzłam dolną wargę, starając się zignorować jeszcze większą irytację, na wspomnienie moich prawnych opiekunów. Prawda jest taka, że ja jestem dorosła, a oni mogliby zrobić wielkie nic.

- Powiedziałaś niedawno, że nie chcesz być taka, jak oni – dotknął delikatnie palcami mojego podbródka i podniósł głowę tak, żebym znów spojrzała w jego oczy. Dziękowałam w duchu wszystkim świętością za to, że nie zdjęłam soczewek, bo to faktycznie mógłby być mój koniec. Żałowałam, że nie miałam jeszcze okularów. Przynajmniej miałabym co poprawić i czym odwrócić chciaż na chwilę jego uwagę. Zacząłby pewnie ze mnie żartować i w ten sposób wyszłabym z tej przygłupiej sytuacji zanim popełnię jakiś ogromny, nieodwracalny błąd.

- I dalej tak uważam, ale jak na razie potrzebuję ich kasy, żeby móc skończyć naukę i zabrać od nich swoja młodszą siostrę, żeby nie zrobili jej takiej krzywdy, jak mi – odsunęłam go delikatnie od siebie i poprawiłam na sobie ręcznik, szybko wędrując na górę. Dobrze wiedziałam, że poszedł za mną, ale nie chciało mi się go już zatrzymywać. Muszę jak najszybciej się ubrać, bo to może się źle skończyć.

            Weszłam do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi i wyciągając z komody zestaw koronkowej bielizny. Nałożyłam go szybko na siebie i weszłam podeszłam do szafy, żeby wybrać sobie jakiś zestaw. Wiem, że sama na siebie wydaję wyrok, ale wyjęłam krótkie, dżinsowe spodenki, białą bokserkę, czarne rajstopy i beżowy kardigan. Zaczęłam szybko się ubierać, żeby Tomlinson jak najkrócej siedział sam w mieszkaniu. Nie może znaleźć kasków u dziewczyn oraz tego typu rzeczy. Nie jest aż tak głupi, żeby się nie domyśleć. Niestety. Wyjęłam jeszcze tylko wysokie szpilki, od których na pewno będę miała odciski i zeszłam po woli na dół. Normalnie nie założyłabym takich butów, ale zawsze to kilkanaście centymetrów więcej pewności siebie. Usiadłam na kanapie obok Tomlinsona i zabrałam mu mój telefon, na który usilnie próbował wpisać hasło. Sama zrobiłam to bezbłędnie i szybko napisałam smsa do Alex, żeby przypadkiem nie wparowały do mieszkania z kaskami w rękach.

Madi: Nie, żeby coś, ale nie radzę wam teraz tutaj przychodzić. Tommo się uczepił, jak rzep psiego ogona i nie chce dać mi świętego spokoju, więc mogłoby być nie za ciekawie.

            Przekręciłam telefon tak, żeby nie mógł zobaczyć co napisałam, a uwierzcie - usilnie próbował to zrobić. Ciekawska szuja. A to podobno dziewczyny są plotkarami. Prawda jest taka, że nie ma większych na świecie niż faceci. Schowałam komórkę do kieszeni dżinsowych szortów i popatrzyłam na niego znudzona. Naprawdę miałam ochotę pojeździć teraz na moim maleństwie, ale w takiej sytuacji mogę o tym definitywnie zapomnieć. Coś czuję, że jeśli nawet poszedłby sobie ode mnie, to i tak siedziałby mi na ogonie, obserwując uważnie każdy mój najdrobniejszy ruch. Jestem dla niego jedną, wielką zagadką, której za cholerę nie może rozwiązać. Czasami, kiedy tak na niego patrzę, to wydaje mi się, że chciałby wejść do mojego umysłu. Na szczęście nie ma takiego talentu, a dzięki temu nasza tajemnica dalej pozostaje tajemnicą.

- Poszedłbyś ze mną po zakupy? – wypaliłam nagle, odwracają głowę w jego kierunku. Zamrugał kilkukrotnie, jakby wyrwany z kontekstu, ale po chwili pokiwał twierdząco głową. Podniosłam zdziwiona wysoko brew. – I żadnego słowa sprzeciwu?

- Wiesz, mam dziś wyjątkowo dobry humor – poruszał zabawnie brwiami, wyłączając telewizor i podnosząc się z siedzenia. Zrobiłam to samo, po czym chwyciłam torebkę, wsadziłam do niej telefon i wyszłam z mieszkania.

            Wsiedliśmy do samochodu Louisa. Wiem, że właśnie skazuję się na śmierć, albo po prostu jestem masochistką, ale muszę cokolwiek zrobić, żeby dziewczyny mogły wrócić do domu i przebrać się w „normalne” ubrania. Oparłam głowę na dłoni, a łokieć na drzwiach, obok szyby i zaczęłam wpatrywać się w ludzi, chodzących po ulicy. W sumie nic ciekawego, ale nie mam zamiaru pierwsza rozpoczynać rozmowy i przerywać ciszy, która panuje pomiędzy nami. Dziękowałam w duchu Lex, że postanowiła mi teraz odpisać. Przynajmniej mam co robić.

Alex: Nie, żeby coś, ale musimy wrócić do domu, bo Mygale rozwaliła kolana. Jest źle, więc wymyśl coś i wyciągnij go stamtąd.
Madi: Jadę z nim właśnie do sklepu, więc macie chwilę na ogarnięcie tej sieroty. Nie pytaj, bo nie chce mi się tyle pisać. Opowiem ci, jak już będę w domu.
Alex: Trzymam cię za słowo.

- Jesteśmy – usłyszałam nad sobą beznamiętny głos szatyna. Zamrugałam kilkakrotnie, patrząc na niego z niezrozumieniem. Byłam zupełnie nie w temacie, więc najprawdopodobniej właśnie zrobiłam z siebie kretynkę, ale taki jest już niestety mój los. – No dojechaliśmy do sklepu – parsknął, kręcąc głową z dezaprobatą. Pokazałam mu język i wysiadłam z samochodu, od razu kierując się do wejścia.

            Przerzuciłam sobie torebkę przez ramię, telefon wkładając do kieszeni i ruszając w kierunku wejścia. Nie wiem, czemu, ale nie odrzuciłam ręki Louisa, kiedy objął mnie nią w pasie i przyciągnął do siebie. Gdzieś w środku czułam, że ten dzień na pewno nie zakończy się dobrze, ale starałam się wyrzucić z głowy tę myśl. Chociaż w sumie, co może się złego stać w przeciągu kilku godzin? Ok. To nie było najlepsze pytanie, zapomnijmy o nim.

Mygale's POV

            Skręciłam w lewo i wjechałam do podziemnego parkingu w naszym boku. Obie nogi cholernie mnie bolały i cały czas nie jestem w stanie pojąć, jakim cudem udało mi się dojechać do domu w jednym kawałku. Po woli podniosłam się z maszyny i niemrawym krokiem ruszyłam w kierunku windy, nawet nie zdejmując kasku z głowy. Alex bardzo szybko pojawiła się przy mnie, przekładając sobie jedną moją rękę za szyją, żeby pomóc mi w przemieszczaniu się. Jestem jej za to naprawdę bardzo wdzięczna. Jęknęłam cicho, kiedy musiałam zrobić krok nad progiem w drzwiach wejściowych. Ja pierdole, dlaczego nie oczyściłam tej trasy.

            Pewnie zastanawiacie się, co doprowadziło mnie do stanu, w jakim się aktualnie znajduję. Otóż, inteligenta Mygale zaczynała się po woli nudzić oczekiwaniem na to, że Hostem uda się jakoś spławić Tomlinson ‘a, a co za tym idzie – w końcu do nas przyjedzie. Stwierdziłam, że koniecznie muszę coś porobić, żeby nie paść, więc czemu by tu nie powygłupiać się trochę na motorze. Rozejrzałam się tylko dookoła, czy nie ma jakichś większych kamieni i dawaj. Właśnie wykonywałam moje ukochane stoppie*, kiedy – uwaga wtopa roku – najechałam na starą cegłówkę. Szczęście w nieszczęściu, że przeleciałam przez kierownicę i wylądowałam prosto na kolanach, na których nie miałam dzisiaj ochraniaczy. Przejechałam tak kilka metrów, zdzierając sobie dżinsy razem ze sporą ilością skóry. Najbliższy miesiąc wykasowany z życiorysu. Nie będę w stanie nic zrobić i trzeba jeszcze wymyślić jakąś wymówkę, ponieważ nie mam najmniejszego zamiaru pokazywać się w miejscu, nazwanym szkołą.

            Sorex jakimś cudem dowlekła mnie do mojego pokoju i położyła na łóżku. W końcu wyswobodziłam swoją głowę i zdjęłam kurtkę, odrzucając wszystko gdzieś na bok. W lustrzanej szafie, jaką mam w pokoju, zauważyłam swoje żałosne odbicie. Całe policzki miałam w zaschniętych złach, które nawet nie wiem, kiedy ujrzały światło dzienne. No cóż, najwyraźniej bardzo bolało. Oczy czerwone, zapuchnięte, a ręce cały czas drżały.

            Odwróciłam się w kierunku drzwi, gdy usłyszałam jak się otwierają. Do mojego pokoju znów weszła Alex, ale tym razem trzymając w dłoniach niewielką miskę z jakąś cieczą i apteczkę oraz biały ręcznik. Będzie bolało. Przyjaciółka usiadła obok moich nóg i gestem dłoni kazała zdjąć z siebie spodnie. Zrobiłam to bardzo powoli, później wciągając krótkie, dresowe spodenki, które służyły mi jako dół od piżamy. Położyłam się na poduszkach, zamknęłam oczy i z całej siły zaczęłam ściskać w dłoniach prześcieradło, kiedy tylko blondynka „przystąpiła do zabiegu”. Kurwa, boli.

- Bądź delikatniejsza – jęknęłam, poprawiając się nieznacznie na łóżku. Ej, jestem wytrzymała, ale w granicach rozsądku. Alex nie może się na mnie wyżywać za moją własną głupotę i tak już przez to wystarczająco cierpię.

- Nie rób z siebie więcej wariatki, to ja nie będę musiała robić ci czegoś takiego – odpyskowała, nasączając po raz kolejny ręcznik, ale tym razem rozkładając go i kładąc na obu kolanach. Myślałam, że teraz będzie już w porządku, ale bardzo szybko porzuciłam tę myśl, kiedy Lex zaczęła przyciskać delikatnie przedmiot dłonią do moich ran.

- Oj, po prostu nie zauważyłam … - jak to dziewczyna ma w zwyczaju – weszła mi w słowo.

- Cegłówki – zakpiła, zdejmując ręcznik i zaczynając odkażać mi kolana. – Tak swoją drogą, to ja dalej nie jestem pewna, czy nie powinnyśmy przynajmniej zadzwonić do lekarza – mruknęła, zakręcając spirytus. Jeszcze tylko opatrunek i wszystko było gotowe. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że to najpiękniejsza chwila w moim życiu.

- I co powiesz? Dzień dobry panu! Właśnie wyjebałam się na motorze, jadąc na przedniej oponie, a że głupi zawsze ma największe szczęście zdarłam tylko kolana, o tutaj jak pan widzi. Myśli pan, że da się coś przepisać na moją lekkomyślność? – otworzyłam szeroko usta, patrząc prosto na przyjaciółkę, która pokręciła z niedowierzaniem i rozbawieniem głową.

- Jak uważasz, ale Hostem i tak cię zabije – zaśmiała się, wychodząc z pokoju. Zapowiada się zajebisty najbliższy miesiąc. Eh … Moje życie to jakaś porażka.

Hostem's POV

            Chodzimy sobie z Tomlinsonem po sklepie spożywczym i kupujemy różne rzeczy, które mogą przydać się u mnie i dziewczyn w kuchni. To znaczy on pcha wózek z zakupami, a ja co chwilę dokładam jakąś nową rzecz, która pewnie już jest gdzieś w domu i w zupełnie niczym nam się nie przyda. No cóż, mogły tutaj przyjechać te dwie krowy, ale nie. Lepiej wysłać Madeleine, która nie ma pojęcia, co powinna kupić, bo i tak nigdy nie będzie gotować. Masakra.

- Jesteś pewna, że potrzebujesz aż tyle tego wszystkiego? – zapytał Louis, przez co automatycznie popatrzyłam na wózek z zakupami. Wzruszyłam ramionami, złapałam metalowy przedmiot i zaczęłam pchać go w kierunku alejek z napojami i lodami. No co? W końcu mnie też się coś od życia należy.

            Stanęłam sobie nad lodówką i przeglądałam wszystkie lody, jakie tylko mają, a było tego dość sporo. Oczywiście, jak na złość nie było tych, których szukam. Westchnęłam cicho i nachyliłam się po jakieś inne, mniej lubiane przeze mnie. Już miałam się podnosić, ale poczułam na biodrach ręce Louisa. Zamarłam, nie wiedząc co ten kretyn chce zrobić. Po kilku sekundach stanął obok mnie i również pochylił się, biorąc do ręki loda. Odwrócił głowę w moim kierunku, posyłając mi rozbawione spojrzenie. Ja mu kiedyś naprawdę zrobię krzywdę. Odsunęłam się od zamrażarek i po wsadzeniu słodyczy do wózka, zaczęłam pchać go w kierunku kas. Wystarczy tego wszystkiego, bo i tak się z tym nie zabiorę, a wątpię że mogę liczyć na pomoc szatyna. On pewnie nawet nie chciał tu przyjeżdżać.

- Daj mi to – powiedział i bezceremonialnie odepchnął mnie od metalowego przedmiotu, kiedy nie byłam w stanie poradzić sobie z jego masą na którymś już z kolei zakręcie. Fuknęłam, opuszczając ręce wzdłuż ciała i mierząc go wściekłym spojrzeniem. – Nie marszcz się, bo ci tak zostanie – zakpił, znikając za kolejnymi regałami. Zamknęłam oczy, odliczyłam po woli do dziesięciu i ruszyłam spokojnym krokiem za nim. Miarowy stukot moich obcasów rozchodził się dookoła i nikł pomiędzy rozmowami innych klientów.

            Stanęłam w kolejce obok Tomlinson ‘a i nie odzywając się do niego zaczęłam wyciągać wszystkie produkty na taśmę. Dobrze wiem, że teraz jest rozbawiony moim zachowaniem, jak mało kiedy, a skutkuje to na pewno tym wrednym uśmiechem. Niemiła dziewczyna za ladą (wyglądała, jakby przymusili ją do siedzenia i obsługiwania innych) skasowała wszystkie zakupy. Podałam jej kartę, wpisałam kod i byłam już gotowa do wyjścia. Szybkim krokiem udaliśmy się do samochodu chłopaka, od razu pakując wszystko do bagażnika, oprócz lodów, które jedliśmy w samochodzie.

- O nie – jęknęłam, kiedy zauważyłam błysk z torebki jakiejś kobiety. Boże, niech to będą tylko moje głupie urojenia. Nie mogę skończyć na pierwszych stronach gazet z gangsterem, bo to będzie koniec wszystkiego i matka mnie zabije. Albo ja ją w zależności od tego, która z nas wykaże się lepszym refleksem i pierwsza pociągnie za spust.

- Co? – szatyn popatrzył na mnie zdziwiony. Odetchnęłam głęboko. Jeżeli on mnie teraz nie zabije, to będzie to duży cud. Dlatego po prostu, dla własnego bezpieczeństwa, nic mu nie powiem. Niech żyje w błogiej nieświadomości. Im Tommo mniej wie, tym lepiej śpi i tym ja mam mniej problemów.

- Nie ważne – mruknęłam, zamykając drzwi, kiedy skończyłam jeść loda. W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami i odjechał w kierunku mojego mieszkania. Mam cichą nadzieję, że dziewczyny zdążyły już zrobić to, co miały zrobić. Inaczej nie będzie za fajnie.

Sorex's POV

             Od razu po tym, jak wyszłam z pokoju Mygale, swoje kroki skierowałam do łazienki, gdzie pozbyłam się zakrwawionego ręcznika i miski z wodą ze środkiem dezynsekującym. Wylałam to wszystko do wanny, a sama wzięłam szybki prysznic. Do teraz nie mam pojęcia, jak ta kretynka wylądowała na kolanach, a nie na głowie. No i nie mogę zrozumieć, jak ona nie zauważyła cegłówki na środku asfaltu. Dobra, nie będę wnikać, bo jeszcze dojdę do jakichś wniosków i później będę tego żałować. Wyszłam z kabiny, owijając się puchatym ręcznikiem i idąc do mojego pokoju. Podejrzewam, że Madeleine nie wróci sama z zakupów, więc lepiej będzie, jeśli się ubiorę.

            Wyjęłam z szafy dżinsowe szorty, białą bokserkę i pomarańczową bluzę, bo trochę zimnawo mamy w mieszkaniu. Założyłam to wszystko na siebie, a na stopy wciągnęłam balerinki, zamiast skarpetek lub kapci. Zeszłam wolnym krokiem do salonu, gdzie rozłożyłam się na kanapie i włączyłam sobie telewizor. Nie zwracałam jednak na niego najmniejszej uwagi, tylko cały czas wyglądałam przez okno. Połowa października, w końcu zaczęła przypominając połowę października w Londynie. Nie, żeby mi się to podobało! Przecież przez najbliższych kilka miesięcy o jeździe na motorze można tylko pomarzyć. Nikt normalny, nawet ja, nie dałby się namówić na jazdę w takim deszczu.

            Westchnęłam cicho, kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Moja chwila spokoju właśnie skończyła się szybciej, niż zaczęła. Podniosłam się i powolnym krokiem ruszyłam w kierunku kuchni, gdzie właśnie Madi i Louis  odkładają zakupy. Gdybym nie wiedziała, kim jest szatyn, to powiedziałabym, że całkiem ładnie razem wyglądają. Boże, o czym ja myślę. Za dużo czasu spędzam z tymi idiotami i to na pewno przez to, że udziela mi się ich głupota.

~*~
*stoppie - jazda na przedniej oponie motoru

9 komentarzy:

  1. Tytuł mi trochę nie pasuje, bo Mygale jej głupota bolała :P Haha! Tommo chodzący wszędzie za Hostem! Podoba mi się :D
    Czekam na nexta :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest genialny! Już nie mogę się doczekać. ! :) xx @xxhemmings69

    OdpowiedzUsuń
  3. Świeetny rozdzial .Kocham to. Nie moge sie doczekac nextu . Uwielbiam takie opowiadania :**

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak dwa w tygodniu...
    Rozdział świetny, bajeczny itp i itd.
    Tylko ja uważam że Louis za bardzo chodził za Hostem, to mi trochę humor psuło.
    Cudooo...

    OdpowiedzUsuń
  5. wow . no nieżle . pewnie i tak dowie się , że Madeleine to Hostem . tak fajnie by było gdyby były dwa w tygodniu !:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ejjj a ten se nie wyobraża za dużo ? Serio Louis na zakupy z Hostem xdd HahaHahahhh normalnie jego zachowanie jak murzyn na pasach hahahahahh rozdział cudowny xD jak można nie zobaczyć cegły ? Nie pamiętam już a nie chce mi się patrzeć do góry xdd więc jak można nie zobaczyć cegły na drodze okejjj :) czekam na next xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja już pisałam o tym tydzień temu i dalej twierdzę, że nie znudziłoby mi się dwa razy w tygodniu. Louisowi za bardzo zależy. Musi zgrywać niedostępnego dla Madeleine, bo inaczej nici z tego związku. Ciekawe, czy Allan będzie mechanikiem obu teamów? Pisz jak najwięcej i jak najszybciej(nie żebym cię poganiała). Dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  8. kocham momenty hostem&louis! :)) 2 w tygodniu to byłby raj na ziemi! :D jestem zdecydowanie za:))

    OdpowiedzUsuń
  9. 2 w tygodniu? Zdecydowanie TAK. Jednak wiem, że trudno między codziennymi obowiązkami znaleźć czas na napisanie kolejnego rozdziału. Mimo, że sprawia nam to ogromną przyjemność.
    No cożż...rozdział jak zwykle świetny. Oby więcej takich scen między Hostem a Louis'em <3 Ciekawe jak zareaguje, kiedy się dowie o tym, że Madeleine się ściga i jest jedną z najlepszych osób w tym co robi. ;D
    Już nie mogę doczekać się następnego. Mam nadzieję, że pojawi się już niedługo.

    Pozdrawia i zapraszam na mojego bloga <3

    OdpowiedzUsuń