poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział Pierwszy: „Nowe znajomości.”

„Naszym przyjacielem jest ten, kto nie pytając o powód smutku, potrafi sprawić, że znów wraca radość.”
~Stanisław Jerzy Lec
 ~*~
         Obudziłam się równo z irytującym dźwiękiem mojego budzika. Na pewno wyrzuciłabym go z chęcią za okno, ale szkoda mi było całkiem nowego telefonu. Podniosłam się do pozycji siedzącej, a wierzchem dłoni przetarłam ze zrezygnowaniem wciąż zmęczone oczy. Nie chciało mi się wstawać, a tym bardziej iść na uczelnię, zważając na fakt, że poprzedni wieczór przeznaczyłam na wyścig, ale nie mogłam dopuścić, żeby ktokolwiek dowiedział się o Hostem. Bardzo po woli zwlekłam się więc z łóżka i skierowałam kroki do kuchni, gdzie najprawdopodobniej miało na mnie czekać śniadanie przygotowane przez wspaniałomyślną Lex. A tak naprawdę, to ona również ścigała się i jednocześnie założyła ze mną, że jeżeli wygram z nią po raz kolejny, to przez najbliższy tydzień będzie wstawać wcześniej, żeby zrobić jedzenie całej naszej trójce. Uśmiechnęłam się złośliwie pod nosem, kiedy zobaczyłam rozeźloną blondynkę, chodzącą od jednego talerza do drugiego. Usiadłam na jednym z wysokich krzeseł, stojących przy wyspie kuchennej krzeseł i zaczęłam obserwować ją z nie małym rozbawieniem, którego nawet nie zamierzałam ukrywać. Wyglądała naprawdę uroczo w swojej niebieskiej piżamce z Kubusiem Puchatkiem, przytulającym Prosiaczka. Chyba zauważyła, że ktoś ją ogląda, bo odwróciła się w moim kierunku i zmierzyła mnie nienawistnym spojrzeniem, co wzmogło tylko moją radość, a na ustach pojawił mi się szeroki od ucha do ucha „banan”. 
- Nie szczerz się tak, bo ci jeszcze te białe kły wypadną – warknęła, niemalże rzucając przede mnie talerz z kanapkami i tłukąc go przy okazji. Westchnęłam ciężko, opierając głowę na dłoni. Popatrzyła na mnie zdziwiona. – Zrobiłam śniadanie, bez dodatku jakiejkolwiek trutki, a tobie jeszcze nie pasuje? – zapytała, podnosząc jedną brew do góry, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i opierając się zgrabnym tyłkiem o jeden z blatów kuchennych.
- Wolałabym, żeby były z pomidorkiem, ale jakoś zniosę tę stratę – mruknęłam, chwytając jedną z kanapek w wolną rękę. W odpowiedzi Alex popatrzyła na mnie morderczym spojrzeniem i odpuściła kuchnię, najprawdopodobniej, żeby obudzić trzecią z nas – Natalie. 
         Utwierdziłam się w tym przekonaniu, kiedy usłyszałam głośne bum, a później donośny krzyk, dochodzący z sypialni Nat. Postanowiłam się jednak nie ruszać i dalej jeść śniadanie, które smakowało tak wspaniale, ponieważ nie musiałam go przygotowywać sama, tylko ktoś zrobił to za mnie. Zmarszczyłam brwi. Najprawdopodobniej, gdyby mi w udziale przypadło robienie jakiegokolwiek posiłku, to pozdychałybyśmy z głodu. Pięć minut później skończyłam już jeść i przepijałam śniadanie herbatą, kiedy w wejściu do kuchni stanęła Talie. Obserwowałam, jak podchodzi do talerza z kanapkami, które przypadły jej w udziale, a później siada naprzeciwko mnie. Obrzuciłam ją zdziwionym wyrazem twarzy, kiedy zauważyłam na jej policzku dość duże zadrapanie.
- Ta wariatka zrzuciła mnie z łóżka, ale nie przewidziała, że mogę uderzyć w kant mojego wyrka – rzuciła gniewnie, zabijając wzrokiem Lex, która z uśmiechem satysfakcji na ustach pojawiła się w pomieszczeniu. No cóż, przynajmniej w en sposób może sobie ulżyć. Pomyślałam, że to nawet dobrze, że poprawiła sobie humor. Znoszenie jej cały dzień w 'okresowym' humorze mogłoby skończyć się dla nas jakimś nieprzyjemnym incydentem.
       Wzruszyłam tylko ramionami i udałam się w kierunku mojego pokoju, żeby wyjąć z ogromnej szafy jakieś ubrania, w których mogłaby udać się do szkoły. Kiedy stanęłam przed meblem zaczęłam mocno zastanawiać się nad tym, co każdego ranka pojawia się w mojej głowie, a mianowicie „Czego nigdy nie założyłaby na siebie Hostem?”. Westchnęłam zrezygnowana nad swoim ciężkim losem. Nie lubiłam mojego codziennego życia. Zdecydowanie wolałam to nocne, kiedy w końcu mogłam być sobą, ale musiałam zachować pozory. Gdyby rodzice dowiedzieli się, że ich kochana córeczka jest słynną na pół świata Hostem, już nigdy nie zobaczyłabym światła dziennego. Najprawdopodobniej zamknęliby mnie w jakiejś ciemnej piwnicy bez okien i kazali uczyć się prawa. Jakaś totalna masakra. 
       Pokręciłam głową, żeby wyrzucić z niej niepotrzebny natłok myśli i po raz kolejny spojrzałam w głąb szafy. Chwyciłam w dłonie przetarte dżinsy (niektórych rzeczy po prostu nie mogę w sobie zmienić), czarną bokserkę i ciemno – szary sweterek z rękawami ¾ oraz ćwiekami na ramionach. Z komody, na której stały zdjęcia i leżał mój telefon wyjęłam czystą bieliznę, po czym skierowałam swoje kroki w kierunku łazienki. W naszym mieszkaniu są dwie – jedna na dole, z toaletą i prysznicem, a druga na górze, w której znajduje się wanna oraz toaleta. Zdecydowanie wolę tą, która jest naprzeciwko mojej sypialni. Zamknęłam za sobą drzwi i zaczęłam zdejmować piżamę z wielkim misiem, która po chwili wylądowała w koszu na pranie. Odkręciłam kurki z wodą, a szczególnie zimną, żeby się obudzić, po czym weszłam pod orzeźwiający strumień. Kochałam brać różnego rodzaju prysznice i kąpiele, ponieważ mnie odprężały. 
       Piętnaście minut później, z wysuszonymi i związanymi w niechlujnego koka włosami oraz ubrana, opuszczałam moje drugie, zaraz po pokoju, królestwo. Zauważyłam pod drzwiami zniecierpliwioną Alex. Wzruszyłam obojętnie ramionami, wchodząc z powrotem do mojej sypialni. Z szafy wyjęłam jeszcze tylko dosyć wysokie szpilki, których obcasy ozdabiały ćwieki i włożyłam je na bose stopy. Ze szkatułki z różnymi pierdołami wyjęłam naszyjnik w kształcie sowy, który zawiesiłam na szyi oraz kolczyki z motywem Facebook‘owych łapek „lubię to”, po czym włożyłam je w uszy. Na prawy nadgarstek założyłam srebrną bransoletkę, a na lewy mój ulubiony zegarek. Skrzywiłam się, patrząc na czarne okulary, które po chwili ozdabiały mój nos. Co prawda nie lubiłam ich nosić i wcale nie musiałam, bo szkła w nich były zerówkami, ale w jak największym stopniu musiałam zmienić mój wygląd. Przejrzałam się w lusterku. Nie najgorzej, ale wiele dałabym, żeby zamienić te cholernie niewygodne szpilki na trampki, a zamiast sweterka nosić bluzę. Po raz kolejny tego poranka westchnęłam zrezygnowana i, chwytając torbę z książkami i zeszytami po drodze, zeszłam na dół.
         Odgłos uderzania moich obcasów o parkiet, jakim włożone było prawie całe nasze mieszkanie sprawił, że wzrok moich najlepszych przyjaciółek powędrował prosto na mnie. Widziałam te wredne uśmiechy na ich twarzach, które pokazywały, jak bardzo bawi je mój widok w okularach. Obrzuciłam tylko obie nienawistnym spojrzeniem i, chwytając kluczyki od samochodu, powędrowałam w kierunku wyjścia, zupełnie je ignorując. Zjechałyśmy windą do podziemnego parkingu w zupełnej ciszy. Było rano, a po nocy dziwnym trafem żadna z nas się nie wyspała. Zauważyłam, jak Natalie usiłuje powstrzymać ziewanie. Marnie jej to wychodziło, czego oznaką było zasłonięcie połowy twarzy wierzchem dłoni.
 
         Kiedy tylko winda się zatrzymała od razu udałyśmy się w kierunku Volkswagen‘a Jetty, którego kupiłam sobie po jednym z wyścigów. Tylko ja, z całej naszej trójki, miałam prawo jazdy upoważniające mnie do prowadzenia samochodów. Dziewczyny miały uprawnienia jedynie na motory, wiec ja, jako wspaniałomyślna przyjaciółka, woziłam je obie gdzie tylko chciały. Otworzyłam drzwi za pomocą przycisku do centralnego zamku i rzuciłam torbę na jedno z tylnych siedzeń, obok Lex, która dzisiaj ma jechać z tyłu. Pamiętam, jak pewnego pięknego dnia, podczas jednej z porannych kłótni dziewczyn, o to, która ma zająć miejsce z przodu, wprowadziłam dyżury. Przystały na to od razu wiedząc, że mnie nie należy denerwować, szczególnie kiedy mam to cholerstwo na nosie, działające na mnie gorzej niż czerwona płachta na przysłowiowego byka.
 
       Gdy już wszystkie byłyśmy na swoich miejscach odpaliłam silnik, wrzuciłam pierwszy bieg i ruszyłam z miejsca. Nie chciało mi się jechać do szkoły, ale tak jak już wspominałam – gra pozorów najważniejsza. Zaklęłam pod nosem i uderzyłam z impetem w kierownicę, kiedy już na pierwszych światłach zaświeciło mi się czerwone. Nienawidziłam porannych korków, kiedy to wszyscy wszędzie się spieszyli. Jak już pewnie zauważyliście - nienawidziłam bardzo wielu rzeczy, sytuacji i osób.
- Nie denerwuj się tak, bo złość piękności szkodzi – mruknęła z tylnego siedzenia rozbawiona moim zachowanie blondynka. Obrzuciłam ją morderczym spojrzeniem, za pomocą lusterka wstecznego i szybko wróciłam do obserwowania świateł, starając się je mentalnie przestawić na zielone.
- To ty jak najszybciej powinnaś z nią skończyć – odcięłam się po chwili namysłu. Kątem oka zauważyłam grymas na jej twarzy, co spowodowało że kącik moich ust powędrował nieznacznie do góry. Alexandra nie była pustakiem, ale uwielbiała dbać o swój wygląd. Można to było od razu zauważyć po trzech kosmetyczkach, które trzyma u siebie w pokoju.
- Odezwała się okularnica – powiedziała, nie ukrywając satysfakcji, że po raz kolejny udało jej się wymyślić jakąś zaczepkę. 
- Dobrze wiesz, że gdyby to nie było konieczne, to nie nosiłabym tego dziadostwa, tylko z wielką radością wyrzuciła przez okno – warknęłam podirytowana. Okulary były bardzo drażliwym tematem. Ruszyłam od razu, kiedy tylko ten choletny sygnalizator zaświecił się na irytująco zielony kolor.
 
- Jak wy się kochacie! – niemalże wykrzyknęła uradowana Nat. Doskonale wiedziałyśmy, że bawią ją nasze kłótnie, ale gdy sama warczała na którąś z nas, to podchodziło to pod tragedię narodową. Nikt nie mógł jej bezkarnie drażnić.
       Przez resztę drogi rozmawiałyśmy na jakieś mało znaczące tematy. Głównie o tym, że taki październik, jaki zaszczycił nas w tamtym roku mógłby się nie kończyć. Po piętnastu minutach parkowałam już na dość sporym placu przed szkołą, który był specjalnie do tego przeznaczony. Zebrało się już dość sporo ludzi, którzy zupełnie nas ignorowali. Jednak, kiedy przechodziliśmy obok jakieś większej lub mniejszej grupki, która rozmawiała na temat wczorajszego zwycięstwa Hostem popatrzyłam z rozbawieniem po dziewczynach. One również uśmiechały się szeroko. Tego typu skrawki rozmów działały na nas w jeden sposób – sprawiały, że ledwo powstrzymywałyśmy się od głośnego wybuchu śmiechu. Jednak najlepiej było, kiedy ktoś wspominał o Sorex i Alex w szybkim tempie musiała znajdować sobie jakiś wyludniony skrawek, żeby nikt nie widział, jak zwija się na trawie, ledwo powstrzymując łzy. O tak, właśnie dla takich chwil warto było żyć.
      Czasami zastanawiam się, jakby inni odebrali wieść o tym, że Madeleine Davies jest poszukiwaną przez policję Hostem. Na pewno większość z nich nie uwierzyłaby i kazała iść się leczyć temu, kto to powiedział, a druga część rzuciłaby się na mnie wypytując o to, jak wygrywam większość wyścigów. Westchnęłam ciężko. Natalie, w te noce znana jako Mygale, również musiała mocno się pilnować. W końcu te trzy są najlepszymi przyjaciółkami. Ludzie są naprawdę naiwni. Wszyscy myślą, że cała trójka wychodzi dopiero w nocy, a całe dnie spędzają w domu niczym wampiry. Nikomu nie przyszło do głowy, że mogą akurat przechodzić obok niego, albo studiować na jednym uniwersytecie i to coś tak niezgodnego z tym, co robią. 
         Spojrzałam na zegarek, gdy znalazłyśmy się pod salą lekcyjną. Łacinę i staro angielski, to jedyne zajęcia, jakie mamy razem. Musiałyśmy poczekać jeszcze pięć minut na te pierwsze. Nie lubię języków, to przedmioty, na których idzie mi najsłabiej, ale nie mogę narzekać. Przecież mam na nazwisko Davies i ze wszystkich przedmiotów to właśnie ja muszę być najmądrzejsza. Uśmiechnęłam się do siebie gorzko. Dzień, w którym wyprowadziłam się od rodziców był najpiękniejszym w całym moim dwudziestojednoletnim życiu. Wreszcie mogłam żyć po swojemu, a nie tak, jak oni mi karzą. Wyjęłam z kieszeni telefon, kiedy poczułam wibracje, oznajmujące najście wiadomości. Na mojej twarzy, po przeczytaniu, kto się do mnie dobija, wymalowało się ogromne zdziwienie. To Allan, nasz mechanik, u którego trzymamy motocykle. Nigdy nie pisze przed zakończeniem naszych zajęć. Musiało stać się coś ważnego. Odblokowałam szybko ekran jednym pociągnięciem palca i otworzyłam SMS ‘a.

Allan ;): Nie uwierzysz, kto chce się z tobą ścigać!!
 
Zmrużyłam lekko oczy. Dwa wykrzykniki na końcu każdej napisanej przez niego wiadomości oznaczają, że jest czymś nieźle podniecony. Usiadłam na ławce pomiędzy dziewczynami i zaczęłam odpisywać, upewniając się że dziewczyny spoglądały na ekran mojego telefonu.

Madi: Nawet nie próbuję zgadywać. 

Widziałam, że Lex i Nat nie rozumiały tego dokładnie tak samo, jak i ja. Na odpowiedź nie musiałam czekać zbyt długo. Zaintrygowana od razu ją odebrałam.

Allan ;): To nie jest śmieszne!! 

Westchnęłam ciężko, przewracając z dezaprobatą oczami. Czy on nie rozumi, że w tamtym momencie powinien po prostu napisać, o co mu chodzi? Tak byłoby łatwiej dla nas obojga. Chociaż w sumie Allan należy do osób, które zanim przejdą do rzeczy opowiedzą jeszcze piętnaście innych historii, które nie mają w ogóle nic wspólnego z głównym tematem.

Madi: Żadna z nas się nie śmieje.
Allan ;): Sam Tommo przed chwilą przyszedł do mojego warsztatu!!

Zdziwiłam się nie na żarty. Zauważyłam, jak Alex wytrzeszcza oczy, a Nata zakrywa dłonią usta. Co ten frajer wymyślił?

Madi: Przecież on bawi się samochodami?
Allan ;): Ja nic nie wiem. Pieprzył coś, że jego team musi być najlepszy we wszystkim.

Zaśmiałam się sarkastycznie, na ostatnią wiadomość. Przyciągnęłam tym uwagę kilku osób, ale mało mnie to obchodziło. Większość z nich znała moje nazwisko, ale tak naprawdę nie wiedzieli, kim jestem. I bardzo dobrze. Im mniej osób się interesuje tym lepiej dla mojego snu.

Madi: Co nie zmienia faktu, że nigdy go n motorze nie widziałam.
Allan ;):  Ale ten cały Zayn jeździ. I to dobrze jeździ.

Zaklęłam pod nosem, kiedy zadzwonił znienawidzony przeze mnie dzwonek. Zablokowałam chwilowo mojego czarnego iPhone‘a i w szybkim tempie weszłam do klasy, siadając na moim stałym miejscu, pomiędzy dziewczynami. Kiedy tylko pani Palmer zaczęła swój wywód na temat jakiegoś znanego, łacińskiego pisarza wyjęłam telefon, po czym wsadziłam go do piórnika. Nie miałam zamiaru kończyć mojej konwersacji nie wiedząc tak naprawdę nic konkretnego. Szybko wstukałam krótką wiadomość pod czujnym okiem blondynki.

Madi: Na pewno nie lepiej ode mnie -.-'
Allan ;):  W to nie wątpię, księżniczko ;)
Madi: Zbyt dużo cukru. Kiedy i gdzie?
Allan ;): Sobota. Godzina dwudziesta druga. Stare magazyny.
Madi: Dobra. Pogadamy później, bo zaraz wpadnę z telefonem na zajęciach. Pa.

      Zakończyłam definitywnie. Nawet nie otwierałam już ostatniej wiadomości, bo stwierdziłam, że nie znajdę w niej i tak już nic ciekawego, tylko jakąś durną zaczepkę, bardzo typową dla Allana. Oparłam głowę na ręce i zaczęłam wpatrywać się w nauczycielkę, praktycznie zupełnie ignorując to, co do nas mówi. Miałam inne, zdecydowanie bardziej poważne zmartwienia. Czego chciał ode mnie wielki Tommo? On ma swoje samochody, a ja motocykle. Zupełnie nic z tego nie rozumiem. „Jego team musi być najlepszy we wszystkim.”? No chyba nie. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że pokonanie tego jego całego Zayna sprawi mi wiele radości. To mogło być całkiem interesujące doświadczenie. Oh, kogo ja oszukuję?! Najprawdopodobniej to będzie kolejny wieczór, podczas którego jakiś nieudacznik będzie chciał pokazać, jaki to wielki z niego kozak i spróbuje ośmieszyć Hostem na oczach tysiąca ludzi. Masakra, masakra, masakra …
      Pozostała część lekcji minęła mi na beznamiętnym wpatrywaniu się w boisko przy uczelni, gdzie jakieś dzieci z liceum, sąsiadującym z uczelnią miał wychowanie fizyczne. Bardzo chętnie bym się z nimi zamieniła, ale nie. Pewnie to już mówiłam, ale masakra, masakra, masakra. Nic dziwnego, że kiedy tylko zadzwonił dzwonek poderwałam się z siedzenia i w tempie natychmiastowym znalazłam na korytarzu szkolnym. Rzuciłam za sobą tyko „widzimy się na angielskim” i już mnie nie było. Przemierzałam korytarze, aby dotrzeć do budynku C, gdzie miała odbywać się jakaś cholernie nudna lekcja, związana z prawem. Nawet nie do końca rozrużniałam ich nazewnictw.
         Zauważyłam samotną dziewczynę na ławce. Dobrze wiedziałam, kto to jest i nie zamierzałam zostawić jej smutnej. Nawet, jeśli brat tej dziewczyny, to kretyn, który chce pokonać Hostem. Charlotte nie jest winna tego, jakie geny dostała w spadku. Po woli usiadłam obok niej, a kiedy odwróciła się w moim kierunku uśmiechnęłam się delikatnie, co odwzajemniła.
 
- Na pewno chcesz siedzieć na jednej ławce z siostrą wielkiego Tommo? – zapytała, nie patrząc na mnie, a w odpowiedzi dostała mój szczery śmiech.
 
- Nie obraź się, ale z pewnych źródeł wiem, że twój brat to skończony kretyn – powiedziałam, ścierając wierzchem dłoni łzę rozbawienia, która spłynęła po moim policzku. Poklepałam go kilkukrotnie, aby poprawić puder w tym miejscu. Blondynka natychmiast odwróciła się w moją stronę i pokiwała przecząco głową.

- Niestety prawdy nie da się zmienić – zaśmiała się w moim kierunku. Już wiedziałam, że fajna z niej dziewczyna i na pewno się dogadamy. Tak, każdy kto był cięty na Louisa był w porządku.
       Właśnie nastąpił jeden z piękniejszych momentów dnia – koniec zajęć. Spakowałam swoje książki, wymieniając się uwagami ze znajomym na temat projektu na angielski, który musimy zrobić w przeciągu miesiąca. Jak dla mnie? Nic trudnego. Trzeba wybrać jakiegoś dziewiętnastowiecznego pisarza i zrobić prezentację na jego temat. Zajmie mi to jeden dzień, może nawet krócej. Zamykałam już moją szafkę, z której przed chwilą wyjęłam książki, które leżały tutaj cały dzień. W momencie, kiedy się odwróciłam zauważyłam, jak przed moją twarzą przebiega znajoma dziewczyna w blond włosach. Odwróciłam się w kierunku, z którego się pojawiła i już widziałam, co się dzieje. Zauważyłam wytapetowaną brunetkę – Alicię Watson – wraz ze swoją bandą, które były czym niesamowicie rozbawione. Posłałam im mordercze spojrzenie i mruknęłam pod nosem coś, czego nawet sama nie zrozumiałam. 
       Kiedy weszłam do łazienki zobaczyłam siedzącą na podłodze Charlotte z podkulonymi pod brodę nogami i głową schowaną między kolana. Podeszłam do niej, usiadłam obok i objęłam ramionami. Szybko wstukałam tylko na klawiaturze w telefonie „Dajcie mi chwilę.” i wzięłam się za pocieszanie blondynki, która szlochała teraz w moje ramię. Zrobiło mi się jej strasznie szkoda. Nie wiedziałam, co powiedział jej ten plastik, ale zdawałam sobie sprawę, że jak musiało zaboleć. Również byłam kiedyś pod jej ostrzałem, ale bardzo szybko zrezygnowała, kiedy zaczęłam straszyć ją ojczulkiem. Co prawda wyszłam wtedy na kompletną frajerkę, ale dzięki temu łatwiej mi było ukrywać prawdziwą siebie. Poczułam, jak dziewczyna niepewnie porusza się w moich ramionach.
- Już wszystko w porządku? – zapytałam, odsuwając ją od siebie delikatnie i patrząc na zapłakaną twarz. Niepewnie pokiwała głową. Westchnęłam ciężko i wystawiłam w jej kierunku dłoń. – Telefon – powiedziałam, kiedy podniosła wysoko brew w geście niezrozumienia. 
     Widziałam, że nic nie rozumie, ale posłusznie odblokowała aparat i mi go podała. Zaczęłam grzebać w kontaktach, aż w końcu trafiłam na ten konkretny. Wybrałam go, pokazałam szatynce i przyłożyłam telefon do ucha. Nie musiałam długo czekać, bo odebrał po drugim sygnale.

~ Słuchaj siostra, nie mam teraz czasu – usłyszałam po drugiej stronie najbardziej męski głos, z jakim się do tej pory spotkałam. Zamrugałam zaintrygowana, postanawiając się w końcu odezwać.

~ Hej. Tutaj znajoma Charlotte ze szkoły. Chciałam cię tylko poinformować, że zabieram ją do siebie na całe popołudnie wymamrotałam na tyle głośno, aby mnie zrozumiał. Wypowiadając te słowa puściłam perskie oczko do dziewczyny, która po woli zaczynała odzyskiwać dobry humor.

~ Nie zgadzam się – powiedział stanowczo, na co ja tylko westchnęłam zrezygnowana. Wiedziałam, że to usłyszał, bo specjalnie wykonałam tę czynność dosyć głośno.

~ Ja nie pytam się ciebie o zdanie, tylko uprzejmie informuję, że zabieram twoją siostrę do siebie – powiedziałam, ku rozbawieniu blondynki. – Odwiozę ją potem pod same drzwi. Na razie – dodałam i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć zakończyłam połączenie za pomocą czerwonej słuchawki.

- Wiesz, że jak tylko pokażesz mu się teraz na oczy, to cię zabije? – zapytała, nie kryjąc szerokiego uśmiechu. Przynajmniej udało mi się go u niej wywołać.
- Nie on pierwszy i nie ostatni – powiedziałam, po czym machnęłam w lekceważącym geście ręką
       Nie powiem, dziewczyny były zdziwione, kiedy zobaczyły kogo ze sobą prowadzę. Szybko jednak bardzo polubiły moją nową znajomą i w czwórkę spędziłyśmy bardzo przyjemne popołudnie, a później wieczór. Kiedy zegarek wybił godzinę dwudziestą pierwszą zeszłam z Charlotte, zaraz po tym, jak pożegnała się z Nat i Lex na parking podziemny. Nie powiem, bałam się jego reakcji, ale postanowiłam tego po sobie nie pokazywać. No cóż, raz kozie śmierć. Właśnie z taką myślą wpisywałam w nawigację adres, który podała mi blondynka. Louisie „Tommo” Tomlinsonie – nadchodzę.

7 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawie sie zapowiada. Oby tak dalej. ;))
    @luvmyniallers

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! Pierwszy rozdział, a Hostem już ma adres Tomlinsona :)
    Bardzo ciekawie się zapowiada to opowiadanie. Czekam na nexta <3
    March

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu rucham hahahahaha jesteś niesamowita :D czytam twoje dwa opowiadania i obydwa są mega :))) nie mogę doczekać się naxta
    @xellieg

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawie. Czekam na nastepny. Zazwyczaj ciezki ocenic po pierwszych rozdzialach ale zaczyna sie bardzo ciekaqie. Czekam
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. genialne:) czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Super. Czekam na nexta.
    I świetny wygląd. C:

    OdpowiedzUsuń
  7. Ooooo *.* Super się zaczyna : ) Czekam na więcej xoxo
    Wpadniesz ?
    http://little-things-one-direction-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń