-
Oni nas tutaj nie znajdą. Pojadą sobie gdzieś tam i umrzemy z głodu. Po
dwudziestu latach znajdą nasze kości i pochowają nas z tą cholerną skrzynią –
blondynce od jakiegoś czasu włączył się tryb panikowania, który powoli
zaczynał się również udzielać i mi. Naprawdę chciałabym w końcu stąd wyjść, ale
przydałby się jakiś plan, jak ściągnąć kogokolwiek na strych.
-
Wiem! – nie czekając na nic więcej rozłożyłam telefon, wyjęłam z niego baterię
i zaczęłam ją szybko pocierać w dłoniach, żeby się rozgrzała. Pewnie i tak to
nic nie da, ale zawsze warto spróbować. Gorzej już chyba być aktualnie może.
Chociaż po chwili namysłu… Nie, ja lepiej nie będę myśleć.
-
Jeżeli to się uda, to przez pierwsze dwa miesiące będę robić nam śniadania –
mruknęła Charlotte, krzyżując ręce i przyglądając mi się z poważną miną. Ej no
ludzie! Więcej wiary człowieka w człowieka. Po jakimś czasie złożyłam z
powrotem komórkę i spróbowałam ją włączyć. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy
tym razem wszystko poszło z planem. Przynajmniej raz. Napisałam szybko do Alla
gdzie jesteśmy i po tym znów padł. Mam nadzieję, że się przynajmniej wysłało.
Sorex's POV
Podskoczyłam na krześle, kiedy
dźwięk dzwonka telefonu chłopaka wyrwał mnie z zamyślenia. Popatrzyłam na niego
pytająco, a ten kiwnął w odpowiedzi głową. Wzięłam komórkę w dłoń i odtworzyłam
wiadomość, jak się okazało, od Madeleine. Westchnęłam ciężko, widząc to, co
chciała przekazać. Czasami myślę, że jest głupsza ode mnie, a potem dochodzę do
wniosku, że taka niestety bolesna prawda. Podniosłam się niechętnie z
obrotowego fotela, odkładając telefon z powrotem na biurko i wyszłam z pokoju.
Niespiesznie udałam się na strych, po drodze pukając jeszcze w drzwi, za
którymi znajdowali się chłopacy. Zastanawiam się, gdzie wcięło Horana. Cóż,
nie mój problem.
Stanęłam przed sporych rozmiarów
skrzynią i kopnęłam w nią z całej siły, co nie do końca było dobrym pomysłem,
ponieważ musiałam na niej od razu usiąść, kiedy tylko pulsujący ból przeszedł
przez całą moją stopę. Usłyszałam dwa pomruki oburzenia w tym cholerstwie pode
mną i już wiedziałam, że Madeleine nie żartowała tak, jak mi się wcześniej
wydawało. No cóż…
-
Sieroty! – zaczęłam się głośno śmiać, zupełnie ignorując cały czas bolącą
stopę. Podniosłam się z powrotem na równe nogi i otworzyłam skrzynię. Lottie
natychmiast rzuciła się na moją szyję, przez co nie zdążyłam złapać równowagi i
upadłyśmy razem na podłogę z tą różnicą, że nogi blondynki zostały w środku.
-
Louis dalej u nas siedzi? – zapytała Madeleine, wychodząc z wnętrza przedmiotu
i strzepując z ramion wyimaginowany pyłek. Pokiwałam twierdząco głową i weszłam
nie pozwoliłam jej się odezwać.
-
Jest zamknięty razem z Malikiem w pokoju – wzruszyłam ramionami, podnosząc się
z podłogi. Podałam blondynce dłoń, którą od razu przyjęła.
-
Związany?
-
Nie.
-
Kretynka. Przecież oni tam mają okno i w każdym momencie mogą uciec – popukała
się kilkukrotnie w czoło, kiedy chciałam pokazać swoje oburzenie, najnormalniej
w świecie się na nią drąc.
-
No tego, to ja nie przewidziałam. Lottie, zostajesz tutaj, jakby co jesteś już
na innym kontynencie – mruknęłam, mrużąc oczy i udając się w kierunku wyjścia.
Ten dzień nie mógł być bardziej udany.
Hostem's POV
Wiedziałam, że z naszej czwórki (wliczyłam
Allana) tylko ja naprawdę myślę. Zeszłam po schodach do salonu i rozwaliłam się
na kanapie obok wściekłej Natalie. Coś mi mówi, że jej podły nastrój ma związek
z naszymi szanownymi przyjaciółmi. Tak swoją drogą, to zastanawiam się,
dlaczego banda tych kretynów nie może zrozumieć, że chcemy zniknąć z Anglii. To
wbrew pozorom nie jest aż takie trudne. No dobra, może Charlotte to jest
siostra Tomlinsona, ale bez przesady. Przecież jest dorosła i może robić to,
co jej się żywnie podoba. Westchnęłam ciężko, podnosząc się i podchodząc do
szafki pod telewizorem. Wyjęłam z niej ładowarkę, pasującą do mojego telefonu i
podpięłam go. Chyba będę musiała zmienić numer, żeby Liamowi nie udało się
nas w ten sposób namierzyć. On jest z nich wszystkich najmniejszym kretynem i w
przeciwieństwie do pozostałych używa tej części mózgu, która odpowiada za
myślenie. Niestety…
-
Teraz kurwa zabije wszystkie trzy! – podskoczyłam, o mało co nie wypuszczając z
dłoni, kiedy drzwi trzasnęły głośno. Zamrugałam kilkukrotnie, zdając sobie w
momencie sprawę z tego, kto właśnie wszedł do domu. Natychmiast schowałam się
za kanapą, na której cały czas siedziała Nat z tymi swoimi obdartymi kolanami.
-
I tak nie da ci żyć, więc na twoim miejscu po prostu stawiłabym mu czoła –
mruknęła przyjaciółka, włączając telewizor i pogłaśniając go. Głupia, przecież
on przez to tutaj przyjedzie!
-
To oczywiste, że nie dam jej żyć. Gdzie ona jest? – warknął, pojawiając się w
pomieszczeniu. Zakryłam ustał dłonią, powstrzymując tym samym cichy jęk. Co ja
mogę zrobić, żeby się stąd wydostać.
-
Nie mam pojęcia, nie jestem jej niańką – mruknęła Williams, zaczynając
bezsensownie skakać po kanałach. Przynajmniej mnie nie zdradziła… do końca, ale
i tak się z nią później policzę.
-
Kici kici, Madeleine – zaczął chodzić po całym pokoju, a ja powoli
przemieściłam się za ten brzeg kanapy, który był blisko wyjścia. Proszę,
proszę, proszę. Niech mi się chociaż raz uda! – Albo Hostem, jak wolisz –
usłyszałam po chwili ciszy, przerywanej jedynie odgłosami, wydobywającymi się z
telewizora i krokami chłopaka. Korzystając z okazji, że właśnie wyglądał przez
okno wyszłam szybkim krokiem z pokoju.
-
Właśnie ci uciekła – usłyszałam dość głośny głos Natalie. Mała, wredna, ruda
istota. Pożałuje i ja osobiście o to zadbam.
Wbiegłam po schodach, zamykając się
w pierwszym lepszym pokoju i opierając o drzwi zamknęłam oczy. Kurwa, ale on
potrafi doprowadzić ludzi na skraj wytrzymałości. Otworzyłam po woli powieki,
starając się ogarnąć, w którym aktualnie pomieszczeniu ogromnego domu Allana
właśnie się znajduję. Zmarszczyłam brwi, widząc Mulata, usiłującego wyjść przez
okno. Czy te drzwi nie powinny być przypadkiem zamknięte?!
-
Mnie tu nie było – zaczęłam wykonywać dziwne ruchy rękami, po czym wróciłam na korytarz,
zamykając za sobą wejście z trzaskiem. Otworzyłam szeroko oczy, kiedy
natrafiłam na umięśnioną, miarowo unoszącą się i opadającą, klatkę piersiową.
-
Dzień dobry, Davies – mruknął Louis, kładąc dłonie po obu stronach mojej głowy.
Nie dobrze!
-
Nie znam nikogo o takim nazwisku – palnęłam nerwowo, a mój głos był dziwnie
wysoki, piskliwy wręcz. Nigdy wcześniej nie słyszałam siebie w takim wydaniu.
-
Wkurwiasz mnie, mała. Lepiej od razu powiedz, gdzie jest moja siostra i będzie
po sprawie – warknął, przysuwając usta do mojego ucha. Poczułam nieprzyjemne
dreszcze na plecach, a żołądek fiknął kilka koziołków.
-
Mała, to jest twoja pała, Tomlinson, tak na marginesie – mruknęłam, zwężając
oczy i patrząc wyzywająco w jego tęczówki, zadzierając głowę do tyłu. – A jeśli chodzi o Lottie, to nie
mam pojęcia, gdzie ona jest – dodałam szybko, krzyżując ręce na wysokości klatki
piersiowej. Im szybciej on sobie pójdzie, tym szybciej będziemy mogły pojechać
na lotnisko i powiedzieć wesoło „baj, baj maszkary”!
-
Teraz ci uwierzę, ale jeśli znajdę Charlotte w twoim towarzystwie, to możesz
być pewna, że więcej nie zobaczysz światła dziennego – przejechał nosem po moim
policzku, a kolejna fala dreszczy, tym razem przyjemnych, zalała całe moje
ciało. Chłopak uśmiechnął się zwycięsko.
-
Grozisz mi? – podniosłam wysoko brew, przyjmując atak jako obronę. Muszę
przecież jakoś zatuszować to, jak na mnie przed chwilą zadziałał. Cholera, czas
zacząć panować nad swoimi odruchami.
-
A żebyś wiedziała – podniosłam głowę, z powrotem patrząc w jego oczy. W takich
momentach przydałyby mi się jakieś wysokie szpilki. To nie tak, że nie lubię w
nich chodzić – ja po prostu ich nienawidzę, ale czasami stają się przydatne.
-
To muszę cię zmartwić, bo nie jeden lepszy od ciebie próbował – musiałam teraz
pewnie wyglądać przy nim, jak dziesięciolatka, która nie dostała wymarzonego
prezentu pod choinkę, ale gówno mnie to obchodzi.
-
Do zobaczenia, Madi – zaśmiał się, całując mnie w nos. Odwrócił się na pięcie i
zbiegł po schodach, po drodze zgarniając ze sobą Malika. No po prostu cudownie,
przegrałam z kretynem.
Naburmuszona (a nie mówiłam, że
mentalnie jestem dzieciakiem) weszłam do pokoju, gdzie znajdował się Allan i
pacnęłam go z całej siły w bark. Na jego reakcję nie musiałam długo czekać.
Odwrócił się do mnie przodem i popatrzył piorunującym spojrzeniem.
-
Weźcie moje rzeczy. Ja jadę do Manchesteru po moją księżniczkę i zabieram ze
sobą jakikolwiek samochód, bo Jetty nie chce mi się rozpakowywać – mruknęłam pod
nosem, po czym nie czekając nawet na odpowiedź opuściłam pomieszczenie. Nienawidzę
swojego życia i chcę już być w tej pieprzonej Ameryce!
Weszłam do kolejnego z wielu pokoi w
tym wielkim domu i przebrałam się w „grzeczniejsze” ubrania. W takiej wersji
łatwiej mi będzie dostać się do środka „terenu wroga”. Tak, właśnie w ten sposób
określam swoich rodziców. No, ale sorry bardzo. Jakoś musieli sobie zasłużyć na
takie miano, ja tam nie nienawidzę kogoś
bez konkretnego powodu. Przebrałam się
szybko w dżinsowe spodnie z wysokim stanem i białą koszule, którą w nie
wsadziłam. Dzień dobry, Madeleine Davies. Po raz kolejny. Stopy wsadziłam w
wysokie sandałki na szpilce i zapięłam je na kostce. Spakowałam czarną torebkę,
założyłam okulary na nos (skąd ja je tu wzięłam?) i wszyłam z pomieszczenia.
Mam nadzieję, że się domyślą i ubrania z tego pokoju również spakują. Wątpię,
ze w Rio będziemy ujawniać się w dzień, jako „ta” trójka. Jestem pewna, że w
dość szybkim tempie staniemy się tam sławne. No proszę was…
Nie żegnając się z nikim zebrałam
swój telefon ze stołu, weszłam do garażu, wsiadłam do Audi R8 i odjechała m z
miejsca. Mam nadzieję, że uda mi się dość szybko dojechać na miejsce.
Zatrzymałam się już na pierwszych światłach, ale to w sumie dobrze, bo
umieściłam telefon na odpowiednio przygotowanym do tego miejscu, na przedniej
szybie i od razu wybrałam numer swojej młodszej siostry. Niech się już pakuje.
To mądra dziewczynka, na pewno nie da się przyłapać na czymkolwiek „nielegalnym”
według naszych kochanych rodziców. Kilka sygnałów i już usłyszałam jej cichy głos.
-
Madeleine? – zapytała, a ja usłyszałam w tym nutkę radości. Uśmiechnęłam się do
siebie szeroko. Uwielbiam sprawiać jej przyjemność samą sobą.
-
Księżniczko, za kilka godzin będę w Manchesterze, więc zaczynaj pakować
walizki. Jedziemy do Rio – zaśmiałam się, patrząc na drogę i ruszając ponownie.
Sorex's POV
Obserwowałyśmy
uważenie z Lottie, jak Malik i jej przygłupi brat opuszczają dom, żeby chwilę
później odjechać. Zastanawiam się, czy już byli u nas w domu, ale raczej wątpię
w taką teorię. Zeszyłyśmy obie ze strychu i poszłyśmy do Alla, żeby zapytać, na
którą godzinę mamy samolot. Pamiętam, że rozmawiałam z nim wcześniej na ten
temat, zanim Madeleine przerwała mi dość śmiesznym smsem.
-
Macie trzy godziny do odlotu, a teraz cicho, bo muszę dogadać się z Davies,
żeby
wiedziała na którą ma odlot z Manchesteru – mruknął pod nosem, a po tonie
jego głosu można było od razu zauważyć, że nie jest zadowolony z tego, co
zrobiła szatynka. Zmarszczyłam czoło, przyglądając mu się przez chwilę.
-
Po jaką cholerę ona tam pojechała? – mruknęłam, ale nic nie odpowiedział, bo
Hostem chyba odebrała telefon. Westchnęłam cicho, łapiąc nic nierozumiejącą
blondynkę za rękę i weszłam do pokoju, gdzie znajdują się nasze „grzeczne” ubrania.
Wyjęłam dwie walizki, jedną podsuwając pod Charlotte. – Pakuj wszystko jak leci
– poinstruowałam i sama zaczęłam robić dokładnie to samo. Trzeba się
pospieszyć, żeby Louis nie wrócił tutaj, upewnić się, czy aby na pewno go nie
wykiwałyśmy, kiedy po przeszukaniu całego Londynu nie znajdzie swojej siostry.
Ciekawa jestem, tak swoją drogą, jak długo mu to zajmie.
~*~
Dwie godziny później, zapakowane w
dwa samochody, pojechałyśmy na lotnisko. Jeden prowadziłam ja, a drugi
Charlotte. Tak, ona też została wyszkolona przez Hostem, jeśli chodzi o
samochody. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, co u szatynki znaczyło „w nagłych
przypadkach”. Nie wiem, czemu, ale właśnie zebrało mi się na sentymenty i nie
chcę opuszczać ani Londynu, ani Wielkiej Brytanii. Pieprzone myślenie. Jak jest
mi potrzebne, to nigdy nie chce się włączyć, a w takich momentach wydaje mi
się, że mój rozsądek ma co najmniej ADHD.
Zaparkowałam na lotnisku, obok
podejrzanie wyglądającego mężczyzny, który opiera się o czarne BMW. Dokładnie
tak go sobie wyobraziłam, kiedy został opisany przez Spencera. Nie wiem, w czym
on może nam pomóc, bo nie wygląda na takiego, który może wejść bez niczego na
lotnisko. Gdyby ono należało do mnie, to nie mógłby zbliżyć się do niego na co
najmniej dwadzieścia metrów. Uchyliłam szybę, obrzucając go przelotnym
spojrzeniem.
-
W Londynie zza chmur rzadko widać słońce – zastanawiam się, co za kretyn
wymyślał to hasło. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, cały czas nie podnosząc
głowy. Gościu, mnie się tu śpieszy do
Rio, gdzie słońce cały czas prześwituje zza cholernych chmur.
-
Dlatego deszcz jest ukojeniem dla Londyńczyka – serio, ktoś powinien iść się
leczyć. Koleś machnął na mnie ręką, więc wysiadłam z samochodu i obeszłam go
dookoła. – Allan powiedział, że mam was przetransportować do Brazylii, więc
zapraszam na pokład samolotu, a samochodami zajmą się moi chłopcy – zdjął kaptur
i zaczął wyglądać tylko trochę mniej podejrzanie.
-
Jeżeli jedna rzecz zginie, to przysięgam, że osobiście cię znajdę i odbiorę
swoją własność, przy okazji nie szczędząc sobie świetnej zabawy – ostrzegłam,
wbijając mu palec wskazujący prosto w klatkę piersiową. Otworzyłam szeroko
oczy, kiedy położył dłoń na moim policzku i zaczął delikatnie gładzić go
kciukiem.
-
Nie martw się, słoneczko. Al to także mój przyjaciel, a przyjaciół się nie
okrada, co nie? – odtrąciłam jego rękę i obrzuciłam nienawistnym spojrzeniem,
po czym oddałam kluczyk do samochodu i z torbą podręczną na ramieniu udałam się
w kierunku odprawy. Szykuje się długi lot.
Charlotte‘s POV
Już od
dobrych piętnastu minut znajdujemy się kilka tysięcy kilometrów nad ziemią.
Chociaż mogę trochę przesadzać, ale po prostu nie znam się na lataniu
samolotem. Tak naprawdę nigdy wcześniej tego nie robiłam, dlatego na początku
byłam dość spanikowana. Wysokości raczej nie są moją mocną stroną. Natalie i
Alex usnęły niedługo po starcie, a mnie nie pozostało nic innego, jak słuchanie
muzyki, bezsensowne wpatrywanie się za okno i rozmyślanie nad tym, czy aby na
pewno postępuje w stu procentach prawidłowo. Cały czas mam przed oczami obraz
mojego brata i tylko jego nastrój się zmienia. Od wściekłości, przez
obojętność, radość z tego, że w końcu mógł się mnie pozbyć, a kończąc na
rozpaczy. Chociaż to ostatnie raczej odpada. Louis nie jest pierwszym lepszym
chłopaczkiem, którego łatwo doprowadzić do płaczu.
Pamiętam, że to zawsze on zbierał za
wszystko, nawet jeśli wina leżała po mojej stronie i on nie miał nic wspólnego
z wykroczeniem, do którego bezinteresownie się przyznawał. Rodzice dobrze
wiedzieli, że on tego nie robił, ale i tak to jemu wymierzali najsurowszą karę,
a ja jedynie upomnienie. Dobrze wiem, dlaczego to robił. On po prostu chciał
pokazać, że jest moim rycerzem, a ja księżniczką, której zawsze będzie bronił
bezwzględnie na okoliczności, jakie panują dookoła. Westchnęłam ciężko, zdając
sobie sprawę, że jego nadopiekuńczość również wynikała właśnie z tego powodu.
Nie winię go o to, ale po prostu chciałabym mieć odrobinę więcej swobód. Zero
wychodzenia bez jego zgody, zero spotykania się ze znajomymi, których wcześniej
nie sprawdził Liam, zero czegokolwiek, co moi rówieśnicy mogą robić bez
jakichkolwiek uprzedzeń. Czułam się, jakbym była zamknięta w klatce i pomimo tego,
jak bardzo kocham swojego starszego braciszka, to i tak uważam, że słusznie
postąpiłam. No, a Lex przecież powiedziała, że będę mogła do niego dzwonić,
kiedy tylko ogarniemy wszystkie sprawy, związane z zadomowieniem się, ich pracą
cie dzienną i tego typu.
Podparłam głowę na dłoni, zamykając
oczy i uśmiechając się do siebie. Mam nadzieję, że Lou będzie chciał ze mną
rozmawiać. Przecież mimo wszystko jesteśmy rodzeństwem i on przynajmniej
powinien postarać się mnie zrozumieć. Nawet nie wiem, kiedy udało mi się zasnąć…
Louis‘s POV
Po raz
kolejny, kurwa, przyjechałem do Allana. Nie mam pojęcia, jak mogłem być na tyle
głupi, żeby pomyśleć, że Lottie jednak zrezygnuje i wróci do domu jak to robiła zawsze po naszej kłótni. Przecież przesadziłem i przyznałem się do tego nawet przed chłopakami. Raz jedyny zdałem sobie sprawę ze swojego błędu i nie poszedłem przeprosić własnej siostry.
Otworzyłem drzwi, nie bawiąc się w
żadne pieprzone uprzejmości i po prostu wszedłem do środka. Za mną potoczył się
Niall, który w razie czego miał ratować sytuację, gdybym był bliski zabicia
kogoś na przykład. Swoją drogą blondas od jakiegoś czasu nie jest sobą. Nie mam
bladego pojęcia, co się z nim stało. Zupełnie tak, jakby naturalna dla niego
radość gdzieś zniknęła. Czasami wydawało mi się, że nie pasuje do naszego
teamu, ale chwilę później przychodził wyścig i wszystkie wątpliwości uciekały potrafi
stać się cholernie niebezpieczny.
Wracając do tematu. Wszedłem szybkim
krokiem do salonu i stanąłem przed szatynem. Westchnął cicho,
najprawdopodobniej wiedząc, o co chcę zapytać. Machnąłem na niego ręką, po czym
skrzyżowałem obie, dając mu tym samym do zrozumienia, że czekam na jakiekolwiek
wyjaśnienia.
-
Dziewczyny są w samolocie. Oprócz Hostem, która powinna teraz dojeżdżać do
Manchesteru, żeby zabrać swoją siostrę. Przepraszam Tommo, ale nie mogłem ci
wcześniej pomóc. Chciałem się do ciebie dodzwonić, kiedy tylko pojechały, ale
nie chciałeś odebrać – mruknął, patrząc prosto na mnie. Zmarszczyłem czoło.
Faktycznie do mnie dzwonił, ale nie myślałem, że chce mi pomóc. Kurwa.
Opadłem na kanapę, chowając twarz w
dłonie. Jestem debilem. Tak
szczerze powiedziawszy, to nie dziwię się Lottie,
że chciała uciec od kogoś takiego, jak ja. Przejechałem palcami po włosach, zaciskając
po chwili dłonie w pięści i ciągnąc za nie mocno. Straciłem je obie…
Hostem's POV
Zaparkowałam
na podjeździe ogromnego domu, wysiadłam z samochodu i przewieszając sobie
torebkę na ramieniu ruszyłam w kierunku wejścia. Mam nadzieję, że Sandra
spakowała już wszystko to, co chce zabrać, bo ja nie mam zamiaru przebywać w
tym cholernym miejscu dłużej, niż jest to konieczne. Zapukałam, a drzwi
otworzyła mi ta sama gosposia, którą spotkałam ostatnio. Wymusiłam uśmiech i
weszłam do środka, kiedy tylko zaprosiła mnie gestem dłoni. Zastanawiam się,
czy tak jak poprzednie ma pokój w tym domu i mieszka w nim razem z moim
rodzicami.
-
Sandra jest… - popatrzyłam na nią z wyższością. Skoro księżniczka jej nie lubi,
to coś musi być na rzeczy, bo ona zawsze na początku stara się ze wszystkimi
dogadać.
-
U siebie w pokoju, ale nie chce tam nikogo dzisiaj wpuszczać – wymamrotała pod
nosem, po czym zniknęła z mojego pola widzenia. Weszłam na górę i skierowałam
się prosto do wcześniej wyznaczonego przez dziewczynę miejsca. Zapukałam trzy
razy i czekałam na reakcję blondynki.
Usłyszałam głośny hałas, spowodowany
najprawdopodobniej upadkiem i w ostatnim momencie udało mi się cofnąć krok do
tyłu, żeby nie oberwać drewnianymi drzwiami. Zaśmiałam się głośno, rozkładając
ręce i kucając, kiedy tylko San rzuciła się w moim kierunku. Objęłam ją mocno,
przysuwając bliżej siebie. Na reszcie będę mogła robić to teraz częściej.
-
Jedziemy, czy chcesz coś jeszcze zapakować? – zapytałam cicho, odsuwając ją od
siebie na długość ramion i przejechałam powolnym wzrokiem po całej twarzy mojej
kruszynki.
-
Mam wszystko, zaraz wracam! – pisnęła, znikając na kilka sekund w
pomieszczeniu, po czym wytaszczyła za sobą ogromną walizkę i pluszowego misia,
którego dostała ode mnie. Zaśmiałam się cicho, zabierając od niej bagaż, po
czym zeszłyśmy szybko po schodach.
-
Rodzice są w domu? – zapytałam cicho, nie chcąc zwrócić na siebie niczyjej
uwagi. Nie chciałam utrudniać sobie zadania.
-
Nie, dlatego ta zdzira tutaj zostaje na noc – mruknęła dziewczynka, a ja od
razu stanęłam w miejscu. – Przepraszam – blondynka spuściła głowę, chowając
twarz w swoim misiu. Dobrze wiedziała, co nie podobało mi się w jej wypowiedzi.
-
Nie przeklinaj więcej, jesteś na to zdecydowanie za mała – mruknęłam,
przyciągając ją do siebie. Trwałyśmy tak przez chwilę, po czym znów ruszyłyśmy
na pole.
Wpakowałam walizkę dziewczynki do bagażnika,
a jej kazałam położyć się na tylnych siedzeniach. Poszłam na chwilę do
skrzynki, żeby zostawić list rodzicom, a kiedy wróciłam Sandra słodko spała,
wtulona w pluszową zabawkę. Wyglądała przeuroczo. Z resztą… Ona zawsze tak
wygląda.
Wsiadłam za kierownicę i rozejrzałam
się uważnie po jezdni, czy nic nie jedzie i ruszyłam na lotnisko. Starałam się
nie jechać za szybko, żeby przypadkiem nie obudzić księżniczki, ale i tak
złamałam sporo przepisów ruchu drogowego. Szczerze powiedziawszy, to u mnie nic nowego.
Uśmiechnęłam się do siebie, widząc miejsce, do którego właśnie zmierzałam.
Jeszcze kilka godzin i będzie prawie po wszystkim.