wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział Czternasty: "Rozmowa ze ścianą" (II)

          Hostem's POV

         W ostatnim momencie zdążyłam odsunąć się od okna, ponieważ chwilę później zostało ono wybite przez blondyna, który w bardzo krótkim czasie znalazł się przy mnie i z całej siły przycisnął mnie do ściany naprzeciwko wyjścia na taras. Zacisnęłam powieki, odchylając głowę nieznacznie do tyłu. Tępy ból rozszedł się po moich plecach, kiedy z dość dużą siłą spotkały na drodze twardą powierzchnię. Wiedziałam, że zdenerwuję blondyna tym, co zrobiłam, ale cholera, nie podejrzewałam, że będzie chciał zdemolować mój dom! Jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że Allan nie miał zamiaru reagować na to, że dzieje mi się dość spora krzywda i tak naprawdę nie wiadomo było, czy dożyję kolejnej sekundy. W końcu rozwścieczony Horan to nic bezpiecznego. Szatyn, jakby ignorując ten fakt, usiadł na fotelu, który wcześniej zajmowałam i zaczął przyglądać się poczynaniom Nialla.

- Koniec zabawy w kotka i myszkę. Albo dobrowolnie ściągniesz tutaj Natalie, albo zabiorę twój telefon i sam to zrobię – wysyczał mi prosto w twarz. Postanowiłam jeszcze bardziej pogorszyć swoją pozycję w sytuacji, w jakiej się znajduję. Upuściłam iPhone ‘a na podłogę, a później z całej siły go kopnęłam, przez co wylądował na przeciwległej ścianie, od razu się o nią rozbijając. Powiedziałam Nat, że ten frajer tutaj jest, więc skoro nie przyjechała, to znaczy, że nie chce tutaj być i z nim rozmawiać.

- Świetny wybór – sarknął Allan, uśmiechając się szeroko. Cholera, zapomniałam, że on zna się na informatyce! Mogłam zjeść ten pieprzony telefon. Wtedy nie wyciągnęliby ze mnie karty, którą teraz właśnie wyjmuje z pozostałości po komórce. Po prostu zajebiście.

- Czy ona naprawdę nie chce ze mną rozmawiać? – po chwili ciszy uścisk na moich nadgarstkach zelżał, dzięki czemu krew z powrotem do nich dopływała. Obrzuciłam Horana zdziwionym spojrzeniem, ale po kolejnym czasie, spędzonym w milczeniu wiedziałam, że te słowa naprawdę padły z jego ust. Westchnęłam ciężko, wzruszając ramionami.

         Tak na dobrą sprawę w cale nie wiedziałam, czego chcę ja, a co dopiero rudzielec. Raz mówiła, że chciałaby w końcu doprowadzić tą chorą sprawę z chłopakami do końca, a kiedy proponowałyśmy jej z Lottie, żeby do nich zadzwoniła, to w ostatnim momencie rezygnowała ze zrobienia czegokolwiek i zamykała się w swoim pokoju. Nadaremne były próby dostania się do niej. Nawet czołg nie był w stanie wyważyć drzwi, za którymi się chowała. Ale żadna z nas nie była lepsza. Przecież my też mogłyśmy spróbować ponownie skontaktować się z którymś z nich – przecież to nie musieli być ci sami, mogłyśmy się pozamieniać – a i tak tego nie robiłyśmy. Jednym słowem od kilkudziesięciu miesięcy tkwimy w jakimś cholernym gównie, z którego w cale nie jest łatwo wyjść.

- Za chwilę powinna tutaj przyjechać – tym razem głos postanowił zabrać Al. Popatrzyłam na niego z wyrzutem, na co on beztrosko wzruszyła ramionami. Coś mi się nie podoba w jego zachowaniu. Od jakiegoś czasu mnie i resztę dziewczyn traktuje jak zło konieczne i nic nie wskazuje na jakiekolwiek zmiany w tej kwestii.

- Dzięki, że się pode mnie podszyłeś – burknęłam urażona, rozmasowując obolałe nadgarstki zaraz po tym, jak zostałam zupełnie uwolniona z uścisku chłopaka. Szatyn westchnął ciężko, rozsiadając się w fotelu i zaczynając popijać mojego drinka odwrócił wzrok na telewizor, który w dalszym ciągu był włączony na jakimś muzycznym kanale.

         Zaczęłam zastanawiać się, co go mogło ugryźć. Prześledziłam wszystkie sytuacje z nim związane, dogłębnie analizując każde moje posunięcie. Co prawda zamknęłam mu drzwi teoretycznie przed nosem i nie chciałam wpuścić do domu, ale jego nastawienie do mnie nie zmieniało się już od jakiegoś czasu. Naprawdę nie miałam bladego pojęcia, co zrobiłam nie tak, jak powinnam, ale postanowiłam traktować go dokładnie tak samo, jak on mnie. Przecież nie zasłużyłam na ignorowanie w tym samym stopniu co on, a skoro jesteśmy przyjaciółmi, to dlaczego nie możemy traktować się na równi, tak samo? No właśnie, nie zauważam żadnych przeciwwskazań.

         Usłyszałam trzask drzwi wejściowych i dwa doskonale znane mi głosy. Zamknęłam oczy, odrzucając na bok myśli, związane ze Spencerem. Nie są teraz najważniejsze. Na pierwsze miejsce wskoczyła Natalie, która najprawdopodobniej za kilka sekund przeżyje szok i znienawidzi mnie za coś, z czym nie mam zupełnie nic wspólnego – dokładnie tak samo, jak szatyn, ewidentnie zadowolony z siebie. Szkoda, że Horan w dalszym ciągu znajduje się w tym pomieszczeniu. W innym przypadku mechanik samochodowy już dawno nie pobierałby tlenu z organizmu, bo nie potrzebowałby go. Innymi słowy byłby martwy. A tak nawet nie mam, co się na niego rzucać, ponieważ jego wierny przyjaciel postanowiłby go uratować.

- O kurwa – pierwszy, jakże inteligentny komentarz padł z ust Lottie, która zmierzyła uważnym spojrzeniem szkło, rozsypane po całym pomieszczeniu. Swoją drogą ja tego sprzątała nie będę. Później zaczęła wędrować nim w górę pomieszczenia, aż w końcu natrafiła na przyjaciela swojego brata. Jej oczy automatycznie stały się bardzo duże i mocno pociemniały. Zaczęła się cofać, ale wpadła na Natalie, która stała w miejscu, wpatrując się przerażonym wzrokiem blondyna. W pewnym momencie zrobiła w tył zwrot i zaczęła uciekać. Irlandczyk natychmiast zrobił to samo, a zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować silne ramiona owinęły się dookoła mojego pasa i podniosły do góry, żebym nie była w stanie wyrwać się ze szczelnego uścisku.

- Do jasnej cholery, Allan puszczaj mnie! – zaczęłam się szamotać w każdym możliwym kierunku, chcąc przynajmniej z powrotem czuć grunt pod nogami. Szatyn zupełnie mnie zignorował i zaczął kierować się w górę schodów, aby po kilkudziesięciu sekundach znaleźć w moim pokoju. Dopiero tam rzucił mnie na łóżko. Byłam zbyt oszołomiona, żeby się ewakuować, więc miał ułatwione zadanie, jeżeli chodzi o zatrzymanie mnie w jednym miejscu.

- Spakujesz się sama, czy mam ci w tym pomóc? – rzucił głosem wypranym z jakichkolwiek emocji, a moja chęć uśmiercenia go wzrosła o sto procent. Założyłam ręce na klatce piersiowej ignorując jednocześnie fakt, że najprawdopodobniej wyglądam jak rozwydrzone dziecko, które nie dostało wymarzonej zabawki.

- Nie zamierzam nigdzie wyjeżdżać, a już na pewno nie tam, gdzie chcesz mnie zabrać – odwróciłam od niego wzrok na okno, za którym powoli zaczynało się ściemniać. Miałam cichą nadzieję, że Allan zrezygnuje i odpuści sobie przynajmniej na noc. Niestety, zawiodłam się na matce, która podobno kocha wszystkie swoje dzieci. Po raz kolejny z resztą.

         Szatyn, zupełnie olewając moją ostatnią wypowiedź, podszedł do szafy i zaraz po tym, jak wyjął z niej walizkę, zaczął ładować do niej wszystkie ciuchy, jakie tylko wpadły mu w ręce. Nie wiem po co to robił, skoro siłą i tak mnie z domu nie wyciągnie. Nie pozwolę mu na to nawet, jeśli miałabym się przykuć do łóżka łańcuchem i przykleić betonem. Nie chcę widzieć Tomlinsona na oczy. Jeszcze nie teraz. Nawet nie wiem, co mogłabym mu powiedzieć. To za dużo, jak na moją zmasakrowaną psychikę.

         Po jakimś czasie, kiedy Al stwierdził, że już wszystko zabrał, co tylko było mi potrzebne, nawet kosmetyki i inne tego typu duperele z łazienki, wziął walizkę i zaniósł ją, najprawdopodobniej, do bagażnika swojego samochodu. Korzystając z okazji, że wyszedł i zostawił mnie zupełnie samą, zamknęłam za nim drzwi na klucz na tyle cicho, żeby tego nie usłyszał, a zaraz potem postawiłam przy nich biurko, które w cale nie było takie łatwe w przesuwaniu. No cóż, czasami trzeba się poświęcić dla dobra ogółu, a już szczególnie swojego, o które zamierzam walczyć do końca.

         Na powrót przyjaciela nie musiałam czekać długo. O jego obecności za drzwiami poinformowało mnie szarpanie z klamką, która nie wytrzyma zbyt długo takiego traktowania oraz cała masa przekleństw, wydobywających się z ust coraz bardziej wściekłego Spencer ‘a. Bezstresowe wychowanie nie istnieje, a ja powodów do stresu zamierzam szatynowi dostarczyć jak najwięcej się tylko da. Niech wie, że żyje.

- Madeleine nie wydurniaj się i w tej chwili otwieraj te cholerne drzwi. Za chwile mamy samolot i ja nie zamierzam go przegapić, więc jeśli mnie zmusisz, to wyważę wejście – warknął, na co ja zaczęłam się głośno śmiać. On wziął to chyba za znak do działania, ponieważ za sekundę uderzył ramieniem w drzwi. Podskoczyłam na łóżku, na którym przez cały czas siedziałam, zupełnie się tego nie spodziewając.

- I tak oboje doskonale wiemy, że ci się to nie uda, więc możesz już skończyć się ośmieszać i przestać – krzyknęłam na tyle głośno, żeby mnie usłyszał. On jednak nic nie odpowiedział, a już  w nastej sekundzie drzwi wejściowe do mojego ukochanego pokoju wypadły z zawiasów i nie przewróciły się tylko dlatego, że podparły się na biurku. Zaczęłam głośno krzyczeć, zdezorientowana tym, co się dzieje i w pewnym sensie wścieła na siebie, że znów nie udało mi się postawić na moim.

- Zabije cię Hostem. I będę mieć cholerną satysfakcję z tego, że to byłem ja – warknął, po czym zaczął niebezpiecznie się do mnie zbliżać. Dobra, zaczynam panikować. Ostatni raz widziałam go w takim stanie, kiedy przegrałam wyścig przez własną brawurę i straciłam najlepsze auto, jakie miał w garażu. Dwa tygodnie nie mogłam pokazać mu się na oczy, ponieważ nie byłoby mnie tutaj teraz. Spanikowana uciekłam na balkon, a później przeskoczyłam na drugą stronę. Odetchnęłam głęboko. W cale nie znajduję się wysoko od ziemi. Może nic sobie nie połamię. Zaskoczyłam, ale nie udało mi się złapać równowagi, przez co szorowałam twarzą po trawie.

         Podparłam się na rękach i wyplułam całe błoto, jakie miałam w buzi. Ohyda. Przekręciłam się na plecy, starając się uspokoić oddech. Nie wróżę sobie długiego życia z takimi przyjaciółmi. Denerwują się nie wiadomo o co, grożą, że chcą mnie zabić i obrażają się o coś, czego nie zrobiłam, bo nawet o tym nie pamiętam. Odetchnęłam głęboko i podniosłam się z ziemi, po czym rozejrzałam się dookoła siebie w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłabym się schować przed Allanem i nie znalazłby on mnie tam. Naprawdę nie czuję się na siłach, żeby polecieć do Anglii i rozmawiać z Louisem. Z tego, co wiem, nie siedzi za kratkami, bo Alex udało się go stamtąd wyciągnąć – chwała jej za to, ale to oznacza, że łatwiej będzie sprowokować nasze spotkanie.

         Pobiegłam w kierunku garażu. Ucieczka, to jedyne co najlepiej wychodzi mi w takich sytuacjach. Wiem, że to oznaka tchórzostwa, ale moim zdaniem mój charakter bardzo zmienił się od czasu opuszczenia Europy. Na gorsze, niestety. Weszłam do pomieszczenia i odszukałam wzrokiem Lamborghini Aventador, po czym od razu do niego wsiadłam, zgarniając po drodze kluczyki. Nie mam ze sobą żadnych dokumentów, jestem ubrana jak Hostem, a nie Anabelle, nie mam zamiaru trzymać się żadnych przepisów. Jest po prostu zajebiście. Ruszyłam z miejsca, ale nie zajechałam daleko, ponieważ w bramie pojawił się nie kto inny, jak szatyn. Chyba trochę mu przeszło, bo już nie patrzył na mnie, jakby chciał, żebym zginęła w męczarniach. Wystarczyła zwykła, prawie bezbolesna śmierć przez zaszlachtowanie.

- Wysiądź i chodź ze mną porozmawiać jak człowiek z człowiekiem – zażądał, opierając się ramieniem o ścianę i skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. Pokręciłam poziomo głową, zamykając się w samochodzie od środka. Z tego, co wiem Spencer trochę podrasował to auto i teraz mam mocniejsze szyby, więc nie będzie tak łatwo ich wybić. Chłopak westchnął ciężko, przewracając oczami, po czym usiadł na krześle w kącie, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. – Dobrze, skoro nie interesuje cię cywilizowany sposób, to wysłuchasz mnie w takich warunkach – warknął, a po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Czy on naprawdę nie widzi, że nic nie zdziała słowami? Serio musiałby mnie zaciągnąć do samolotu, albo na statek siłą. – Zacznę od tego, że Tommo jest wykończony psychicznie, fizycznie i pod każdym innym względem. Zachowuje się i mówi, jakby nic mu nie było, ale to co robi, kiedy myśli, że nikt na niego nie patrzy zupełnie zaprzecza tej teorii. Kiedy dowiedział się, że zabieram Horan ‘a do Nowego Yorku, pogratulował mu, że w końcu zobaczy Natalie i życzył powodzenia, a później zamknął się w swoim pokoju, żeby go zdemolować. On nie stracił jednej osoby, na której mu zależało, ale dwie i cierpi na tym najbardziej z całej czwórki – zawahał się przez chwilę, jakby coś chciał jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował. Patrzyłam na niego pustym wzrokiem, nie mając pojęcia, co powinnam powiedzieć i czy w ogóle warto się odezwać.

- Weź Lottie, ja nigdzie nie jadę. Nie ma takiej siły, która by mnie do tego zmusiła – rzuciłam w końcu, spuszczając wzrok. Moje dłonie stały się teraz najciekawszą rzeczą na świcie, przez co nie byłam w stanie przestać się na nie patrzeć.

         Głośne trzaśnięcie przekonało mnie, że Allan z powrotem mocno się w kurwił. Najprawdopodobniej podniósł się na tyle szybko, że krzesło przewróciło się na podłogę. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić tego na sto procent, ani podnieść spojrzenia, alby się o tym przekonać. Zaczęłam bawić się palcami, starając się zignorować ciężkie kroki, które zaczęły coraz bardziej zbliżać się do samochodu. Nagle przypomniałam sobie o czymś bardzo ważnym. Miałam odebrać Sandrę, która dzisiaj wraca z wycieczki szkolnej. Natychmiast wyszłam z pojazdu, odepchnęłam przyjaciela i spanikowana pobiegłam w kierunku domu. Niestety Allan skorzystał z okazji i złapał mnie za nadgarstek, mocno przyciągając do swojej klatki piersiowej. Zaczęłam wyrywać się w każdą stronę, muszę sprawdzić, która jest godzina!

- Al błagam cię, zapomniałam o siostrze! – krzyknęłam, nie przestając się szarpać. Chłopak westchnął ciężko, przewracając oczami, ale nie wypuścił mnie, ani nawet nie poluzował uścisku.

- Lottie już po nią pojechała. Chciała jak najszybciej zmyć się z tego wariatkowa, a skoro ona nie ma żadnych gości, to nie miał jej kto powstrzymać. Ale dziękuję ci, że pomogłaś mi wydostać cię z tego cholernego samochodu. Albo powinienem podziękować Sandrze – burknął, uśmiechając się tryumfująco.

         Nie musiałam długo czekać na to, Az przerzuci mnie sobie przez ramię. Postanowiłam się poddać. Przecież Londyn znam sto razy lepiej niż Rio de Janeiro, dzięki czemu będę mogła się schować w jakimś jego mniej uczęszczanym przez ludzi zakątku. Poza tym może być przyjemnie, wrócić na stare śmieci. Chociaż nie do końca. Sprzedałyśmy mieszkanie, więc nie będziemy mogły go ponownie obejrzeć. Trochę szkoda. Naprawę je uwielbiałam i nie miałam zamiaru tak szybko się z nim rozstawać. Tak na dobrą sprawę była to pierwsza rzecz, którą z dziewczynami kupiłyśmy bez większej pomocy naszych rodziców za samodzielnie zarobione pieniądze. Nie do końca legalnie, ale jednak kogo to obchodzi, skoro własne?

         Piękniejszego zakończenia dnia nie mogłam sobie wymarzyć. Chłopaki postanowiły, że Niall zostanie w Ameryce razem z Mygale, Lottie i Sandrą, żeby przypadkiem nie postanowiły zmienić miejsca przebywania pod naszą nieobecność. Szkoda, bo naprawdę mogłyby to zrobić. W końcu większość formalności, związanych z kupnem nowego domu w Nowym Yorku jest już załatwiona. Wystarczy wpłacić pieniądze i można mieszkać. Jestem jednak pewna, że dziewczyny poradzą sobie i z taką przeszkodą.

         Nie pytajcie mnie natomiast, dlaczego Allan nie chciał zabrać ze sobą siostry Louisa. Przecież wspominał, że Tomlinson za nią tęskni tak samo bardzo, jak ze mną, a co za tym idzie chciałby ją pewnie zobaczyć. Chociaż po chwili namysły doszłam do wniosku, że to Lou nie chciałby, żeby blondynka widziała go w totalnej rozsypce. Też bym nie chciała, gdyby chodziło o Sandrę. Dla niej zawsze byłam ideałem i wzorem do naśladowania. Zawiodłaby się na mnie, gdyby widziała, że nie radzę sobie sama ze sobą.

10 komentarzy:

  1. Już nie długo spotkanie z Lou <3 KOCHAM :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiaaam ! <3
    @luvmyniallers

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje groźby się na coś przydały!
    Cudowny rozdział i oby tak dalej...
    Pozdro :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Super!!! Zapraszam również do siebie no-matter-the-gender.blogspot.com jest stworzony w sumie na podstawie dwóch twoich blogów... Sory za spam...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadrobione, i uwaga.
    Horan powinien zapłacić za szkody, które wyrządził, mówię serio, chłop niewyżyty seksualnie jest, brakuje mu dziewczyny to postanowił się wyżyć... na szybie.
    Madeline i jej złote myśli jak zwykle rozwalają. Ucieczka przez balkon? wielki opieprz od Allana - są :D
    Czekam na nexta i błagam Cię... niech Lou nie wyląduje w kiciu :D

    OdpowiedzUsuń